Nowy trener, nadzieja, kryzys, rozczarowanie, zwolnienie – cykl Borussii Dortmund. Teraz początek od etapu numer trzy?
Obyś żył w ciekawych czasach – mówi znane przysłowie. Sympatycy Borussii Dortmund oddaliby dużo za zwykłą nudę. Kryzys goni kryzys i wydaje się, że jeszcze chwila, a klub imploduje.
MACIEJ IWANOW
Na niedawnym meczu z Werderem fani BVB dali jasno do zrozumienia kto odpowiada za gangrenę toczącą klub. „Pomówmy o słoniu w pokoju… Problemy nie stoją na linii bocznej” – brzmiał jeden z transparentów. Nie da się nie przyznać im racji, bo Borussia jest jaskrawym przykładem na to, od której strony psuje się ryba.
KLOPPA NIE MA
Na formę sportową trzeba spuścić zasłonę milczenia. Przegrany w minutę mecz Ligi Mistrzów z Bologną był gwoździem do trumny i jednocześnie dobrym podsumowaniem króciutkiej kadencji Nuriego Sahina. Eksperyment się nie udał, pacjent zmarł. Nie było już żadnych argumentów za jego pozostaniem.
Po raz pierwszy od ćwierć wieku Borussia zaczęła rok od czterech porażek z rzędu. Dramatyczna średnia punktowa, indywidualne statystyki wołające o pomstę do nieba i przede wszystkim dopiero dziesiąte miejsce w lidze z dwudziestopunktową stratą do Bayernu. Trenerowi na dorobku można wybaczyć dużo, jeśli całościowo projekt ma szansę posunąć się do przodu, ale Sahin dalekosiężnego pomysłu nie miał, a jego decyzje kadrowe co tydzień budziły wiele pytań. Romantyczna wizja, w której człowiek głęboko związany z Borussią osiągnie z nią sukces ostatecznie upadła. I może dla klubu tak będzie najlepiej. Włodarze BVB muszą porzucić mrzonki i w końcu działać obiektywnie zamiast patrzeć przez pryzmat czarno-żółtych okularów. Nowego Kloppa nie ma sensu szukać, bo go nie ma i nie będzie.
– Fizycznie i psychicznie ten zespół jest w złym stanie. Nie umie bronić, ale i nie umie atakować – brutalnie podsumował piłkarzy Borussii na antenie Amazona Matthias Sammer. O ile do piłkarzy można mieć wiele słusznych zastrzeżeń, to prawdziwy problem BVB nie biega jednak po boisku.
„Słoniem w pokoju” jest kadra kierownicza, która postanowiła sobie urządzić kosztem klubu przedziwne battle royale.
WYŚCIG SZCZURÓW
Doradca klubu atakuje własne podwórko w mediach, dyrektor sportowy drze koty z planistą składu, prezes umywa ręce, a jego namaszczony następca nie do końca ogarnia całą sytuację. Matthias Sammer, Sebastian Kehl, Sven Mislintat, Hans-Joachim Watzke i Lars Ricken. Stężenie ego wybija poza skalę. Każdy walczy o swoje, atmosfera w gabinetach jest jak ćwiczenia na poligonie z ostrą amunicją. Prawdziwy wyścig szczurów, który kończy się tym, że Borussia nie jest w stanie podejmować szybkich i trudnych decyzji.
FIZYCZNIE I PSYCHICZNIE TEN ZESPÓŁ JEST W ZŁYM STANIE. NIE UMIE BRONIĆ, ALE I NIE UMIE ATAKOWAĆ. NIE POSIADA FUNDAMENTÓW – Mathias Sammer dla Amazona
Gdyby ktoś chciał rozrysować wzajemne powiązania w dyrektorskich gabinetach, wyszłaby z tego plansza idealna do teorii spiskowych. Ricken grał w jednej drużynie z Kehlem, podobnie zresztą jak Sahin. Sammer był z Rickenem w drużynie, która wygrała Ligę Mistrzów w 1997 roku i przez pewien czas z nim mieszkał. Był później trenerem Kehla i Rickena. A nad wszystkim czuwa dortmundzki ojciec chrzestny – Watzke.
W tym gronie tylko Mislintat jest outsiderem i człowiekiem z zewnątrz, który trzymał się z Terziciem (choć przecież i tak już w Dortmundzie pracował). Takie zresztą było założenie jego sprowadzenia – by były trener był bardziej zaangażowany w planowanie składu. Problem w tym, że Terzić zrezygnował niedługo później i Mislintat został sam. Nic więc dziwnego, że jego dni w klubie są policzone, bo z Kehlem dogadać nie mógł się od początku. Mislintat miał trzymać się z dala od klubowej polityki i użyć swojego doświadczenia by pomóc Borussii. Z założenia odpowiadał przed Kehlem, ale dość szybko stało się jasne, że 52-latek otwarcie buntuje się przeciwko takiej hierarchii i ma chrapkę na posadę dyrektora sportowego. Mając w pamięci jego pobyt w Dortmundzie w latach 2006-2017 naiwnym było oczekiwać czegokolwiek innego.
