Obrona tytułu mistrzowskiego w Polsce – misja niemożliwa? Jagiellonia może złamać ten trend
W XXI wieku tylko dwa kluby były w stanie obronić tytuł mistrza Polski – Legia Warszawa oraz Wisła Kraków. Żadnemu innemu zespołowi ta sztuka się nie udała. Dlaczego?
W bieżącym tysiącleciu osiem klubów cieszyło się na koniec sezonu ze złotych medali. Pięć z nich nie było w stanie powtórzyć sukcesu dwanaście miesięcy później. Czy faktycznie obrona tytułu mistrzowskiego jest zadaniem niemożliwym do wykonania? Jagiellonia Białystok w tym sezonie na razie pokazuje, że może dołączyć do bardzo wąskiego grona ekip, którym ta sztuka się udała. Zespół Adriana Siemieńca rzucił rękawicę Lechowi Poznań, potrafi łączyć rozgrywki ligowe z europejskimi, a szanse na obronę tytułu po 21. kolejce – według wyliczeń statystyka Piotra Klimka – wynosiły 22,8 procenta.
ZAWIROWANIA
Na koniec XX wieku po tytuł mistrzowski sięgnęła Polonia Warszawa, dla której było to drugi triumf w Ekstraklasie w historii. Czarne Koszule zakończyły sezon 1999-2000 z dziewięciopunktową przewagą nad wicemistrzem – Wisłą Kraków. Stołeczny zespół do złota poprowadził duet trenerski: Jerzy Engel – Dariusz Wdowczyk, a w ataku stołecznego zespołu szalał i zyskiwał popularność Emmanuel Olisadebe, który wziął ślub z Polką, otrzymał także nasz paszport i trafił do drużyny narodowej, z którą po szesnastu latach przerwy pojechał na mistrzostwa świata 2002.
Sezon 2000-01, do którego Polonia przystąpiła w roli mistrza Polski nie był już tak spektakularny. Przez ani jedną z trzydziestu kolejek Czarne Koszule nie potrafiły wskoczyć na pozycję lidera, a rozgrywki zakończyły z dorobkiem 46 punktów w 30. meczach, co przełożyło się ostatecznie na czwarte miejsce. Po sezonie mistrzowskim zespół został nieco przebudowany, a zimą 2001 roku Konwiktorską opuścili między innymi Olisadebe czy Tomasz Wieszczycki, czyli kluczowe postacie z drużyny mistrzowskiej. Ponadto na pełny etat selekcjonera przeszedł Engel, który początkowo łączył obie funkcje, ale później skupił się już tylko na drużynie narodowej.
– Do tego wszystkiego doszły zawirowania związane z właścicielem i sponsorami – mówi Piotr Dziewicki, były piłkarz Czarnych Koszul. – Janusz Romanowski wycofał się z finansowania, pojawiły się problemy, przyszedł Jan Raniecki z nowo utworzoną spółką. W sezonie mistrzowskim bardzo dużo mówiło się o wybudowaniu nowego stadionu przy Konwiktorskiej. Widzieliśmy wiele projektów, słyszeliśmy obietnice, że jeśli zdobędziemy złoty medal to będzie nam zdecydowanie łatwiej wywalczyć nowy obiekt. W tym roku minie 25 lat, odkąd wywalczyliśmy tytuł, a nowego stadionu jak nie było tak wciąż nie ma. Nie mówię, że miało to kluczowy wpływ i zeszło z nas powietrze w kolejnym sezonie, ale na pewno była to jakaś mała cegiełka w tym całym zamieszaniu. W międzyczasie też wycofała się firma Hoop Polska, dużo się zmieniało. Do tego doszły transfery wychodzące, odszedł trener Engel i była zupełnie inna rzeczywistość.
AFERA W TLE
Polonia przypieczętowała tytuł mistrzowski w 2000 roku przy Łazienkowskiej. Podobnie było siedem lat później w przypadku Zagłębia Lubin. Miedziowi pokonali Legię 2:1 i po raz drugi w historii sięgnęli po złoto. Drużyna prowadzona przez Czesława Michniewicza szła łeb w łeb z GKS Bełchatów, ale na koniec to ekipa z Dolnego Śląska patrzyła na wszystkich z góry.
Lubinianie w międzyczasie byli już zamieszani w śledztwo związane z aferą korupcyjną. Pod koniec sezonu 2006-07 pojawił się wątek ustawiania meczów przez Zagłębie, a klubowi groziła nawet… degradacja po zdobyciu mistrzostwa! – To bardzo prawdopodobny scenariusz. Regulamin jednak dopuszcza możliwość gry zdegradowanego klubu w eliminacjach Ligi Mistrzów. Klub może być zdegradowany za aferę sprzed kilku lat, ale równocześnie wystartuje w europejskich pucharach, gdyż wywalczył sobie prawo w trwającym sezonie – mówił Robert Zawłocki, wiceprzewodniczący Wydziału Dyscypliny PZPN, na łamach „Gazety Wyborczej”.
