Reprezentacja Polski: Grzech pierworodny
Jakie są podobieństwa między cesarzem Kaligulą a Zbigniewem Bońkiem? Otóż pierwszy uczynił konia senatorem, a drugi Jerzego Brzęczka selekcjonerem.
Nie, to bynajmniej nie jest opinia niżej podpisanego, lecz jedynie hiperbola twitterowego i nie tylko znęcania się nad opiekunem drużyny narodowej, oraz prezesem PZPN po ostatnich meczach reprezentacji z Włochami oraz Holandią. Brzęczek, trzeba to powiedzieć jasno, nie zasługuje na żadne z fundowanych mu upokorzeń, niemniej oceny, że reprezentacja Polski nie próbowała nawet, zwłaszcza z Włochami, grać w piłkę, a jedynie przeszkadzać rywalowi i że jest to nie do zaakceptowania, są oczywiście słuszne. Piłkarze wychodzili w listopadzie na boisko, mając strach w oczach, zespół mógł i powinien stracić więcej niż cztery gole; jedynego strzelił po kawaleryjskiej szarży Kamila Jóźwiaka; akcji zespołowych mogących przynieść sukces brakowało.
Ustalmy jedno: nic, co złego w grze reprezentacji Polski nie jest winą Brzęczka. Pracuje jak potrafi najlepiej, oddaje reprezentacji całą swoją wiedzę. Trzeba uszanować, że jego zespół daje radę ogrywać słabszych od nas, że bez baraży zakwalifikował się na finały ME, utrzymał się w Dywizji A Ligi Narodów. Nie Brzęczka winą jest, że umie tyle, ile umie, a o tym, ile umie, zamiast mówić lepiej jest zamilczeć, niczym Robert Lewandowski.
Brzęczek popełnił tylko jeden błąd: przyjął stanowisko selekcjonera. Zmierzył siły na zamiary, a tego nie wolno robić, gdy w grę wchodzi zespół grający z orłem na piersiach. Gdy obejmował posadę, nie stał za nim żaden, literalnie żaden, sukces, trenerskie CV miał ubożuchne. To jest grzech pierworodny, którym jego kadencja jest obarczona od samego zarania. Takiego grzechu nie da się zmyć zwycięstwami nad Bośnią, Izraelem czy nawet Austrią. Do tego potrzebny jest triumf z drużyną z europejskiej czołówki. Brzęczek, właśnie ze względu na brak potwierdzenia jego kompetencji przed objęciem funkcji selekcjonera, musiał, celem uniknięcia krytyki, zrobić o wiele więcej niż musiałby zrobić ktoś inny, o bogatszym CV. Takie są prawa buszu i nic się na to nie da poradzić. Gdyby ambicje polskich kibiców sięgały jedynie ogrywania Słowenii i Macedonii, byłoby inaczej, ale polski fan ma wciąż wyższe oczekiwania, mianowicie takie, by drużyna narodowa stawiała czoła najsilniejszym i czasami zdobywała w meczach z nimi punkty. Nasz kibic nie da się przekonać, że ze względu na różnice w ogólnym poziomie futbolu w Polsce i Portugalii czy Niemczech nie jest to możliwe, bo w ostatnich kilkunastu latach to się udawało, wygrywaliśmy i z jedną drużyną, i z drugą. Polski miłośnik futbolu nie jest głupi i widzi, że nasi kadrowicze grają w poważnych klubach, że nasza młodzież ma talent. Nie da się zbyć byle usprawiedliwieniem beznadziejnego występu.
Nieuchronnie dochodzimy w końcu do osoby Bońka. Moim zdaniem powierzenie stanowiska selekcjonera Brzęczkowi było z jego strony nadużyciem kompetencji. Nie w sensie formalnym, ale zwyczajowym. Prezes nie może w obsadzie tej funkcji kierować się nosem, przeczuciem, lecz jedynie kwestiami merytorycznymi, czyli CV kandydata. Ma władzę, został wybrany na stanowisko, ale to nie znaczy, że wszystko mu wolno. To, co uczynił Boniek w 2018 roku nie tyle trąci samodzierżawiem, co nim jest. „A ja mianuję Brzęczka i co mi zrobicie?”. No wiadomo, że nic, ale co z tego?
Jerzemu Brzęczkowi należy podziękować za solidnie wykonaną pracę, wypłacić nagrodę finansową i zdjąć ze stanowiska. Trzeba tak zrobić dla świętego spokoju. Niestety, Polacy stali się w ostatnich czasach narodem histeryków, co uwidacznia się we wszystkich sferach życia i z czym niczego nie da się obecnie zrobić. A pozostawanie Brzęczka na stanowisku tylko będzie wzmagać ów nastrój histerii wokół drużyny narodowej przed finałami Euro. To zaś jest droga do klęski na turnieju. Ani trener, ani piłkarze nie dadzą rady się odciąć, skupić na pracy. Potrzebny jest selekcjoner, którego opinia publiczna będzie darzyć zaufaniem, na bazie jego wcześniejszych sukcesów oceni, że wie co robi, że na turnieju wyciśnie z zespołu maksa.
Oczywiście najlepiej by było, żeby następcy nie wybierał Boniek. Istnieje bowiem obawa granicząca z pewnością, że znów odrzuci kandydata zagranicznego i będzie chciał postawić na kolejnego Polaka. A u nas nie mamy trenera z ewidentnie lepszym CV niż Brzęczek. Nikt z naszym paszportem nie prowadził poważnego klubu na obczyźnie, nie był selekcjonerem żadnej reprezentacji; piszę: „nikt”, bo na Henryka Kasperczaka jest już za późno. Wariant z wsadzeniem drugi raz do tej samej rzeki Adama Nawałki wydaje się absurdalny. Jeśli nowym trenerem miałby zostać Michał Probierz, Piotr Stokowiec, Marek Papszun czy Marcin Brosz, to lepiej, żeby dalej pracował Brzęczek. On przynajmniej widział już w swoim życiu z bliska, zza linii bocznej, jak gra Portugalia, jak grają Włochy, Holandia i istnieje nadzieja, że z tego co zobaczył wyciągnie właściwe wnioski.
Trzeba nam fachowca z klasą, dorobkiem, znajomością wielkiego futbolu, ale nie żadnego obieżyświata po sześciu reprezentacjach tylko kogoś wciąż ambitnego, kto trzeźwym okiem spojrzy na naszych graczy, będzie wiedział, kogo wziąć, a kogo odrzucić, określi taktyczną ścieżkę, którą trzeba podążyć, by nie tylko wyjść na Euro z grupy, ale i w 1/8 finału stawić czoła dowolnemu potentatowi.
Trzeba trenera, o którego wiedzy nie będzie wątpił Lewandowski, ani żaden inny nasz piłkarz. Bo w futbolu kto wątpi, nigdy nie osiągnie sukcesu. A o Brzęczku wątpią wszyscy.
LESZEK ORŁOWSKI
fot. Piotr Kucza / 400mm.pl
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 48/2020)