Przejdź do treści
Mocne teksty i wywiady. Oto nowa PN

Polska Ekstraklasa

Mocne teksty i wywiady. Oto nowa PN

Wtorek, 6 lipca, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Co tym razem znajdziecie w środku?


ZBIGNIEW BONIEK SPECJALNIE DLA NAS. Nie uchylam się od odpowiedzialności


Rozdrapywanie ran po finałach mistrzostw Europy potrwa długo. Czy Paulo Sousa to człowiek na właściwym stanowisku? Gdzie Portugalczyk popełnił błędy, ale też gdzie błędy popełnił prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej? Zbigniew Boniek znajdował się w centrum wydarzeń, był blisko kadry i selekcjonera, którego przecież wskazał. A teraz to Zibi wskazywany jest jako współwinny krótkiej turniejowej przygody biało-czerwonych.

PRZEMYSŁAW PAWLAK

W jakim stanie znajduje się reprezentacja Polski po finałach mistrzostw Europy?
Nie wyszliśmy z grupy, więc opinia o kadrze może być wyłącznie negatywna. Nie jest to jednak cała prawda – mówi Boniek. – Nie przypominam sobie w ostatnich dwudziestu latach zbyt wielu meczów Polaków na dużych turniejach, w których graliśmy w taki sposób, jak z Hiszpanią czy Szwecją. Dlatego mam wątpliwości co do oceny reprezentacji. Z jednej strony gdy nie ma rezultatu, wszystko jest złe – szczególnie u nas. Z drugiej, nie prowadzimy polityki płaczu, ale fakty są takie, że ze zdrowymi Arkiem Milikiem, Krzyśkiem Piątkiem, Jackiem Góralskim, Krystianem Bielikiem czy Arkiem Recą gra zespołu mogłaby w fazie ofensywnej i defensywnej wyglądać lepiej. Kilku z nich miałoby miejsce w wyjściowej jedenastce. Bielik i Góralski pomogliby w pressingu, Milik i Piątek dodaliby jakości piłkarskiej. Gdy brakuje kilku istotnych zawodników, mamy deficyt. Wydawało się, że będziemy w stanie to przykryć, na poziomie mistrzostw Europy pewne błędy zostały jednak uwypuklone. Paulo Sousa to podkreślał – oprócz Kamila Glika nie mamy agresywności w obronie, biegamy za przeciwnikiem zamiast przerywać jego akcje. Mimo straty kilku ważnych zawodników, nikt nas nie ograł jednak w sposób zdecydowany, zremisowaliśmy z wysoko notowaną Hiszpanią, ze Szwecją przegraliśmy, ale ostatni gol dla rywali wynikał z rzucenia przez nasz zespół wszystkich sił do ataku, choć oczywiście się liczy. Nasza porażka miała wymiar wyłącznie sportowy, nad tym należy pracować, pod każdym innym względem do niczego nie można się przyczepić.

Wymiar sportowy jest kluczowy.
Najważniejszy! Jako prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej nie chowam głowy w piasek, nie wymiguję się od odpowiedzi. Identyfikuję się z drużyną, nie spełniła jednak zadania.

Cofnijmy się kilka miesięcy, zmiana selekcjonera była potrzebna…
… zacznijmy od tego, że gdy zakwalifikowaliśmy się do finałów mistrzostw Europy, był koniec 2019 roku. Turniej miał odbyć się za kilka miesięcy, a kontrakt Brzęczka wygasał po zakończeniu turnieju, czyli 30 lipca 2020 roku. Pandemia zmieniła warunki gry. Mimo że przez pół roku reprezentacja nie wystąpiła w żadnym spotkaniu, przedłużyłem z Jurkiem Brzęczkiem umowę do końca 2021 roku, co zaskoczyło nawet trenera. Wierzyłem w niego, tyle że jesienią pojawiło się sto tysięcy różnych problemów, o których nie chcę mówić – nic to wniesie poza dodatkową polemiką. A czy do zmiany trenera doszło w styczniu, czy doszłoby do niej w listopadzie, to nie ma żadnego znaczenia, bo na pracę z zespołem nowy selekcjoner miałby dokładnie tyle samo czasu. Myśli pan, że Paulo nie oglądał wcześniejszych meczów reprezentacji, że nie oglądał meczów reprezentantów w klubach, że on i jego sztab ludzi nic nie robili? Bądźmy poważni.

