Przejdź do treści
Ole Gunnar Solskjaer i czekająca go robota

Ligi w Europie Premier League

Ole Gunnar Solskjaer i czekająca go robota

Gdy rozpędza się Lionel Messi z piłką przy nodze, to nie jest dla zawodnika przeciwnej drużyny przyjemna chwila. A wielokrotność takich sytuacji w dwumeczu Barcelony z Manchesterem United tylko podkreśliła, jak spora jest różnica jakościowa między tymi zespołami i to nie tylko wyznaczana geniuszem Argentyńczyka. Zamiast jednak marudzić po porażce, Ole Gunnar Solskjaer zrobił rzecz dla zespołu najlepszą: zakasał rękawy do dalszej pracy.

MICHAŁ ZACHODNY


Jednym z podstawowych zarzutów do Jose Mourinho, gdy jeszcze pracował w Manchesterze United było to, że z rosnącą częstotliwością starał się przekonać wszystkich, jak przeciętnym składem dysponuje. Bo jak to możliwe: miał Paula Pogbę, Davida de Geę, Marcusa Rashforda, Alexisa Sancheza i Romelu Lukaku, a więc wystarczająco zasobów, które w odpowiednim obudowaniu powinny dawać lepsze wyniki. Przyjście Solskjaera tezę o słabościach kadry United zresztą szybko obaliło, w końcu w „nowym okresie” udało się pokonać Arsenal, Tottenham, Chelsea i zremisować z Liverpoolem.

A jednak oglądając dwumecz Manchesteru United z Barceloną poczucie bezsilności drużyny wobec Messiego i spółki wróciło, było tożsame z wieloma spotkaniami z czasów Mourinho. Co więcej, zostało ono spotęgowane niedawnymi wpadkami z Wolverhampton (dwukrotnie 1:2), a nawet wymęczoną wygraną z West Hamem (2:1 po dwóch rzutach karnych Pogby i przy 58-procentowym posiadaniu piłki rywali). Owszem, agresywny pressing w pierwszym meczu ćwierćfinału Ligi Mistrzów dał kilka groźnych kontr, a początek starcia na Camp Nou wzniecił nadzieje, że w rewanżu może zdarzyć się cud, tylko jeden cud już się United w tym sezonie w europejskich pucharach zdarzył. W Paryżu, gdy każdy ich celny strzał kończył się golem, a przy tym awans. Awans, który przykrył lekcję równie bolesną, co katalońska – w Manchesterze przecież PSG zwyciężyło pewnie, nie grając wspaniale. Po prostu wykonało swoją robotę. Coś jak Messi z jego kolegami, po prostu przyspieszając tempo wymienianych podań. A na koniec dobijając United tym wspaniałym golem Coutinho, zresztą wspaniałym, jak cała akcja – szybka, przecinająca każdą linię obrony i z piłką zawsze znajdującą się z dala od rywali, przenoszoną do przodu błyskawicznie, ponad tempo gości.

Solskjaer już przy trafieniu Messiego na 2:0 w dwudziestej minucie odwrócił się na pięcie i usiadł na ławce rezerwowych. Norweg już wiedział, że nic z tego nie będzie, bo być nie może – Dużo zrobiliśmy, by dostać się na ten poziom, ale widać było różnicę między obiema drużynami. Nasze podejście było właściwe, każdy wiedział, ile pracy ma do wykonania. Wszyscy mówiliśmy, że poprawa naszej sytuacji nie zdarzy się z dnia na dzień i w kolejnych latach czeka nas ogromne wyzwanie, by wejść na poziom Barcelony i drużyn jej podobnych – dodał Norweg.

Dodał bardzo słusznie. Jeśli zespół jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo, Manchester United faktycznie może być szczęśliwy, że dotarł do ćwierćfinału i tyle. Czy Ashley Young jest pośród dziesięciu najlepszych bocznych obrońców świata, a Scott McTominay lub Fred w równie obszernej klasyfikacji defensywnych pomocników? Odpowiednio odpowiedzi są jednoznaczne: już dawno nie i jeszcze długo nie.

Solskjaer w Lidze Mistrzów starał się wycisnąć z zespołu wszystkie soki, ale produkt okazał się kwaśny przy dłuższym smakowaniu. Może jednak Mourinho miał rację i za setki milionów funtów zebrano skład na dobrym, lecz nie bardzo dobrym poziomie, a na pewno daleki od świetnego? W United nie ma również takiej łatwości wygrywania, która charakteryzuje w tym sezonie Liverpool i Manchester City. Oglądając Czerwone Diabły nawet w trakcie ich najlepszej serii było widać, jak wiele zespół kosztuje osiągnięcie każdego punktu.

