Przejdź do treści
Primera Division startuje na nowo

Ligi w Europie La Liga

Primera Division startuje na nowo

Hiszpanie wciąż lubią mówić o Primera Division, że to najlepsza liga świata. Jednak argumentów przekonujących, iż tak jest naprawdę, brakowało już nawet najwierniejszym wyznawcom jej wyjątkowości. Jeśli pod koniec lipca do miana hitu urastał transfer Javiego Galana z Hueski do Celty, to znaczyło, że w La Liga dzieje się bardzo źle. Lecz oto, niespodziewanie, 4 sierpnia hiszpańska ekstraklasa dostała nowy napęd. Nie wszyscy jednak chcą z niego skorzystać.

(fot. Reuters)


LESZEK ORŁOWSKI

Jeszcze 3 sierpnia Javier Tebas, szef La Liga, był obwiniany o całe zło. Narzucone przez kierowaną przezeń organizację finansowe reguły gry są wyjątkowo surowe i ciężko je obejść. A przecież budżety wszystkich klubów zmalały z powodu pandemii. Po prostu nie było za co kupować nowych zawodników, a jeszcze bardziej nie było z czego płacić im konkurencyjnych pensji, bo sufity płacowe duszą. Wydawało się, że polityka La Liga nie jest mądra. Po zawierusze potrzebne są przecież inwestycje, które rozkręcą biznes, a nie liczenie każdego grosza i wydawanie tylko tyle, ile się ma. Na zakręcie, by płynnie z niego wyjść, należy wcisnąć gaz, a nie kurczowo trzymać nogę na hamulcu, o tym wie każdy kierowca. Dla wszystkich było jasne, że La Liga po pandemii potrzebuje czegoś w rodzaju Planu Marshalla. Bez niego zachodnia Europa nigdy by się nie podniosła po II wojnie światowej. I gdy wszyscy zaczynali godzić się z tym, że nadchodzący sezon okaże się kolejnym, który trzeba będzie przetrwać minimalizując straty, a nie myśleć o jakimś odbijaniu w górę, wybuchła bomba.

4 sierpnia ogłoszono, że londyński fundusz inwestycyjny CVC, od lat robiący interesy z Formułą 1, Moto GP, tenisem i rugby przekaże z dnia na dzień hiszpańskiej piłce 2,7 miliarda euro! 90 procent tej kwoty trafi do klubów (z czego 100 milionów, za pośrednictwem RFEF i ministerstwa sportu, do kobiecych, półzawodowych i amatorskich). 270 milionów ma dostać Barcelona, a 261 Real. W sam raz zatem na utrzymanie Messiego (o jego sprawie piszemy w innym miejscu) i kupno Mbappe – wydawało się! Co w zamian otrzymają Anglicy? Zaskakująco niewiele: 10 procent udziału w zagranicznych przedsięwzięciach La Liga. Jej wartość została oszacowana w Londynie na ponad 24 miliardy euro.

Jednak już dzień później Real i Barcelona wyraziły desinterssement owym wspaniałym dealem. Joan Laporta powiedział, że przystąpienie do interesu per saldo by się Barcelonie nie opłaciło, gdyż musiałaby zerwać swoje prywatne umowy. Jednak w tle kryje się wciąż żywy na Santiago Bernabeu i Camp Nou pomysł (oraz w Turynie) powołania do życia Euroligi.

Ilu widzów?

Otworzone zostają też stadiony. Brakuje decyzji, że jeśli liczba zakażeń czy zgonów osiągnie jakiś poziom, to znów obiekty sportowe zostaną zamknięte. To może świadczyć o tym, że prędko się widzów nie zatrzyma w domach, że nikt nie ma takiej intencji. 24 czerwca minister zdrowia Carolina Darias oświadczyła po nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Ministrów, że od nowego sezonu widzowie wrócą na mecze ekstraklasy piłkarskiej i koszykarskiej. Co do ich liczby, czyli procentu zapełnienia stadionów, władze krajowe pozostawiły decyzję władzom poszczególnych prowincji. Maseczki na świeżym powietrzu mają być obowiązkowe, jeśli między poszczególnymi osobami nie zostanie na stadionach zachowany dystans 1,5 metra.

