Real wygrał LM – sąd nad zwycięzcami
Napoleon mawiał, że potrzebuje
przede wszystkim takich generałów, którzy mają szczęście. Zatem Zinedine’a
Zidane’a wziąłby od razu, nawet gdyby ten nie wiedział, którą stroną używa się
szabli. Bo spójrzmy, jak wyglądała droga prowadzonego przezeń Realu do
jedenastego w historii kluby zwycięstwa w najważniejszym z europejskich
pucharów. Real dobrze losował. Roma, Wolfsburg, Manchester City to był o wiele
łatwiejszy szlak niż ten, którą musiało pokonać Atletico. Gdy zdarzył się słaby
mecz i porażka 0:2 w Niemczech, w rewanżu Wilki wyszły z nogami spętanymi
strachem. A na kolejną fazę City stawiło się zadowolone z tego, co już
osiągnęło.
I wreszcie finał. Gol ze
spalonego. Niewykorzystany przez rywali rzut karny. Błędy sędziego, który nie
pokazał czerwonych kartek Sergio Ramosowi oraz Pepe. Paraliż, który dotknął w
serii rzutów karnych bramkarza Atletico. Mimo przeciętnej gry w czterech z ostatnich
pięciu gier w Champions (za wyjątkiem rewanżu z Wolfsburgiem) Los Blancos znów wygrywają.
Undecima jest ich.
Oczywiście, szczęście to nie wszystko.
Drużyna Zizou mu pomagała, albo przynajmniej nie przeszkadzała. Niemniej wstrzymałbym
się z obwieszczaniem, że Zidane to wielki trener, kolejna gwiazda tego zawodu,
choć trzeba mu oddać, co jego i stwierdzić, że gdyby nie zdecydował swego czasu,
że wyjściowej jedenastce zmienia Jamesa na Casemiro, Real Ligi Mistrzów by na
pewno nie wygrał. Mam jednak wrażenie, że jest to zwycięstwo raczej w stylu
Chelsea z 2012 roku niż wszystkich tych, którzy wygrywali po niej, z Realem Ancelottiego
włącznie, a może nawet przede wszystkim.
Osądziłem zwycięzców, a co z
przegranymi? Cholo Simeone winien wziąć na siebie sporą część winy za kolejne
finałowe rozczarowanie. Yannick Ferreira-Carrasco powinien grać od początku. A
przed karnymi należało wymienić Jana Oblaka na bramkarza rezerwowego, bo
przecież Oblak taki kabaret jak w Mediolanie, odstawił już podczas dodatkowej
serii jedenastek po rewanżowym meczu z PSV w 1/8 finału, lecz wtedy Juanfran
trafił do siatki, a nie w słupek. Z kolei Zidane, choć generalnie jest słabszym
trenerem od Cholo, akurat podejmował podczas finałowego meczu decyzje, które w
końcu wychodziły jego zespołowi na korzyść. Może to więc nie szczęście, a
intuicja?
W Madrycie zatem śpiewy pod
pomnikiem Kybele, a u Neptuna spokój. Obawiam się, że może to być dłuższy
spokój, bo po takiej porażce jak dzisiejsza, z zespołu Atletico i z jego
trenera może jednak w końcu zejść powietrze. Za to skoro Real wygrał Ligę
Mistrzów grając tak przeciętnie, jak grał, to co będzie za rok, kiedy jakość prezentowanego
przez Los Blancos futbolu na pewno ulegnie poprawie? Tylko czy wtedy Zizou
nadal będzie dopisywało szczęście i sprzyjała intuicja?
Leszek Orłowski „Piłka Nożna”