„Mogłem zastąpić trenera Brzeczka”
Odrzucił ofertę Wisły Płock, z Zagłębiem Lubin rozmawiał, ale na Dolnym Śląsku postawili na Martina Sevelę, a on za popularność wśród klubów Ekstraklasy zapłacił posadą w pierwszoligowej Stali Mielec. Ale jest! Po pięciu latach wrócił do Ekstraklasy. Tylko dlaczego do ostatniej w tabeli Wisły Kraków?
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Dobrze pan przemyślał propozycję pracy w Wiśle?
Naturalnie. Rozważyłem argumenty za i przeciw – widzę dużo punktów za tym, aby zespół wyszedł z kryzysu – odpowiada Artur Skowronek.
Na czym pan opiera optymizm, co pan widzi, czego inni nie widzą?
Mecz z Lechią Gdańsk pokazał, że zespół dzieli cienka linia od przełamania. Podejmowanie decyzji o związaniu się z Wisłą zacząłem od analizy zawodników. I wiem, że to nie jest drużyna na ostatnie miejsce w tabeli. A więc skład, piłkarze – to przede wszystkim widzę. Wiemy też, co chcemy zrobić zimą, wiemy, gdzie zespół potrzebuje wzmocnień. Ale zanim to się stanie – przed nami kilka meczów w grudniu. Kluczową sprawą jest zapunktowanie, żeby przed drugą częścią sezonu pozycja startowa była możliwie najlepsza, co z kolei przełoży się też na negocjacje z nowymi zawodnikami. To, plus odpowiednie przygotowanie zespołu pozwoli mu się odkręcić.
Zastanawiam się czy podjęcie pracy w Wiśle to z pana strony manifestacja pewności siebie, przekonanie, że pan utrzyma drużynę, czy może jednak akt desperacji, chęć zaistnienia w Ekstraklasie?
Trener w trakcie sezonu obejmuje zazwyczaj zespół w trudnej sytuacji – czyż nie? Przecież tylko takie drużyny potrzebują zmian. Nie ma to niczego wspólnego z desperacją. Zapracowałem sobie na taką pozycję, że zapewne mógłbym jeszcze poczekać i oferta z Ekstraklasy by nadeszła. Wiśle Kraków się jednak nie odmawia.
A może trzeba było poczekać na propozycję z klubu będącego w lepszym położeniu sportowym, też organizacyjnym?
Nie boję się wyzwań, wiem, że jestem w stanie obronić się pracą. I oczywiście, miałbym ułatwiony start, z góry nikt jednak sukcesu by mi nie zagwarantował. Wiem z kim rozmawiałem w Wiśle, ci ludzie chcieli, żebym tu pracował, poznałem ich motywację, plan działania – postanowiłem zostać częścią tej całości. Wierzę w tych ludzi i w zawodników.
Decydując się na współpracę z Wisłą, brał pan pod uwagę, że ludzie, którzy pana zatrudniali teraz w klubie są, ale czy będą w styczniu – przesądzone nie jest?
Ufam ludziom, tak podchodzę do życia. Ci panowie są wojownikami. Kuba Błaszczykowski mógłby w kapciach siedzieć na kanapie, a postanowił walczyć o Wisłę nie tylko przecież na boisku. Mogę mu wyłącznie chcieć pomóc. Kapitalny człowiek. Dużo się mówi o kłopotach Wisły, sytuacja między Towarzystwem Sportowym a spółką nie jest pewna. Do końca grudnia ludzie zarządzający spółką muszą zdecydować, czy będą dalej pomagali klubowi. Jeśli mają dźwigać Wisłę pod względem finansowym, muszą mieć kontrolę nad pewnymi tematami – trudno się temu dziwić. Dziś tego brakuje. Potencjał Wisły jest ciągle ogromny, postrzegam klub jak jeden z topowych w Polsce, pod względem kibiców, tradycji…
… obecnie to chyba tylko kibiców i tradycji.
Niekoniecznie, niech pan spojrzy kogo mamy w szatni, ile tam jest piłkarskiej jakości, a za chwilę zobaczymy jeszcze, kto do nas dołączy zimą. Rozumiem, że wokół klubu nakręciła się spirala na nie, ale tylko wynikami możemy to zmienić. Może się pan więc wyśmiewać z Wisły, my zachowujemy spokój.