Ostatni mecz Primera Division z nielimitowaną liczbą widzów odbył się 8 marca 2020 roku, było to spotkanie Betisu z Realem. W końcówce sezonu 2020-21 na stadiony w Comunidad Valenciana, czyli na mecze Valencii, Levante oraz Villarreal, wpuszczano po 30 procent maksymalnej frekwencji. Choćby na podstawie tego ostatniego faktu powszechnie spodziewano się, że regionalne władze nie będą przesadnie rygorystyczne. Tymczasem owa tak łagodna wiosną Comunidad Valenciana teraz zalimitowała liczbę widzów na wspomnianych stadionach do trzech tysięcy na mecz! To efekt krytyki majowej pochopności ze strony martwiących się o zdrowie, a mniej zainteresowanych futbolem mieszkańców regionu. Kraj Basków i Katalonia zezwoliły (wedle pierwszej decyzji) na ledwie 20 procentowe zapełnienie ekstraklasowych obiektów, Andaluzja wydała zgodę na 25 procent. Na tym tle niezwykle hojny jest Madryt, który zapowiedział, że ostateczny limit nie będzie niższy niż 60 procent zapełnienia, ale wstęp otrzymają tylko kibice z maseczkami FFP2! Baleary (Mallorca), Galicja (Celta) i Navarra (Osasuna) zwlekały z podjęciem decyzji. Oczywiście kluby z Kraju Basków, Katalonii i Andaluzji od razu rozpoczęły procedury odwoławcze, domagając się limitu na poziomie stołecznym. Baskowie, jak można było przeczytać w mediach, uzyskali nieoficjalną obietnicę 35 procent.

La Liga poparła kluby z restrykcyjnie nastawionych prowincji, przedkładając, że na stadion chodzą w większości osoby mające powyżej 15 lat, a więc już zaszczepione. Zdaniem organizacji przeprowadzającej rozgrywki stadiony powinny być zapełnione w około 70 procentach. Jak to zwykle w Hiszpanii, przepychanki w temacie będą trwały zapewne do dnia rozpoczęcia rozgrywek, czyli do 13 sierpnia.

W Realu po staremu

Jeszcze 3 sierpnia mała liczba transferów, wynikająca także z niemożności stworzenia budżetów, opierających się wszakże też na widzach odwiedzających stadiony, kazała przypuszczać, że układ sił znany z poprzedniego sezonu nie zostanie poważnie naruszony. Zarysujmy stan spraw na ten dzień, bo doprawdy trudno przewidzieć, co będzie się działo w najbliższych tygodniach, gdy na futbolową Hiszpanię spadnie manna z nieba. Być może zresztą nie tylko Real i Barca zgłoszą obiekcje w związku z nowym dealem.

W Barcelonie tymczasem Laporta prosi zawodników o dobrowolną redukcję wynagrodzeń. Może by się i na to zgodzili, mimo że już wcześniej mocno się opodatkowali na rzecz Barcy, lecz przecież jednocześnie klub zatrudnił i dał wysokie uposażenia nowym futbolistom: Erikowi Garcii, Sergio Aguero, Memphisowi Depayowi, Emersonowi. Jako pierwszy kłodę pod nogi prezydentowi rzucił nieoczekiwanie Ilaix Moriba. Młody gracz po rozegraniu 18 udanych meczów dla pierwszego zespołu zażądał zarobków w wysokości sześciu milionów euro. Barca była mu w stanie zapłacić zaledwie dwa i nie zamierzała dalej negocjować. Pomocnik zapewne więc zmieni barwy. W Barcelonie wiele dzieje się więc w gabinetach, napięte stały się relacje piłkarzy z prezydentem Laportą, natomiast na boisku wszystko wygląda dobrze. Depay na podstawie tego, co pokazał dotychczas może stać się wielką rewelacją tego sezonu, choć na pewno nie następcą Leo Messiego.

W Realu z kolei posypał się blok obronny. Para stoperów Sergio Ramos – Raphael Varane grała już w finale Ligi Mistrzów w 2014 roku i odtąd przez wszystkie lata obaj byli filarami zespołu. Teraz odeszli, w przypadku Varane’a na pewno było to rozstanie przedwczesne. Jak zastąpi ich duet Eder Militao – David Alaba? Brazylijczyk ma za sobą ledwie pół udanego sezonu w La Liga, Alaba nigdy w niej nie występował, a w odwodzie pozostają Nacho i, zapewne, Jesus Vallejo, odzyskany z Granady. Ten fundament wydaje się być dosyć wątły, by budować na nim marzenia o odzyskaniu któregoś z kluczowych tytułów.