Nic dziwnego więc, że Norweg coraz częściej powtarzał słowa o potrzebnym do zwyciężania charakterze. – To będzie dla nas prawdziwy test pod tym względem – zaznaczał po powrocie do ligowej rzeczywistości, gdy kibice i jego piłkarze wciąż mieli prawo żyć cudownym wieczorem w Paryżu, a przed zespołem było wyzwanie niskiego stopnia zagrożenia, czyli Fulham. 

Rzeczywiście, im więcej Solskjaer przypomina o wartościach United – wszystkim tym, co wchłonął w trakcie kariery na Old Trafford – tym mniej zrozumienia jest dla jego słów. Na Camp Nou wystarczyło jedno pytanie o finałowy mecz Ligi Mistrzów z 1999 roku na tym stadionie i jego odpowiedź, by po sali konferencyjnej przeszedł bardzo dobrze słyszalny pomruk zniecierpliwienia. Jakby miesiąc miodowy się skończył, jakby druga strona tego związku miała już dość wspomnień, a chciała zobaczyć, co faktycznie da się zbudować na przyszłość. Kolejna anegdota opowiedziana o Fergusonie – Solskjaer wciąż mówi o nim per „Boss”, gazety donosiły, że odmówił parkowania w bazie treningowej na miejscu menedżera, uznając, że to wciąż powinno należeć do Sir Aleksa – już nawet nie trafi do gazet, zostanie puszczona mimo uszu.

Solskjaer jest jednak świadomy tego, że on jeszcze w United nawet nie zaczął budować fundamentów. Po prawdzie, po prostu podłożył podpórkę, by sklepienie się nie zawaliło i zmobilizował pracowników, by uwijali się trochę szybciej. – Musimy wycisnąć z każdego to, co najlepsze, ale też stworzyć środowisko o najwyższych, naprawdę najwyższych standardach każdego dnia. To przebudowa, ale ona zaczyna się od trenerów, a w dalszej kolejności od zawodników. Oczywiście latem zdarzą się wzmocnienia, jedno lub dwa – tłumaczył na gorąco po porażce w Barcelonie.

To pewnie najbardziej wartościowe z dotychczasowych słów wypowiedzianych przez Solskjaera. Po pierwsze, podkreślają odmienność jego drogi w porównaniu do Mourinho. Portugalczyk jest świetny w wykorzystywaniu umiejętności zawodników, ale czy ich rozwijaniu? Zwłaszcza w ostatnich latach on zdawał się widzieć atrybuty na tu i teraz, nie to, co piłkarz może dać w przyszłości. Trudno wskazać zresztą choćby jednego z obecnego składu United, który by się rozwinął. A Solskjaer wie i mówi wprost, że zależy to od jakości treningu, którą wyznacza on i jego sztab.

Także dlatego letnie transfery to tylko część zmian, które dotkną United. Dwa zwycięstwa w siedmiu meczach do klęski na Camp Nou były dla niego sygnałem nie tylko o deficytach jakościowych, lecz również wydolnościowych. W trakcie serii czternastu zwycięstw w siedemnastu meczach, gdy wyciskał z zespołu maksimum, okazało się, że dotarł do granicy jego fizycznych możliwości szybciej, niż zakładał. W ubiegłym tygodniu „The Independent” donosił, że Norweg jest rozczarowany wynikami biegowymi i tym, że nie może realizować planu zakładającego wysoki pressing i intensywność na poziomie topowych zespołów. A jeśli nawet piłkarze tak grają, kosztuje ich to mnóstwo i wychodzi przy graniu co trzy dni.

I tak reakcja w pierwszym meczu z Barceloną, zwłaszcza w drugiej połowie, była świetna, pokazała agresywność i szybkość zespołu, lecz odbiła się już kilka dni później z West Hamem. Nawet ważne trzy punkty nie przykryły tego, co każdy widział. – West Ham był od nas lepszy, wygraliśmy szczęśliwie – mówił później Solskjaer. Gdy nie ma powodu do klepania się po plecach, pochwał na siłę nie będzie – Norweg nie stawia wyłącznie na bycie dobrym kolegą piłkarzy.

Menedżer United odwoływał się również do drugiej istotnej kwestii, czyli budowania środowiska pracy. To, co było wielką wartością Mourinho i dawało sukcesy Portugalczykowi równie szybko go wypalało w kolejnych klubach. W Manchesterze to Solskjaer musiał pozbierać klocki i poukładać je na nowo, by samo bycie ze sobą całego składu sprawiało im przyjemność, by nie powtarzały się prasowe doniesienia o leniwym podejściu między innymi Pogby czy Sancheza. Gdy tego typu liderzy nie wyznaczają standardów, nie pójdzie za nimi reszta zespołu. Gdy nie robi tego menedżer, drużyna jest kompletnie bez szans.

