Nie mogliśmy okazać strachu
Mateusz Stolarski był najlepszym trenerem Ekstraklasy w listopadzie, kiedy wygrał wszystkie cztery mecze. Rundę zamknął w Częstochowie, wywożąc z boiska Rakowa cenny remis. Motor Lublin, beniaminek rozgrywek, okazał się ich rewelacją i zakończył jesień na siódmej pozycji.
Zbigniew Mucha
fot. Pawel Jaskolka
Jest pan zaskoczony znakomitym finiszem rundy jesiennej w wykonaniu Motoru? A może inaczej – poziomem Ekstraklasy?
Na pewno ten nasz finisz, mówimy tu o czterech kolejnych zwycięstwach w listopadzie, był trochę zaskakujący właśnie z tego powodu, że poziom Ekstraklasy z roku na rok, co może nie każdy chce zauważyć, jest coraz wyższy – mówi Stolarski, z którym rozmawialiśmy jeszcze przed meczem z Rakowem. – Widać to po postawie naszych drużyn w europejskich pucharach, po coraz wyższym miejscu naszej ligi w rankingu UEFA. Tymczasem my, jako beniaminek, zaliczyliśmy udaną rundę jesienną w tej stawce i mam nadzieję, że będziemy to w stanie kontynuować w kolejnej rundzie. Musimy dalej być konsekwentni w pracy na treningach i przygotowaniach do meczu, ponieważ różnica pomiędzy serią zwycięstw a trudnym momentem jest bardzo niewielka.
No to kiedy wreszcie się uspokoicie?
Cieszę się, że jako drużyna idziemy w jednym kierunku i skupiamy na sobie. Mentalność Motoru od mniej więcej dwóch lat jest taka sama – chcemy wygrywać za wszelką cenę. Natomiast kiedy się uspokoimy? Przede wszystkim zdajemy sobie sprawę, że będą zdarzać się porażki mimo dobrej gry. Weźmy na przykład mecz z Radomiakiem. Gdyby zakończył się remisem, a nie naszym zwycięstwem, nikt, włącznie ze mną, nie mógłby mieć pretensji. Nasza liga jest nieprzewidywalna. To banał, ale prawdziwy. Potrafimy wygrać z Lechem czy Pogonią, a tam gdzie niektórzy dopisywali nam punkty przed meczem – traciliśmy je.
Był taki mecz jesienią, z którego, jako trener, jest pan wyjątkowo zadowolony? Z tego jak funkcjonowała drużyna?
Dwa. Pierwszy w Poznaniu, kiedy pojechaliśmy na boisko lidera, który do tej pory wygrał wszystkie pięć domowych spotkań z bilansem bramkowym 13-1, tymczasem my z Bułgarskiej wywieźliśmy komplet oczek. Drugi to starcie z Jagiellonią. Przegraliśmy 0:2, grając dobry mecz, ale niestety zabrakło punktów.
Praktyka uczy, że beniaminek, który decyduje się na szaloną i piękną dla oka grę, często potem cierpi. Z drugiej strony nastawienie się z góry na defensywę, też bywa zgubne. Stara się pan znaleźć złoty środek?
W I i II lidze Motor starał się grać wysokim pressingiem, mocno i odważnie. Po awansie do Ekstraklasy pojawiły się naturalne rozterki i pytania: co teraz? Doszedłem do wniosku, że najgorszym rozwiązaniem byłoby powiedzieć zawodnikom, że pora zmienić optykę i taktykę. To byłby błąd. Okazalibyśmy jako sztab trenerski strach przed Ekstraklasą, co pewnie źle wpłynęłoby na drużynę.
Jak się trafia do takich zawodników jak Samuel Mraz, który jesienią zdobył osiem (dziewięć po ostatnim meczu – red.) bramek, w listopadzie aż pięć?
Poświęca mu się czas, okazuje zaufanie, patrzy i ocenia nie tylko przez pryzmat zdobywanych bramek, ale tego jak funkcjonuje na boisku, jak się zachowuje w określonych sytuacjach. Samuel ma teraz niewątpliwie swój moment, który mocno wykorzystuje, z czego bardzo się cieszymy, bo zyskuje on i zespół. Dbamy o każdego zawodnika bez względu czy w danym momencie gra, czy nie, po to właśnie, aby wykorzystał swój czas, kiedy już on nadejdzie.
Z TAKĄ ŚREDNIĄ PUNKTOWAŁ MOTOR W JESIENNEJ CZĘŚCI SEZONU.
A jak się trafia takiego zawodnika jak Sergi Samper?
Im lepszy piłkarz, im więcej widział w poważnym futbolu, tym łatwiej z nim pracować, łatwiej do niego dotrzeć z przekazem. A Sergi widział bardzo dużo.
Pytałem jednak nie jak się do kogoś takiego trafia, tyko jak się znajduje?
Dostałem sygnał, że piłkarz o profilu jakiego poszukiwałem, jest dostępny. Połączyłem się z nim i jego menedżerem przez ZOOM. Opowiedziałem o naszym projekcie, o tym jakim jesteśmy klubem i spytałem czy nie chciałby spróbować swoich sił i odbudować się w Polsce, ponieważ też miał za sobą ciężki okres.
Ostatnio zwycięstwo z Radomiakiem załatwił panu brat Paweł, strzelając gola. Zna pan wiele podobnych sytuacji w piłce, kiedy trener i piłkarz są braćmi?
Bardziej ojciec-syn. Natomiast Pawła do drużyny sprowadzał jeszcze Goncalo Feio, ja musiałem zaadaptować się w tej sytuacji. Muszę powiedzieć, że z Pawłem rozmawiam stosunkowo najrzadziej spośród wszystkich moich zawodników. Nie chcę stawiać go w niezręcznej sytuacji. W momencie gdy zostałem pierwszym trenerem, uznałem, że najlepiej po prostu przejść nad całą sytuacją do porządku dziennego, traktować go tak samo jak innych i być uczciwym. Ja jestem, więc Paweł nie był na początku nawet naszym podstawowym prawym obrońcą.
Zachwyty nad dobrze grającymi bieniaminkami są bezpodstawne. Dopiero drugi sezon jest miarodajny, zaś trzeci to początek dramatycznej walki o utrzymanie. W przypadku Motoru wszystko zależy od portfela właściciela i to też nie jest idealne rozwiązanie.