Myślę, że eksperymentował, bo nie znał zawodników – nie w rozumieniu, że nie wiedział, kim są, ale nie miał pojęcia, czy będą potrafili dać mu na boisku to, czego oczekiwał.
Sprawdzanie piłkarzy wynika z jego charakteru. Znał zawodników, co nie znaczy, że jego spojrzenie na nich musi być zbieżne z pańskim albo moim. To jego odpowiedzialność. Nie szukajmy łatwych stwierdzeń, że Sousa miał za mało czasu. To wyświechtany frazes, gdyby ktoś w Chelsea myślał, że trener potrzebuje pół roku na poukładanie drużyny, nikt nie zatrudniłby Thomasa Tuchela i zespół nie wygrałby Ligi Mistrzów. Praca selekcjonera na tym polega, ma się mało czasu. Z tego punktu widzenia powiedziałbym, że miał go wręcz dużo, bo marcowe zgrupowanie trwało dziesięć dni, a potem był czas przygotowań drużyny w Opalenicy. Słyszę też folklorystyczne historie o markerach zmęczeniowych, to jest nieprawda. Można teraz wysnuwać różne teorie, porażka to zawsze jest ból.

Wybór Sousy na stanowisko selekcjonera był właściwy?
Patrząc przez pryzmat rezultatów, liczyliśmy na więcej. Zawodnicy jednak chwalą sobie współpracę z trenerem, ma takie CV, jakiego nie miał żaden polski trener w ostatnich trzydziestu latach.

Ale czy był dobrym kandydatem na to stanowisko? Nie wiedział prawie nic o polskiej piłce, tymczasem zagraniczni trenerzy, którzy byli w zdecydowanej mniejszości i prowadzili drużyny w trakcie Euro 2020, zanim je objęli, najczęściej grali bądź prowadzili drużyny z tego kraju.
Nie mogło być tak, że na turnieju wpuściłby piłkarza na boisko, którego wcześniej nie przetestował w meczu. U nas panuje przekonanie, że jak już ktoś rozegrał kilka spotkań w wyjściowym składzie reprezentacji, musi grać na tej pozycji przez następne sto lat – dopóki sam nie zrezygnuje. Ale oczywiście wynik determinuje ocenę mojej decyzji. Patrząc z tej perspektywy, proszę bardzo, pomyliłem się. Nie uchylam się od odpowiedzialności. Natomiast nie wezmę na siebie jednego czy drugiego błędu indywidualnego zawodnika w trakcie meczu. Wina prezesa PZPN może być w stu tysiącach różnych rzeczy, ale akurat nie w tym. Ja nie odpowiadam za formę i pomyłki na boisku zawodowych piłkarzy.

Za wybór selekcjonera już pan odpowiada.
No to panu powiedziałem, jeśli weźmiemy pod uwagę suchy wynik, wybór można ocenić jako niewłaściwy. Ale czy Paulo jest złym trenerem? Nie jest. Nie mieliśmy szczęścia, zabrakło kilku kluczowych postaci, przelecieliśmy dziesięć tysięcy kilometrów, co też miało wpływ na zawodników, zabrakło nam doświadczenia, wiedzy piłkarskiej na boisku. Zawaliliśmy pierwszy mecz, ta czerwona kartka w momencie, w którym zaczyna się nam gra układać… Pozwólmy Portugalczykowi pracować. Robert Lewandowski ponownie zaczął regularnie zdobywać bramki dla reprezentacji. W sześciu spotkaniach, w których wystąpił za jego kadencji, strzelił sześć goli. Jeśli chodzi o minuty, trafia częściej niż u Adama Nawałki. Znów wykorzystujemy potencjał Roberta, okazało się jednak, że kołdra zawsze jest trochę za krótka – idziemy do ataku, Robert strzela, bronimy, brakuje jego goli.