W Lubinie jednak do końca była wiara, że degradacja nie dotknie Zagłębia. Ostatecznie wiosną 2008 roku została podjęta decyzja, że po sezonie 2007-08 Miedziowi spadną, choć zajęli piąte miejsce w ligowej tabeli. Ponoć te zawirowania nie miały większego wpływu na grę zespołu, choć lokalne media informowały o słabych relacjach Michniewicza z ważnymi postaciami, przede wszystkim z Maciejem Iwańskim. W 2022 roku były pomocnik Zagłębia udzielił wywiadu „Przeglądowi Sportowemu”, w którym powiedział: – Wszystko sobie już dawno wyjaśniliśmy – ucinając temat.
RÓŻNE WIZJE
W 2012 roku po tytuł mistrzowski sięgnął Śląsk Wrocław. Drużyna prowadzona przez Oresta Lenczyka od początku była w czubie ligowej tabeli, wskoczyła na pozycję lidera najpierw w kolejkach numer 8 i 9, a później od 13. do 19. Od 20. serii spotkań na szczycie była Legia, która po porażce w Gdańsku dała się przegonić WKS na dwie kolejki przed końcem sezonu. Wrocławianie prowadzenia już nie oddali i po 35 latach sięgnęli po drugi w historii tytuł mistrzowski.
Sezon 2012-13 Śląsk zakończył na trzecim miejscu. Lenczyk został zwolniony po nieudanych eliminacjach europejskich pucharów i odszedł z klubu wraz z końcem sierpnia. W jego miejsce Śląsk zatrudnił Stanislava Levego, który doprowadził drużynę do trzeciego miejsca w lidze, a lepsze okazały się tylko Legia i Lech.
– Wszyscy mistrzowie są różni, jedni zdobywają kilka tytułów w trakcie dekady, inni potrafią obronić tytuł, kolejni wygrywają coś raz na dziesięć lat, a my czekaliśmy 35 lat na tytuł – mówi Sebastian Mila, były pomocnik Śląska, a obecnie członek sztabu reprezentacji Polski. – Jeśli wygrywasz mistrzostwo co roku lub raz na kilka lat, to przyzwyczajasz się, potrafisz to dźwignąć. Dla nas to był historyczny sukces, zupełnie inna rzeczywistość. Po mistrzostwie Polski pożegnaliśmy się z kilkoma kluczowymi piłkarzami, nowi potrzebowali czasu, by się zaaklimatyzować, a w takich momentach musisz utrzymać ważnych zawodników i podtrzymać jakość, a najlepiej ją podnieść, aby ten sukces odpowiednio skonsumować.
Śląsk pożegnał wówczas między innymi Piotra Celebana, Sebastiana Dudka, Łukasza Madeja czy Jarosława Fojuta, a zimą odszedł jeszcze Tomasz Jodłowiec. Co ciekawe, wrocławska kasa nie została zasilona choćby złotówką, bowiem wszystkie transfery wychodzące były darmowe. – Powiedziano mi wprost, że trzeba zrezygnować z kilku zawodników, którzy mają za duże kontrakty i nie przedłużać umów z tymi, którym się kończą. Nie wdając się w szczegóły, straciliśmy w ten sposób ośmiu piłkarzy – mówił Lenczyk w rozmowie z „Rzeczpospolitą”. Ponadto szkoleniowiec nie miał najlepszych relacji z władzami miasta i wizje budowy zespołu znacząco się rozjeżdżały…
HISTORYCZNY WYCZYN
Piast Gliwice i Jagiellonia to dwie drużyny, które w XXI wieku zanotowały największy progres, patrząc na różnicę miejsc sezon do sezonu. Gliwiczanie w rozgrywkach 2017-18 bronili się przed spadkiem, a rok później… cieszyli się z sensacyjnego mistrzostwa Polski. Podział tabeli i fantastyczny finisz w rundzie finałowej sprawiły, że Piast sięgnął po pierwsze w historii mistrzostwo Polski.
Latem ekipa Fornalika została rozmontowana. Patryk Dziczek przeszedł do Lazio, Joel Valencia przeprowadził się do Brentford, a Aleksandar Sedlar trafił na Majorkę. Mimo tych trudności gliwiczanie byli w stanie zakończyć rywalizację na trzecim miejscu, ustępując Legii i Lechowi. Taki wynik i tak został odebrany w Gliwicach jako olbrzymi sukces.
