W niedzielny wieczór Superpuchar Polski powinien się odbyć zgodnie z planem. Polski Związek Piłki Nożnej odwoławszy rywalizację Legii Warszawa z Cracovią, zademonstrował jednocześnie wadliwość przyjętych procedur dotyczących koronawirusa.
Legia i Cracovia nie zmierzą się o Superpuchar Polski. (fot. Piotr Kucza / 400mm.pl)
Aby lepiej zrozumieć sedno sprawy, należy cofnąć się do piątkowego wieczoru. Wówczas na łamach „Weszło” pojawiła się informacja, że jeden z masażystów warszawskiej Legii jest zakażony koronawirusem. Ta wieść od razu postawiła pod znakiem zapytania możliwość rozegrania zaplanowanego na niedzielę Superpucharu Polski przeciwko drużynie Cracovii.
Stołeczny klub natychmiast zlecił przeprowadzenie badania zarówno piłkarzy, jak i członków sztabu szkoleniowego. Nazajutrz okazało się, że wszyscy – włącznie z feralnym masażystą – są w pełni zdrowi. Wydawać by się mogło, że skoro w całym zespole nie potwierdzono żadnego zakażenia, mecz odbędzie się bez zakłóceń. Nic bardziej mylnego.
PZPN poinformował bowiem, że piłkarskie starcie ostatecznie nie odbędzie się, argumentując swoją decyzję, iż „ma to związek z faktem ujawnienia przypadku zakażenia koronawirusem u członka sztabu klubu Legia Warszawa”. Równocześnie polska federacja piłkarska przypomniała, że „zgodnie z procedurami, wykluczenie potencjalnego zakażenia można uzyskać dopiero po przeprowadzaniu dwóch testów wymazowych w odstępie 7 dni”.
Komunikat, składający się z zaledwie trzech akapitów, czterech zdań i osiemdziesięciu dziewięciu słów, jest wewnętrznie sprzeczny. Bo najpierw mowa o potwierdzonym przypadku zakażenia, a następnie o potencjalnym przypadku zakażenia. Co zatem wynika z jego treści?
Literalnie nic. Nie wiadomo, czy mamy do czynienia z osobą chorą, czy też nie. Stan zdrowia osoby, przez którą mecz nie dojdzie do skutku, nie został jednoznacznie określony, co nie przeszkodziło zarazem odwołać całej imprezy. Ale mniejsza o to. Kwestią znacznie istotniejszą od pisarskich zdolności pracowników biura prasowego jest wadliwość ustanowionych procedur dotyczących epidemii.
Ze względu na okres intubacji wirusa, aby w stu procentach określić jego obecność bądź nieobecność w ludzkim ciele, należy przeprowadzić dwa badania w odstępie jednego tygodnia. Z epidemiologicznego punktu widzenia to oczywista oczywistość, ale jeśli chce się rozegrać łącznie aż dwieście czterdzieści meczów piłki nożnej na profesjonalnym poziomie, nie można sobie każdorazowo pozwalać na minimum siedmiodniowe oczekiwanie na rezultat koronawirusowego testu.
Bo, jak się wczoraj okazało, nawet podejrzenie zakażenia jest w stanie odwołać mecz. Ligowej rywalizacji nie sposób odwołać, bowiem uniemożliwiałoby to sprawiedliwe sklasyfikowanie wszystkich drużyn, ale w tym miejscu pojawia się kolejny problem, ponieważ terminarz już teraz jest napięty do granic możliwości.
Dlatego w celu uniknięcia w przyszłości podobnych sytuacji, zakażonego piłkarza lub członka sztabu szkoleniowego (wyłącznie jego!) powinno się odizolować od reszty drużyny do momentu wyzdrowienia. Dokładnie w taki sam sposób kilkanaście dni temu postąpił Real Madryt z Mariano Diazem. To jedyne słuszne rozwiązanie.
Jan Broda