A nie myślał pan o innym kandydacie, kimś lepiej znającym nasze piłkarskie realia?
Nenad Bjelica nie mógł zostać trenerem reprezentacji Polski, miał ważny kontrakt z klubem.

Czyli rozważał pan jego kandydaturę?
A czyta pan gazety? Bjelica udzielił wywiadu, w którym przyznał, że do niego dzwoniłem, ale nie rozmawialiśmy o reprezentacji Polski. Nie kłamał, gdy poznałem jego sytuację kontraktową, nie było już o czym rozmawiać.

Sousie nie zabrakło również doświadczenia w roli selekcjonera?
Mógłbym się z tym zgodzić, tylko czy Antoni Piechniczek miał podobne doświadczenie, zostając trenerem reprezentacji?

Nie miał, ale znał możliwości zawodników.
Piechniczek dostał porządną reprezentację po Ryszardzie Kuleszy, a Sousa po Brzęczku, tylko Portugalczyk chciał, aby na boisku prezentowała się inaczej. Paulo wyszedł z założenia, że ta drużyna może grać w piłkę, a żeby tak się stało, nie może gonić za piłką. To są jego słowa i jego prawo. 

(…)

HISTORIA: EURO W KOLORZE BŁĘKITNYM. Termopile, totek i kanadyjska moneta


Mistrzostwa Europy i reprezentacja Włoch to związek nieoczywisty. Owoców z niego niby nie brakuje, ale tak naprawdę tylko jeden, sprzed półwiecza, był w pełni udany, choć wcale niedoskonały. Wielkie afery, stronniczy sędziowie, fartowna moneta, aresztowania najlepszych piłkarzy, bohaterowie drugiego planu – taka bywała Italia na Euro. W tym roku wszystko na razie jest inaczej. Italia jest piękna, czysta i kochana. Nade wszystko przez własnych kibiców, co nie zawsze było regułą.

ZBIGNIEW MUCHA

Zacznijmy tę opowieść od początku, czyli de facto od końca. Końca, którego wciąż jeszcze nie widać. Włosi do tegorocznego Euro przystępowali już z imponującą serią wygranych meczów, lecz podziwiając ich, często zapominano, że w czasie prosperity Squadra Azzura nie musiała mierzyć się z najbardziej wymagającymi rywalami. Kiedy zaś przyszło do takich prób w minionej trzylatce, kończyło się na przykład podziałem punktów lub porażką, jak z Francją w czerwcu 2018, czy – ostatni raz – z Portugalią we wrześniu tego samego roku.

Ich sufitu nie widać

Zatem dopiero Euro miało Italię zweryfikować. Przeszła fazę grupową jak burza. Za łatwo. W takim razie – znów pojawiło się w głosach powątpiewanie – dopiero Belgia miała być odpowiednim tłem, na którym da się racjonalnie ocenić możliwości błękitnej armii. No to już wiadomo, że te możliwości są olbrzymie. Obie ekipy stworzyły w piątek pasjonujące widowisko, ale lepszą drużyną od początku do końca była Italia. Jej sufitu jeszcze nie widać.

W powszechnej świadomości pokutuje przeświadczenie, że Roberto Mancini dokonał rewolucji w kadrze na wielu płaszczyznach – personalnej, jakościowej, stylistycznej, niemalże światopoglądowej. Wiele z tego się zgadza, niewątpliwie odmłodził zespół, natchnął go wiarą i przeświadczeniem, że za piękną grę spotka ich – piłkarzy – piękna nagroda. Niemniej wcale nie zaorał całej spuścizny, którą odziedziczył po poprzedniku. 13 listopada 2017 to data, która Włochom śni się do dziś. To wówczas Italia odpadła z baraży o mundial, co oznaczało pierwszą od 60 lat absencję na najważniejszej piłkarskiej imprezie. To wówczas, na murawie San Siro, łkał przed kamerami Gianluigi Buffon, a wraz z nim łzy połykał cały kraj, gdzie futbol to jak wiadomo rzecz znacznie ważniejsza od życia lub śmierci. W pamiętnym barażu na boisko wyszli Chiellini, Bonucci, Florenzi, Jorginho, Immobile, Belotti, Bernardeschi… Skąd my ich znamy? Dziś są herosami Euro.