– Na dwie kolejki przed końcem daliśmy się przegonić Lechowi, bo bylibyśmy wicemistrzem! – wspomina Bogdan Wilk, były dyrektor sportowy Piasta. – Po sezonie mistrzowskim pojawiły się rekordowe oferty na naszych piłkarzy. Nie było szans, by ich utrzymać, choć tych transferów wychodzących mogło być jeszcze kilka. Odrzucaliśmy propozycje za Piotrka Parzyszka czy Mikkela Kirkeskova, którzy z nami zostali dłużej. Osiągnęliśmy historyczny wyczyn, nikt się nie spodziewał, że po tylu odejściach będziemy w stanie w sezonie 2019-20 powalczyć o czołowe lokaty ponownie. My po prostu robiliśmy swoje i nie oglądaliśmy się na innych – dodaje.
POCAŁUNEK ŚMIERCI?
Tytuł mistrzowski wrócił na Śląsk w 2023 roku, kiedy to Raków Częstochowa sięgnął po tytuł. Medaliki były budowane bardzo długo jako projekt, którego zwieńczeniem był złoty medal. Doprowadził ich do tego Marek Papszun, który po mistrzowskim sezonie pożegnał się z Jasną Górą, a w jego buty wszedł Dawid Szwarga. Młody szkoleniowiec został wrzucony na bardzo wysokiego konia, bo musiał zastąpić legendarnego trenera, ale także zaspokoić rozbudzone apetyty częstochowskich kibiców. Raków poszalał na rynku transferowym, wydał blisko sześć milionów euro, ale poległ na łączeniu ligi z pucharami. Efekt? Siódme miejsce w rozgrywkach 2023-24 i ostatnia lokata w grupie Ligi Europy.
O ile przykłady Polonii, Zagłębia, Śląska, Piasta i Rakowa są podobne, a ich podobieństwo polega na tym, że każdy z tych zespołów w XXI wieku sięgnął po tytuł tylko raz, to nieco inny jest przypadek Lecha. Kolejorz może pochwalić się trzema złotymi medalami w XXI wieku, ale ani razu nie był w stanie powtórzyć tego wyczynu dwanaście miesięcy później. Dwukrotnie poznański zespół kończył rywalizację poza podium – w sezonie 2010-11 zajął piąte, a pięć lat później siódme miejsce. Najlepsze rozgrywki ekipa z Wielkopolski w roli mistrza rozegrała w sezonie 2022-23, kiedy zakończyła rozgrywki ligowe na najniższym stopniu podium.
Lech za każdym razem, kiedy sięgał po tytuł był w stanie powalczyć dłużej w europejskich pucharach. W sezonie 2010-11 poznański zespół grał w fazie grupowej Ligi Europy, awansował do 1/16 finału, ale tam uległ Bradze 1:2 w dwumeczu. Pięć lat później Kolejorz zakończył rywalizację w LE na trzecim miejscu w swojej grupie, zdobywając łącznie pięć punktów. Rozgrywki 2022-23 okazały się historyczne, bowiem drużyna prowadzona przez Johna van den Broma odpadła dopiero w ćwierćfinale Ligi Konferencji z Fiorentiną, przegrywając 4:6 w dwumeczu.
Łączenie ligi z pucharami to oczywiście jeden z powodów, dla których Lech nie był w stanie wygrać Ekstraklasy dwa razy z rzędu. Do tego dochodzą transfery wychodzące, bo w zasadzie w każdym oknie po mistrzostwie Polski Kolejorz tracił kluczowe elementy. Przed sezonem 2010-11 Bułgarską opuścił Robert Lewandowski, który przeniósł się do Borussii Dortmund, a pół roku później Sławomir Peszko został sprzedany do FC Koeln. Pięć lat później na pierwszą część sezonu udało się utrzymać kluczowych piłkarzy, bo latem odszedł jedynie Luis Henriquez, ale już zimą stolicę Wielkopolski opuścili Barry Douglas, Maciej Gostomski i Kasper Hamalainen. Natomiast po ostatnim tytule mistrzowskim w 2022 roku z Lechem pożegnali się Mickey van der Hart, Jakub Kamiński i Pedro Tiba, czyli kluczowe postacie w ekipie Macieja Skorży, a do tego jeszcze jeden z ważnych zmienników – Dani Ramirez.
Po trzech sezonach mistrzowskich Kolejorz był w stanie nieźle spieniężyć ten sukces na rynku transferowym. Poznański klub zarobił na sprzedaży piłkarzy 15,5 miliona euro, czyli średnio ponad pięć na każdy sezon. Przy wydatkach na nowych zawodników jest kwota trzykrotnie niższa.