Nie wyśmiewam się, miał pan kilka propozycji z Ekstraklasy, staram się zrozumieć, dlaczego zdecydował się pan przyjąć tę z klubu zamykającego tabelę. Ale pomówmy o wzmocnieniach, sprowadzenie defensywnego pomocnika wydaje się koniecznością.
Pełna zgoda, szefowie klubu mają podobne odczucia. To jednak nie jedyna pozycja, na której chcielibyśmy podnieść konkurencję. Zespół potrzebuje równowagi, myślimy o dokonaniu czterech transferów. Nie wliczam tu rzecz jasna Gieorgija Żukowa, który niedawno związał się z Wisłą.
Zespół potrzebuje równowagi – to znaczy?
Chodzi o znalezienie balansu między defensywą a ofensywą. Stąd kluczowe jest pozyskanie defensywnego pomocnika. Poszukamy też dynamiki. Zespół musi grać w różny sposób, nie tylko w ataku pozycyjnym.
Paweł Brożek, Marcin Wasilewski, Jakub Błaszczykowski to piłkarze doświadczeni, mający swoje zdanie, 37-letni Artur Skowronek zdoła nad taką szatnią zapanować?
Wiek trenera niekoniecznie musi determinować sposób komunikacji z zespołem. Zwłaszcza że szatnia Wisły nie jest trudna do prowadzenia, jest wręcz łatwa. Silne osobowości, silne charaktery są atutem drużyny, Paweł, Kuba, Rafał Boguski to wiślacy, nie pozwolą zrobić klubowi krzywdy. Widzę to na każdym treningu, w każdym meczu. Grają z wielką determinacją, ryzykując nawet odniesienie kontuzji. Praca z nimi to czysta przyjemność. Jednocześnie apeluję – mówiąc o Wiśle, nie wymieniajmy tylko nazwisk zawodników najbardziej doświadczonych. Ciężar odpowiedzialności musi spoczywać też na pozostałych piłkarzach, oni muszą to poczuć. W pięciu jeszcze nikt meczu piłki nożnej nie wygrał.
Dużo położył pan na szali, decydując się na pracę w Wiśle – to pana trzecie podejście do Ekstraklasy, dwa poprzednie nie były wyjątkowo udane, kolejnej szansy może nie być, jeśli Biała Gwiazda spadnie.
Gdybym tak podchodził do tematu, nie mógłbym wykonywać zawodu trenera. Zresztą w każdej pracy trzeba mierzyć się z ryzykiem. Inna sprawa, że skoro po raz trzeci udało się mi przekonać do siebie klub Ekstraklasy, to znaczy, że moja praca nie jest oceniana wyłącznie przez pryzmat statystyk.
Czyli za pół roku nie będzie pan miał wpisanych dwóch spadków z Ekstraklasy?
Nie biorę tego nawet pod uwagę. Zwłaszcza, że szybko złapałem kontakt z zespołem. Zmierzamy we właściwym kierunku. Każda dobra praca się obroni. Mam nadzieję, że przy następnej rozmowie będzie miał pan więcej wiary w moje umiejętności.
A czy przypadkiem najpewniejsza, bo Stal zdaje się być dobrze poukładana, choć nie najkrótsza droga do Ekstraklasy, nie prowadziła jednak przez Mielec?
Temat organizacji pracy w Wiśle i Stali może zostawmy… To po pierwsze. A po drugie, absolutnie czuję, że wykazałem się lojalnością w trakcie pracy w Mielcu. Odmówiłem dwa razy Wiśle Płock – raz, gdy trenerem przestał być Jerzy Brzęczek, później mogłem zastąpić Leszka Ojrzyńskiego. Druga oferta była bardzo konkretna, prezes Jacek Kruszewski na stole położył dwuletni kontrakt. Działo się to miesiąc przed moim zwolnieniem ze Stali. Zostałem w Mielcu, chciałem tam zrealizować projekt Ekstraklasa. O czymś to świadczy.
Utrata posady w Mielcu powodowana była pana popularnością wśród klubów Ekstraklasy.