Real oczywiście cały czas czyha na Kyliana Mbappe, po podpisaniu umowy z CVC nadzieje na sfinalizowanie zakupu Francuza tego lata mocno się zwiększyły, by już dzień potem wrócić do poprzedniego poziomu, bo z Paryża popłynęły sygnały, że nawet jeśli przyjdzie Messi, to na Mbappe nikt ręką nie machnie. Jednak Florentino Perez zatrudniając Carlo Ancelottiego liczył też mocno na to, że ten będzie umiał dotrzeć do zawodników nie potrafiących znaleźć wspólnego języka z Zinedinem Zidanem, na przykład do Martina Odegaarda, który wrócił z wypożyczenia do Arsenalu. Norweg jednak po kilku dniach pracy pod kierunkiem Włocha poprosił o kolejne wypożyczenie. O Garecie Bale’u Ancelotti nadal mówi tylko: – Jeśli będzie miał odpowiednią motywację, może rozegrać wielki sezon – z czego należy wyciągnąć wniosek, że Walijczyk wciąż owej motywacji nie odzyskał. Tak więc szykował się kolejny sezon, w którym najwięcej, żeby nie powiedzieć, że wszystko, miało zależeć od Karima Benzemy, Luki Modricia, Toniego Kroosa i Casemiro. Jednak czy mogą oni poprowadzić zespół do czegoś więcej, niż osiągnął on w sezonie 2020-21 – a, przypomnijmy, w minionych rozgrywkach nie osiągnął de facto niczego?

Real wciąż kontynuuje prace na Santiago Bernabeu. Władze klubu poprosiły, by trzy pierwsze, sierpniowe mecze ligowe zespołu zostały wyznaczone na wyjeździe, co też się stało, więc na swoim obiekcie Los Blancos zagrają po raz pierwszy dopiero 12 września z Celtą Vigo.

Atletico na Champions,
Sevilla na ligę

Patrząc na sytuację u wielkich rywali, za faworyta do mistrzostwa trudno było 3 sierpnia uznać kogoś innego niż obrońcę tytułu, choć bukmacherzy sądzili inaczej, na półtora tygodnia przed startem rozgrywek wciąż wyznaczając Los Colchoneros trzecie miejsce w szeregu kandydatów do złota. Jednak Atletico spośród faworytów numer trzy w wielkich ligach miało zdecydowanie najmniejszą stopę zwrotu – za jedno euro można było zarobić ledwie 4,33. Może zresztą bukmacherzy mają rację? Diego Simeone ma przecież obsesję na punkcie wygrania Ligi Mistrzów, także kibice zaakceptują bez wahania ustawienie triumfu w tych rozgrywkach na szczycie listy celów na nadchodzący sezon. Możliwa jest więc koncentracja sił na rozgrywki europejskie.

Transfer Rodrigo de Paula należy uznać za świetnie rokujący. Argentyńczyk, jeden z bohaterów Copa America, powinien wzmocnić drugą linię zespołu. Jednak kluczem do powodzenia na każdej arenie będzie forma napastników. Po pierwsze, na poziomie z najlepszych miesięcy poprzedniej kampanii musi prezentować się Luis Suarez. Urugwajczyk, który latem grał w Copa America, dostał tydzień wakacji więcej niż reszta zespołu, profe Ortega opracował też dlań indywidualny plan przygotowań. Niewykluczone, że zakłada on nieco późniejsze przystąpienie zawodnika do zmagań – wszak w sierpniu Liga Mistrzów jeszcze nie gra. Osobną sprawą jest wydobycie więcej niż przed rokiem z Joao Feliksa. To już jednak sprawa dla Cholo Simeone.

Brak wielkich zmian w kadrze można też uznać za wielki atut Sevilli w nadchodzących zmaganiach. Trzeba pamiętać, że choć zajęła na mecie czwarte miejsce, jeszcze na miesiąc przed metą miała także szanse na tytuł. Jeśli ktoś nie ucieszył się z dealu z CVC, to pewnie właśnie Nervionenses. Bo spójrzmy, jak wyglądała ich sytuacja 3 sierpnia: Real i Barca borykające się ze swoimi problemami, bez wielkich wzmocnień, Atletico skoncentrowane na Lidze Mistrzów – czy tak sprzyjające okoliczności, by po raz drugi w historii klubu zdobyć mistrzostwo Hiszpanii, jeszcze kiedykolwiek się trafią? – myślano. Odpowiedź zaś brzmiała: nie. Prezydent klubu ze stolicy Andaluzji na pewno uradował się na wieść, że giganci nie chcą angielskich srebrników.

Tak czy owak Sevilla zagra o wszystko. Darmowy transfer Erica Lameli należy określić jako bardzo istotne wzmocnienie, w jego osobie zespół powinien zyskać kolejnego lidera gry ofensywnej. Trener Julen Lopetegui najżarliwiej modli się obecnie o to, by spaliły na panewce wszelkie transferowe kombinacje dotyczące Julesa Kounde. Ten zawodnik ma olbrzymie branie na rynku, ale nikt nie chce zapłacić żądanej przez Sevillę kwoty 70 milionów euro. Francuz byłby już w Chelsea, ale Kurt Zouma nie zgodził się przejść do Sevilli w zamian. Jeśli jednak Kounde zostanie sprzedany, to Monchi na pewno sprowadzi nie jednego, a kilku nowych graczy do klubu. Pieniądze już są, ze sprzedaży do Tottenhamu za 25 milionów euro Bryana Gila. Doprawdy, nie wolno lekceważyć w nadchodzącym czasie Sevilli, a raczej umieścić ją na jednej półce z trójką potentatów!

