Polska jakość i ilość, czyli… Szczęsny rok
Liczbą pięć powinien zamachać przed oczami wszystkim tym, którzy go krytykują, ciągle wybrzydzają i szukają dziury w całym. W jego bramce trudno ją znaleźć. Nie tylko w gronie kolegów po fachu znajdziemy niewielu (jeśli w ogóle jakichś), ale w ogóle wśród piłkarzy, którzy w tym roku rzadziej schodziliby z boiska pokonani.
TOMASZ LIPIŃSKI
Podliczmy tylko tych najlepszych. Leo Messi – 7 razy, Cristiano Ronaldo i Virgil van Dijk – po 6, Robert Lewandowski – 8. Oczywiście Wojciech Szczęsny nie grał aż tyle, co wspomniany kwartet, ale 41 meczów zebranych na pięciu frontach: Serie A, Ligi Mistrzów, Pucharu Włoch i Superpucharu oraz reprezentacyjnym w żaden sposób lekceważyć nie można. Za 29 zwycięstwami, 7 remisami i rzeczonymi 5 porażkami (ligowymi z Romą i Lazio, pucharowymi z Atletico Madryt i Ajaksem, a także z Atalantą w Coppa Italia) stała stabilizacja i zdumiewająca wprost regularność. Zdumiewająca, bo do Szczęsnego przykleiła się łatka bramkarza bujającego w obłokach, z koncentracją na bakier, tak samo zdolnego do wielkich czynów, jak i głupot. Tymczasem we Włoszech znają go tylko z jednej strony – tej najlepszej. Właściwie jego czas spędzony w Italii, a to już piąty sezon mu leci, należałoby podsumować jednym zdaniem: był mentorem Alissona Beckera w Romie, został następcą Gianluigiego Buffona w Juventusie. – Wychodzi, że jestem najlepszym bramkarzem na świecie – wypalił z dobrze znaną pewnością siebie, zestawiają te dwa fakty. Natychmiast dodając, z równie dobrze znaną ironią: – Ale skoro w reprezentacji numerem 1 jest Łukasz Fabiański, to pewnie on jest najlepszy.
Tym razem to on skorzystał na pechu rywala i wskoczył do bramki drużyny narodowej, co pomogło mu zaliczyć najbardziej udany rok także na tym polu. Suchą stopą przeszedł przez szlak reprezentacyjny: 6 meczów, 6 zwycięstw, tylko 3 puszczone gole. Co do czystych konto, to w 2019 roku łącznie uzbierał ich 16. Zanosi się na trzeci sezon z rzędu w Serie A, w którym liczba meczów przewyższy i to zdecydowanie liczbę straconych bramek. Na razie jego związek ze Starą Damą zaowocował 77 występami i 56 golami. W samej Serie A lada moment, niech tylko się wyleczy z urazu mięśniowego, który odstawił go na bocznicę w grudniu, stuknie mu 50 meczów na zero z tyłu, z całkowitej liczby 127.
Przechodząc od statystycznego ogółu do konkretnego szczegółu, to chyba tylko z powodu wrześniowego meczu z Brescią do tej beczki miodu dałoby się wrzucić trochę dziegciu. Wtedy strzałem w „swój” róg dał się zaskoczyć Alfredo Donnarummie. Bo przecież o lipcowym towarzyskim meczu z Tottenhamem, w którym Harry Kane przelobował go niemal z połowy boiska, warto wspomnieć tylko dla porządku.
Z beniaminkiem rezultat pomogli wyciągnąć i tym samym naprawić nadszarpniętą reputację koledzy, generalnie jednak to on częściej pomagał im. Albo robił co mógł, jak na Stadio Olimpico z Lazio, kiedy doznał jedynej porażki w drugim półroczu, ale sam niewiele wskórał. Przy wyniku 1:2 odbił strzał z rzutu karnego Ciro Immobile, jeszcze lepiej zachował się przy dobitce, zamykając tym samym serię włoskiego napastnika na 9 kolejnych meczach z golem.
Akurat w kategorii rzuty karne nie ma nadzwyczajnych statystyk. Daleko mu choćby do Samira Handanovicia z Interu. W tym sezonie z jedenastu metrów nie pokonał go także Musa Barrow z Atalanty, ale on akurat huknął w poprzeczkę. Najcenniejszy skalp ściągnął z głowy Gonzalo Higuaina, kiedy Argentyńczyk był jeszcze napastnikiem Milanu.
A zatem Szczęsny w Juventusie to w pierwszej kolejności duża jakość, ilości i intensywności nie ma na pewno takiej jak w Romie. Przychodził jako zmiennik Buffona, po jego odejściu oczywiście awansował, jednak Massimiliano Allegri parę razy między słupki wprowadził Mattię Perina, natomiast po powrocie legendy musiało znaleźć się i znajduje miejsce również dla niej.
W kategorii ilość zdecydowanie z innymi, z większością przez nokaut wygrywa Piotr Zieliński. Kto by pomyślał, że on: ceniony za kreatywność i technikę, ganiony za nieregularność i jakąś taką niemrawość, która nie przystoi piłkarzowi o jego możliwościach, zasłużył jak nikt na miano największego pracusia. I to nie pierwszy już rok. Ten zamknął 59-meczową frekwencją, licząc obowiązki klubowe jak i reprezentacyjne. Zaledwie czterech zabrakło mu do stuprocentowej obecności. 2018 rok podsumował identycznym dorobkiem, a rok wcześniej miał na koncie tylko o jeden mecz mniej. Prawdopodobnie trudno znaleźć drugiego takiego piłkarza, który w ciągu trzech lat pojawiałby się na boisku tak często i miał tak mało odpoczynku. W związku z tym powstaje jedna wątpliwość: czy w tej ilości, nie rozmyła się jakość Zielińskiego?
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 52-53)