Nikt nie przewidział, że po tym jak odmówiłem Wiśle Płock, zgłosi się po mnie Zagłębie Lubin. Tej propozycji już nie byłem w stanie odrzucić. Z zawodowego punktu widzenia, ale też z finansowego – mam rodzinę, o którą muszę zadbać. Mogliśmy jednak sprawę ze Stalą załatwić inaczej. Byłem przekonany, że w Mielcu podpiszę aneks do umowy, który pozwoli mi skoncentrować się na walce o awans, bo klauzula wykupu mojej osoby przez inny klub mogła wzrosnąć lub wręcz zniknąć. Stało się inaczej. Zostało to odebrane tak, że Skowronek chciał wyfrunąć z klatki, że tylko czekał, aby stamtąd uciec, ale wiem, jakie udało mi się zbudować relacje z piłkarzami – gdy się rozstawaliśmy, płakaliśmy razem. To dużo znaczy.
Czyli pracodawca może być spokojny o lojalność Artura Skowronka?
Stal wykupiła mnie z Wigier Suwałki. Podpisując kontrakt w Mielcu, zgodziliśmy się na zawarcie w nim kwoty odstępnego na wypadek innej oferty. Klub się na to zgodził. Kiedy otrzymałem propozycję pracy w Zagłębiu, chciałem skorzystać z zapisu, zespół z Lubina ma potencjał na walkę o awans do europejskich pucharów, być może klub z tej półki już nigdy nie przedstawiłby mi oferty dwuletniego kontraktu. Podkreślam jednak – była też możliwość przedłużenia umowy ze Stalą. Rodzina była w Mielcu ze mną, ułożyliśmy sobie tam życie – niekoniecznie musiałem się gdziekolwiek ruszać.
W wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” mówił pan, że rodzina pomogła panu w najtrudniejszym momencie, gdy przez 1,5 roku nie miał pan pracy.
Tak było. W tym wywiadzie powiedziałem, że przez chwilę rozważałem czy nie zostać kurierem. Jestem magistrem po AWF, mogłem wrócić do pracy w szkole. Ale to nie była moja bajka. Do zawodu nauczyciela trzeba mieć powołanie, ja go nie mam. Moment był trudny, straciłem pracę w Olimpii Grudziądz i nie za bardzo wiedziałem, co się stało. Zawodnicy mnie bronili, chyba czuli się trochę winni temu, że zostałem zwolniony – gra nie wyglądała źle, ale wyników nie było. Ta historia w Grudziądzu jest nie do wytłumaczenia… W każdym razie od żony i dzieci dostałem pozytywnego kopa w dupę. Pomogli mi zmienić sposób myślenia. Postanowiłem wykorzystać wolny czas na rozwój osobisty.
Jakieś szczegóły?
Założyłem firmę, pracowałem nad rozwojem indywidualnych umiejętności piłkarskich i taktycznych młodych zawodników. Przeszedłem kilka szkoleń, dużo czytałem. Przede wszystkim jednak położyłem nacisk na budowę relacji międzyludzkich, na sposób rozmowy z drugim człowiekiem. Wcześniej nie miałem tego aspektu tak mocno pod kontrolą.
Rzeczywiście stał się pan dzięki temu lepszym trenerem?
Na pewno stałem się trenerem bardziej świadomym. Z wieloma zawodnikami, z którymi pracowałem w przeszłości, mam kontakt do dziś, także dzięki temu, że się otworzyłem. Nabrałem doświadczenia, również dystansu do pewnych rzeczy – teraz zajmuję się tym, na co mam wpływ. Kocham być trenerem, nie liczę godzin w pracy, nie mam wrażenia, że czas pracy to czas stracony. Ten zawód to presja, ryzyko, straty pracy – piszę się jednak na to wszystko, chcę go wykonywać. Mam wrażenie, że piłkarze to wyczuwają, szybko łapiemy kontakt. W Krakowie jest podobnie. Nie wstydzę się błędów, każdy je popełnia. Mam w sobie pokorę.
Pięć lat czekał pan na powrót do Ekstraklasy.
Długo i niedługo. Mam 37 lat, obiecałem sobie, że wrócę do Ekstraklasy na czterdziestkę, czyli dziesięć lat po debiucie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Pogoni Szczecin. Udało się wcześniej. Pytał pan czy nie należało poczekać na inną ofertę z Ekstraklasy, a ja wychodzę z założenia, że życie jest zbyt krótkie, żeby ciągle czekać.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 50/2019)