Manchester United potrzebuje nowego rozdania. Zwłaszcza w defensywie, gdzie nawet przeciwko Barcelonie wybiegli zawodnicy sprowadzeni jeszcze przez Sir Aleksa Fergusona. Stabilizacja zwłaszcza w tej formacji nie jest czymś złym, ale nie jest też oznaką wybitności, gdy mowa o Chrisie Smallingu czy Philu Jonesie. Znów można powtórzyć sposób sprawdzenia ich jakości przez próbę przyrównania do defensorów reszty ligowej stawki. Messi często puszcza piłkę między nogami zawodnikom tak, jak zrobił to na Camp Nou z Jonesem, ale oglądając dwumecz można było odnieść wrażenie, że brutalne zderzenie Smallinga z Argentyńczykiem było jedynym momentem, w którym stoperzy United mieli geniusza pod jakąkolwiek kontrolą.

Nie ma też przypadku w tym, że już teraz więcej mówi się o transferach z klubu, niż do United. Za Solskjaerem już częściowo są lub wciąż na niego czekają trudne rozmowy, w trakcie których będzie weryfikował nie jakość piłkarską i przydatność do budowania przyszłości drużyny, lecz wolę uczestniczenia w całym procesie. To nie jest łatwa rzecz: na różną skalę przechodzili lub przechodzą go ligowi rywale z Londynu (Chelsea i Arsenal). Nawet Pep Guardiola przez pierwszy sezon implementowania swojej filozofii musiał prowadzić selekcję negatywną, a miał większy komfort czasu i budżetu od Solskjaera.

Piłkarze United po porażce z Barceloną niechętnie komentowali mecz, szybko starając się skupić na tym, co ich czeka – trudna walka o czołową czwórkę, by w ogóle dać sobie szansę grania spotkań z takimi rywalami, a nie tymi, którzy (co tu dużo mówić) nie przyciągali większej uwagi w dotychczasowej europejskiej przygodzie Arsenalu czy Chelsea. Ale oni sami w kolejnych tygodniach będą musieli występami odpowiedzieć na wiele kwestii, które w trenerskim notesie będzie odhaczał Solskjaer.

Czy przeżywającego bardzo trudny sezon – gol co ponad dwie i pół godziny w lidze – Romelu Lukaku jeszcze stać na wskoczenie na poziom Harry’ego Kane’a, Mohameda Salaha czy Sergio Aguero? Jak będzie chciał być zapamiętany Alexis Sanchez i czy więcej niż tylko ulotnymi chwilami, kosztowna boiskowa błyskotka? Jaką przyszłość ma przed sobą Jesse Lingard i czy jest w stanie zwalczyć wrażenie bycia tylko wartościową opcją rezerwową? Żeby nie było wątpliwości: Norweg na pewno zadaje sobie też pytania o Pogbę. Czy jest on wart dla United więcej niż ponad sto milionów rzekomo oferowanych przez Real Madryt? I czy będzie to decyzja biznesowa (wiceprezesa United, Eda Woodwarda), czy wyłącznie piłkarska (już samego Solskjaera)?

Wyznaczanie standardów Solskjaer już zaczął, podobnie jak określił cele United. – Musimy znów zacząć się liczyć. Liverpool i Manchester City są zbyt daleko przed nami. Nie mam co do tego żadnych złudzeń i nie będzie to łatwa rzecz. Latem musimy patrzeć na zawodników, którzy pchną nas do przodu i musimy podjąć kilka trudnych decyzji. Mamy pewien poziom, chcemy widzieć, jak zawodnicy podnoszą umiejętności – tłumaczył.

– Zobaczyliśmy zespół, który można pokonać – mówił dość buńczucznie Pogba po pierwszym starciu z Barceloną. – Wierzymy w to. Jeśli byśmy nie wierzyli, po prostu byśmy przepuścili ich do kolejnej rundy – dodawał Francuz. Jednak czasem i wiara nie wystarcza, albo doprowadza tylko do pewnego punktu, bo o awansie decyduje jakość. Jej na topowym europejskim poziomie Manchester United nie ma, nawet przyrównując do bezczelnego Ajaksu Amsterdam, którego wiele ogniw byłoby natychmiastową poprawą jakości w składzie Solskjaera.

Problem polega na tym, że Norweg nie może liczyć na wymianę jednej lub dwóch części, by poprawić całość. Ogółem Manchester United ma sporo do poprawy: brak dyrektora sportowego będącego wsparciem dla jakiegokolwiek menedżera jest ogromnym niedopatrzeniem i problemem, który oddalił klub od Liverpoolu i City. Dlatego dla Czerwonych Diabłów kolejna noc w Barcelonie nie była magicznym przeżyciem, lecz okazją, by spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie parę mocnych słów. Na przykład takich: czas na poważniejsze zmiany, niż tylko wymiana trenera. 



TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (17/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”



Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024