Według najnowszych doniesień współpraca zakończy się zaraz po zamknięciu zimowego okna transferowego. Sahin na odchodne nazwał to pobocznym teatrem działań wojennych. Wystąpienie Sammera było wisienką na torcie wewnętrznych tarć. Konflikt interesów jaki istnieje między występowaniem w tv i komentowaniem spotkań Borussii, a jego codzienną pracą w klubie okazał się niemożliwy do pogodzenia.
Ricken zażądał od Sammera określenia się stawiając mu ultimatum. Ze względów finansowych nietrudno domyślić się co wybierze Sammer.
Co z tego wszystkiego wynika? Nie wiadomo kto tak naprawdę rządzi w BVB. Bo gdy Sammer w tym samym wywiadzie mówi, że „w klubie pracują nad rozwiązaniem sprawy z Sahinem” praktycznie obwieszczając koniec trenera, podważa kompetencje Rickena. To on ma rozwiązywać i gasić konflikty.
Sahin ze swoją średnią punktową zdobytą w 27 spotkaniach zajmuje 10. miejsce wśród trenerów Borussii od 2000 roku. W XXI wieku tylko Thomas Doll, Peter Bosz i Bert van Marwijk osiągnęli gorszy wynik.
Watzke, który oficjalnie przekaże mu pełnię władzy z końcem bieżącego roku nie angażuje się już bezpośrednio. Gdyby to zrobił osłabiłby autorytet swojego protegowanego. Ultimatum Rickena wyszło stanowczo za późno. Wcześniejsza reakcja byłaby bardziej pożądana i dostarczałaby dowodu pewnej asertywności wobec Watzkego (Sammer to wszak jego człowiek). Gdy tyle osób ciągnie kołdrę w swoją stronę, to trudno się dziwić, że ostatecznie zostaje ona podarta i efekty są jakie są.
ZAWÓD: SĄSIAD
Tymczasowo Sahina zastąpił dotychczasowy trener U-19, Mike Tullberg. Karuzela nazwisk następców Sahina jest już tradycyjnie polem do popisu dla plotek i domysłów. Zwolnienie Turka było decyzją zrozumiałą, ale postawiło Borussię przed arcytrudnym zadaniem. Zwłaszcza że włodarze do końca nie umieli zdecydować się jakiego rozwiązania szukają – czy tymczasowego do końca sezonu, czy też czegoś na dłużej.
Przewijały się praktycznie wszystkie wolne nazwiska. W programie Sky90 sugerowano nawet, że idealnym strażakiem byłby Felix Magath. Cóż, biorąc pod uwagę, że nestor niemieckiej trenerki ma w swoim portfelu sporo akcji BVB, to piłkarzy czekałby na treningach ostatni krąg piekła.
Mówiło się o zainteresowaniu Rogerem Schmidtem, który potwierdził, że dzwoniono do niego kilkakrotnie. Co jednak kuriozalne: za każdym razem inna osoba – w tym Mislintat, który miał jasno zabronione ingerowanie w wybór nowego trenera. Działacze Borussii spotkali się nawet z Ralfem Rangnickiem, co już było absolutnie skrajną desperacją z ich strony.
Im dalej w las tym klarowały się dwie opcje – albo ktoś z kapelusza, albo Niko Kovac, z którym również odbyto rozmowy. Swego pewien był Kevin Grosskreutz, który w podcaście „Viertelstunde Fussball” mówił, że na 95 procent Borussię obejmie właśnie Chorwat. – Jestem tego pewien. On i Sammer są sąsiadami – przekonywał. A że wątku sąsiedzkiego lekceważyć nie można pokazał już przykład Terzicia, który mieszkał obok Watzke. Grosskreutz miał rację, bo Borussia oficjalnie dogadała się z Kovacem i zaoferowała mu kontrakt do roku 2026.
Powiedzieć, że sympatycy BVB są rozczarowani taką decyzją, to ubranie tego w bardzo eufemistyczne tony. Co innego, gdyby kontrakt obowiązywał do końca sezonu z opcją przedłużenia w razie zakwalifikowania do przyszłorocznej Ligi Mistrzów, ale od razu 1,5 roku?
Biorąc pod uwagę co działo się w Wolfsburgu to kolejny krok w tył. Jeśli tak ma wyglądać odgruzowywanie klubu i zaczynanie wszystkiego od nowa…
W Dortmundzie obowiązuje od jakiegoś czasu pięciofazowy cykl. Nowy trener, nadzieja, kryzys, rozczarowanie, zwolnienie. Może tym razem chcą sobie oszczędzić czasu przechodząc od razu do trzeciego etapu? Ale z drugiej strony asystentem Niko jest jego brat – Robert Kovac, który grał w BVB razem z Kehlem. I znowu wracamy do domu…