Porażka bolesna, ale bez wstydu
Wiele osób martwiło się, gdy Arka zdobyła Puchar Polski, że w eliminacjach Ligi Europy zamiast jakiegoś silnego zespołu wystąpi słabeusz, który przyniesie polskiej piłce kompromitację przegrywając z kretesem z pierwszym napotkanym rywalem. Wyszło na to, że Arka grała w pucharach zamiast rywala zza miedzy, Lechii Gdańsk. I trzeba jasno powiedzieć: nic złego się nie stało, że to ona nas reprezentowała na międzynarodowej scenie, mimo że skończyło się na dwumeczu z duńskim Midtjylland.
Dobra postawa Marcusa da Silvy, to było za mało (fot. Grzegorz Radtke/400mm.pl)
Odkąd Leszek Ojrzyński przejął zespół z Gdyni, dzieje się z nim coś dziwnego. Mianowicie w lidze gra tak, że czasami przyjemniej byłoby spędzić półtorej godziny na fotelu dentystycznym niż gapiąc się na Adama Marciniaka i kolegów. Tak było w końcówce poprzednich rozgrywek, a kto dwa tygodnie temu widział mecz w Niecieczy z Sandecją, też wie, o czym mowa. Pięć punktów zgromadzonych w obecnej kampanii Lotto Ekstraklasy to dorobek całkowicie nieadekwatny do jakości gry teamu znad Bałtyku, a zwłaszcza do całkowitego braku w niej polotu.
Natomiast we wszystkich innych rozgrywkach: w finale Pucharu Polski, w Superpucharze naszego kraju, wreszcie w eliminacjach Ligi Europejskiej mieliśmy zespół, który oglądało się z podziwem: konsekwentny w grze defensywnej ale nie murujący bramki, tylko przyczajony do ataku, kiedy tylko nadarzy się sposobność i śmiało wtedy ruszający do przodu. Szkoda, że od 80 minuty meczu w Herning znów zobaczyliśmy zespół w wersji ligowej, czyli wybijający piłkę na oślep do przodu, nie potrafiący się przy niej utrzymać.
Tak czy owak trzeba powiedzieć, że piłkarze Ojrzyńskiego zmieniali się w pucharach z wyrobników – w rzemieślników.
Wyrobnik to określenie zdecydowanie negatywne. To ktoś, kto monotonnie, bezmyślnie i niestarannie powiela proste czynności, a efekt tych działań nikogo nie zachwyca: piekarzowi wyrobnikowi wychodzi zakalec, stół wykonany przez stolarza wyrobnika ma nierówne nogi, a grób wykopany przez nieudacznego grabarza podchodzi wodą.
Co innego rzemieślnik. Rzemieślnik to brzmi dumnie! To ktoś, kto pieczołowicie, z dbałością o każdy szczegół, realizuje nakreślony przez siebie bądź kogoś innego projekt; ktoś, kto przestrzegając reguł swego rzemiosła, ale też twórczo je modyfikując w zależności od okoliczności, wykonuje przedmiot lub dzieło, którego jakości niczego nie można zarzucić.
I taka właśnie była pucharowa Arka. Takie, rzemieślnicze oblicze pokazała do 80 minuty w duńskim Herning, grając piłkę przemyślaną, w której nie było żadnego przypadku. Arkowcy, debiutujący w pucharach, dawali wręcz duńskim rutyniarzom lekcję futbolu konsekwentnego, świadomego tego, jakie metody prowadzą do realizacji założonego celu. Gdyby ktoś miał na podstawie tego tylko fragmentu dzisiejszego meczu powiedzieć, który zespół został zbudowany na podstawie statystyk graczy i matematycznego modelu, a który przypadkowo, na zasadzie: bierzemy tego, kto jest akurat wolny, to udzieliłby odpowiedzi mylnej.
Arka odpadła trochę z własnej winy, a trochę pechowo, bo samobójczy gol Tadeusza Sochy zdarzył się jej akurat w najgorszym z możliwych momentów. Kibicom pozostaje mieć nadzieję, że wkrótce zespół Ojrzyńskiego zacznie w lidze grać futbol rzemieślniczy rodem z pucharów, a nie wyrobniczy, jak dotychczas. Jeśli bowiem taka metamorfoza nie nastąpi, to mimo korzystnej sytuacji w tabeli, niebawem znów pojawi się zagrożenie spadkiem. Natomiast jeśli się zdarzy, za rok ponownie możemy oglądać gdynian występujących w Europie. Jeśli zapomną o wcieleniu mr. Hyde’a, a będą pielęgnować pokazane i w Danii oblicze Dr. Jekylla, dostarczą swym kibicom jeszcze wiele radości, a dzisiejszą porażkę zaczną niebawem wspominać ze śmiechem.
Leszek Orłowski „Piłka Nożna”