Wiara w trenera

To zła wiadomość dla grupy pościgowej, czyli grona zespołów, dla których planem minimum jest Liga Europy, a planem maksimum – czwarte miejsce, czyli wyprzedzenie Sevilli. Ciekawe, jak w nadchodzącym sezonie zaprezentuje się Villarreal? Sevilla pod wodzą Unaia Emery’ego odnosiła sukcesy przede wszystkim w pucharach, ale miała przed laty także bardzo dobre okresy w Primera Division, kwalifikowała się do Ligi Mistrzów nie tylko jako triumfator Ligi Europy. Teraz też powalczy o czwarte miejsce, bo wiadomo, z jakim zarobkiem wiąże się jego osiągnięcie. Pozostałe zespoły z drugiej grupy też mają swoje ambicje. Jednak Sociedad i Betis za prostszy sposób na kwalifikację do Champions uznają zapewne powtórzenie drogi Villarreal, niż namieszanie w ligowej czołówce. Potencjał tych zespołów wydaje się niezmieniony w porównaniu z poprzednim sezonem. Natomiast do grona ekip rywalizujących o miejsca 5-7 dołączy z pewnością Celta. Tym razem zręczny trener Chacho Coudet zaczyna sezon od początku, nie będzie więc konieczności odrabiania strat. Argentyński fachowiec wiąże wielkie nadzieję ze swym rodakiem, napastnikiem Franco Cervim.

W pierwszym pełnym sezonie z Marcelino na ławce liczyć w walce o Ligę Europy ma się także Athletic Bilbao. Jose Bordalas po to przyszedł do Valencii, by osiągnąć z nią swoimi zbójeckimi metodami to, co osiągnął z Getafe, czyli kwalifikację do europejskich pucharów. I oto mamy dziesięć zespołów z uzasadnionymi ambicjami europejskimi, choć w przypadku Che opierają się one na jednak wątłych podstawach. Może wyżej należałoby oceniać Granadę? Odszedł wprawdzie mag Diego Martinez, ale jego miejsce na ławce zajmuje inny potencjalny czarodziej, Robert Moreno. Nazarios pod wodzą byłego selekcjonera (udanie zastępował Luisa Enrique gdy ten miał osobiste kłopoty) będą wielką niewiadomą sezonu.

Dalej mamy już jednak zespoły marzące tylko o spokojnym utrzymaniu. Każdy z trzech beniaminków: Espanyol, Mallorca i Rayo, jak napisaliśmy przedstawiając ich w poprzednim numerze, ma skład pozwalający o tym poważnie myśleć. A Papużki z Barcelony po cichu liczą, że zakręcą się w górnej połowie tabeli. Przed sezonem brakuje zdecydowanego outsidera, czyli albo ewidentnie słabego nuworysza, albo zespołu, który ostatnio utrzymywał się na wyrost, co można było powiedzieć rok temu o Valladolid i Eibar. Javi Calleja raczej nie pozwoli rozsypać się nagle Alaves, Jagoba Arrasate Osasunie, Paco Lopez Levante, Alvaro Cervera Cadizowi. Wielkie kłopoty może mieć za to Getafe. Następca Bordalasa, Michel, to trener o mocno nadszarpniętej reputacji, raczej mający najlepsze lata za sobą. A nawet prezydent Angel Torres przyznaje, że na pewno jego zespół dozna jeszcze istotnych osłabień przed startem rozgrywek, albo i po nim. Rozrywani są defensywni pomocnicy: Mauri Arambarri i Nemanja Maksimović. Kolejnym wątpliwym projektem pozostaje Elche, cudem utrzymane w poprzednim sezonie przez Frana Escribę.

Po odejściu Leo Messiego z Barcelony pasjonujący będzie także wyścig o tytuł króla strzelców. Trudno wskazać jego faworyta, kandydatów jest kilku. Niewiele jest pewnego przed startem sezonu La Liga. Cała Hiszpania po wiadomości z 4 sierpnia czeka na nowy impuls dla Primera Division, jakim byłby transfer do Realu albo Barcy jakiejś wielkiej gwiazdy. Rozgrywki potrzebują nowej lokomotywy. Dobrze, że i pan Tebas to rozumiał.

TEKST UKAZAŁ SIĘ PIERWOTNIE W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (32/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024