Mancini wziął drużynę, której nikt wziąć nie chciał, i to akurat prawda. Drużynę mocno przygnębioną kadencją Gian Piero Ventury. Proszony przez federację Carlo Ancelotti konsekwentnie odmawiał i nie pomagało nawet posłowanie byłego kolegi z boiska – Alessandro Costacurty. Mancini wziął zatem tę robotę i odważnie zaczął zmieniać – mentalność, styl i ludzi. Nie rąbał bezmyślnie siekierą, działał z planem i wizją. Wprowadził świeżą krew, do drużyny trafić mógł każdy, nie tylko z Mediolanu czy Turynu, ale nawet z małych miast i jeszcze mniejszych miasteczek. Selekcjoner nie miał żadnych oporów – przecież sam debiutował w Serie A jako 16-latek. W efekcie doprowadził do sytuacji, że jego squadra jest niepokonana od 32 meczów! Bilans selekcjonera to 26 zwycięstw, 7 remisów i 2 porażki.

Nawet jeśli wciąż obezwładnia rywali siłą defensywy (bilans bramkowy 84-16), to jednak również, a może najbardziej, straszy ogniem; siłą bijącą z drugiej linii i niebezpiecznych natarć. Od wyniku, jaki ostatecznie drużyna osiągnie na Euro, nie jest uzależnione pozostanie Manciniego na stanowisku. On już przekonał wszystkich ekspertów we Włoszech, a jest ich około 60 milionów. Kontrakt obowiązuje go w tej chwili do 2026 roku i wydaje się, że jest skazany na sukces – jak nie teraz, to w Katarze. On już zrobił to wszystko, co dopiero czeka choćby Niemców pod wodzą Hansiego Flicka. Jest dwie długości przed resztą.

Kanadyjska moneta

Jakoś zawsze tak się składało, że bliźniakami wielkich triumfów włoskiej piłki były mniejsze lub większe afery, skandale, czasem wydarzenia tragiczne – tak w skali ludzkiej, jak i niemalże dziejowej. Historia tych udanych dla Włochów Euro również pisana była w ten sposób, choć nie tak efektownie jak losy mundiali, które stały się daniem firmowym czterokrotnych mistrzów świata.

Raz jeden – jak do tej pory – squadra azzura była najlepsza na Starym Kontynencie. I stało się to chwilę po tym, jak doszło do największej sportowej kompromitacji w dziejach tamtejszej piłki. Przecież na mundial do Anglii Włosi jechali być może z lekkim kompleksem Wyspiarzy, lecz o Koreańczykach z północy wiedzieli tylko tyle, że mają skośne oczy i nie potrafią grać w piłkę. Porażka była niepojęta, nie do zaakceptowania w kraju, który miał mocną ligę, którego kluby zaczynały się liczyć w europejskim futbolu. To zresztą nie była porażka, to było upokorzenie, jedna z największych sensacji w historii mundiali, kompromitacja, na którą odpowiedzią mogła być kadrowa rewolucja. Najpierw jednak pojawił się nowy kapitan u steru cieknącej łajby, Feruccio Valcareggi.

Turniej finałowy ME ’68 z udziałem czterech zespołów odbywał się na Półwyspie Apenińskim. Droga do niego prowadziła przez grupowe eliminacje, a później ćwierćfinały (mecz i rewanż). W Europie Anno 1968 było gorąco. Nie z powodu temperatur, ale walczących ze sobą obozów politycznych, rozruchów społecznych. Nim doszło do sierpniowej interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Pradze, był polski „marzec”, później trwający aż do lipca nadsekwański „maj”, oznaczający zamieszki wywoływane przez lewicujących Francuzów. Włochy też nie były wolne od tego typu reakcji, bo coraz pewniej czuli się komuniści. Kraj był w przededniu rewolucji społecznej, która piętno miała odcisnąć na młodym pokoleniu. Do tego wszystkiego jesienią 1967 roku w tragicznym wypadku zginął Gigi Meroni, piłkarski idol wielu kibiców, nieszczęśliwie potrącony na jezdni przez swojego sąsiada i oddanego fana… W styczniu 1968 przez Sycylię przeszło potężne trzęsienie ziemi, które pochłonęło ponad 200 ofiar i zrównało kilka miast z powierzchnią ziemi. To był burzliwy okres.

