0:4 z Portugalią w 2002 roku. 0:1 z Niemcami w 2006 roku. 0:3 z Kolumbią w 2018 roku. I basta! Klątwa meczu nr. 2 na mistrzostwach świata wreszcie przeszła do historii. Trzeba było na to czekać aż 36 lat.
Lepiej późno niż wcale. Zwłaszcza że długo wyczekiwane zwycięstwo otwiera Polakom drogę do upragnionego wyjścia z grupy. Wygrana nad Arabią Saudyjską nie przyszła jednak Biało-Czerwonym z łatwością i rodziła się w bólach.
Selekcjoner Czesław Michniewicz dokonał trzech zmian w składzie w porównaniu z meczem z Meksykiem, lecz jednocześnie nie dokonał ani jednej zmiany, jeśli chodzi o styl gry. Głęboka defensywa połączona z szybkimi kontratakami opartymi o długie prostopadłe zagrania.
I właśnie po jednej z takich akcji Orły wyszły na prowadzenie. W 39. minucie Wojciech Szczęsny obsłużył podaniem Matty’ego Casha, ten przedłużył do Przemysława Frankowskiego, który oddał mu piłkę, a ten zagrał w pole karne do Roberta Lewandowskiego, który z kolei wypatrzył lepiej ustawionego i przez nikogo niepilnowanego Piotra Zielińskiego, a jemu nie pozostało nic innego jak z 5. metra umieścić futbolówkę w siatce.
Co ciekawe, to pierwsza od 2002 roku bramka z otwartej gry w wykonaniu reprezentacji Polski na mistrzostwach świata. Na mundialach w 2006 i 2018 roku trafialiśmy tylko i wyłącznie po stałych fragmentach gry. Dopiero Zieliński, po ponad dwóch dekadach, przełamał tę niechlubną niemoc.
Ledwo objęliśmy prowadzenie, a już chwilę później mogliśmy je stracić. Tuż przed przerwą Saleha Al Shehri upadł w polu karnym po delikatnym muśnięciu jego nogi przez Krystiana Bielika. Sędzia początkowo nie dopatrzył się przewinienia, jednak po konsultacji z VAR zmienił swoją pierwotną decyzję i wskazał na wapno.
Do piłki ustawionej na 11. metrze podszedł Salem Al Dawsari. Szczęsny wzniósł się na sam szczyt bramkarskiego rzemiosła i nie dość, że wyczuł jego intencje, to na dodatek nie dał się pokonać przy dobitce Mohammeda Al Breika. Czapki z głów, Panie Szczena, czapki z głów.
Po przerwie Saudowie wściekle rzucili się do ataków, chcąc odwrócić losy spotkania. Bezskutecznie. Niejednokrotnie w polskim polu karnym było więcej niż groźnie, ale na nasze szczęście podopiecznym Herve’a Renarda brakowało podbramkowej skuteczności.
Nam również. Arkadiusz Milik strzałem głową trafił w poprzeczkę, a Lewandowski z bliskiej odległości obił słupek. Kapitan reprezentacji Polski dopiero w 82. minucie zanotował debiutanckiego gola w finałach mistrzostw świata. Lewy wykorzystał błąd obrońcy, odebrał mu piłkę i nie pomylił się w sytuacji sam na sam z bramkarzem. A mógł mieć dublet, jednak chwilę później to strzegący dostępu do bramki Mohammed Al Owais był górą.
Niemniej jednak w ogólnym rozrachunku to polskie Orły były górą nad saudyjskimi Sokołami.
Jan Broda, PilkaNozna.pl