Mocne wejście Liverpoolu w nowy sezon
Nie było niespodzianki na inaugurację nowego sezonu w lidze angielskiej. Liverpool udzielił srogiej lekcji futbolu beniaminkowi z Norwich, rozbijając go przed własną publicznością aż (4:1).
Liverpool rozpoczął sezon od mocnego uderzenia (fot. Reuters)
Na ten dzień sympatycy (a w niektórych przypadkach także fanatycy) angielskiej piłki czekali przez ponad dwa miesiące. Po ubiegłym sezonie, który trzymał w napięciu do samego końca, nowa kampania zapowiada się równie interesująco. Ta miała rozpocząć się na Anfield, gdzie Liverpool miał podjąć beniaminka z Norwich.
Fachowcy i komentatorzy nie mieli wątpliwości. Każdy inny wynik od pewnego zwycięstwa drużyny Juergena Kloppa byłby uznany za niespodziankę sporego kalibru. Można było się więc spodziewać, że gospodarze od pierwszych minut rzucą się na przeciwnika i będą chcieli jak najszybciej wywalczyć bezpieczną przewagę.
Zaczęło się bardzo szybko, bo po zaledwie ośmiu minutach. To właśnie wtedy przed bramkę Kanarków dograł Divock Origi, a bardzo niefortunną interwencją popisał się kapitan gości, Grant Hanley, który skiksował i skierował piłkę do siatki. Fatalny początek beniaminka.
Liverpool złapał wiatr w żagle i niedługo po strzeleniu pierwszej bramki, dołożył kolejną. Tym razem świetną dwójkową akcję rozegrali Roberto Firmino i Mohamed Salah, a całość płaskim strzałem obok bramkarza wykończył Egipcjanin, który bardzo szybko otworzył swoje konto strzeleckie w tym sezonie.
Nie minęło pół godziny meczu i już było 3:0. Dośrodkowanie z narożnika boiska wykorzystał Virgil van Dijk, który umiejętnie odnalazł się w polu karnym i strzałem głową skierował piłkę do siatki. Nokaut na Anfield.
Gospodarzom wciąż jednak było mało i kiedy w 41. minucie precyzyjnym uderzeniem głową popisał się Origi, a Tim Krul po raz czwarty musiał wyciągać piłkę z siatki, było już wiadomo, że Liverpool nie wypuści rywala ze swoich szponów. Piłkarze Norwich musieli z kolei uważać, by ich wyprawa do Miasta Beatlesów nie zakończyła się kompletną kompromitacją i zebraniem bagażu pięciu, sześciu lub nawet siedmiu goli.
Jeszcze przed przerwą boisko musiał opuścić Alisson. Bramkarza The Reds doznał kontuzji łydki, a jego miejsce na placu boju zajął Adrian, który jeszcze nie tak dawano był zmiennikiem Łukasza Fabiańskiego w West Hamie.
W drugiej połowie Liverpool nie forsował już tak bardzo tempa. Gospodarze stwarzali sobie co prawda kolejne okazje, jednak piłka nie chciała po raz piąty wpaść do bramki Kanarków. Nie udało się wicemistrzowi Anglii, swoją szansę wykorzystali goście, a konkretnie król strzelców minionego sezonu na poziomie Championship, Teemu Pukki. Fin uniknął pozycji spalonej i z zimną krwią pokonał Adriana.