Natomiast włoscy zawodnicy szykując się do Euro, mieli przede wszystkim dług do spłacenia. Fani pamiętali o Korei Północnej, piłkarze zaś o chmarze pomidorów, która powitała ich na lotnisku w Genui po przylocie z Anglii… Nie byli więc pewni reakcji własnych fanów, a turniej o mistrzostwo Europy rozgrywany był właśnie na włoskich boiskach. By jednak tak się stało, zgodnie z decyzją UEFA, Włosi musieli najpierw zakwalifikować się do „czwórki”. Uczynili to ze straszliwym mozołem. Ledwo, ledwo w dwumeczu zmogli Bułgarię, a i to nie bez pomocy sędziego, którym był Szwajcar Gottfried Dienst. Do niego jeszcze trzeba będzie wrócić, bo to, co działo się w meczu z Bułgarami, było dziecinną igraszką, najlepsze miało nastąpić później.

– Był wstyd po Korei i fatalna atmosfera. Celem było odrodzenie – zapewniał Sandro Mazzola, lider drużyny.

W półfinale na drodze błękitnych stanęli Sowieci. Mocna drużyna, półfinaliści ostatniego mundialu, ale też wyraźnie osłabieni. W wypadku samochodowym ucierpiał Woronin, kontuzje wyeliminowały Churcziławę i Czislenkę, z kadry – prawdopodobnie za „alko-doping” – wylecieli Sabo i Miedwiediew. Mecz z Włochami odbył się 6 czerwca, a ledwie pięć dni wcześniej Sowieci grali z Czechosłowacją w… kwalifikacjach igrzysk olimpijskich. Jak to bywało w przypadku drużyn z bloku wschodniego, w obu imprezach uczestniczyli ci sami piłkarze.

– Po tamtym meczu straciliśmy kilku zawodników. Mieliśmy dobrą drużynę i sporą pewność siebie, ale brak Igora Czislenki był bolesny. To właśnie on kilka miesięcy wcześniej strzelił dwa gole na Wembley Anglikom – wspominał bramkarz Pszenicznikow, następca Jaszyna.

(…)

KRĘTE DROGI ANGIELSKICH KADROWICZÓW. Sukces z porażki


Milionerzy, gwiazdorzy i bohaterowie pierwszych stron gazet. Życie angielskich piłkarzy wydaje się bardzo łatwe, a jednak zagłębienie się w historię selekcjonera reprezentacji oraz zawodników pokazuje z czego wynika ich determinacja w pogoni za wynikami.

MICHAŁ ZACHODNY

Złote pokolenie uważano za takie, któremu wszystko wychodziło i tyle samo mu się należało. Stąd pragnienie triumfów na międzynarodowych turniejach, zawsze kończące się rozczarowaniem. W pierwszej dekadzie XXI wieku reprezentacja Anglii dochodziła na turniejach najwyżej do ćwierćfinałów, w 2010 roku odpadła z mistrzostw świata w 1/8 finału, cztery lata później nie wygrała nawet meczu w fazie grupowej, katastrofalnym występem z Islandią zakończyła udział w Euro 2016 we Francji. Jednak odkąd Gareth Southgate przejął zespół, jego największym sukcesem stało się przebicie mentalnej bariery, jaka od lat ciążyła Anglikom. Zrobił to w 2018 w Rosji, gdzie udało się pokonać Kolumbię w serii rzutów karnych, a teraz wygrał na Euro z Niemcami na Wembley.

Inspirujący przykład

O tym, że on sam zmagał się z przeszłością świadczą jego pomeczowe komentarze. – Nie jestem w stanie zmienić tego, że mój niewykorzystany rzut karny w półfinale Euro 1996 z Niemcami pozbawił moich kolegów szansy na triumf. Widziałem dzisiaj na stadionowym telebimie Davida Seamana i to mi przypomniało o tamtym zdarzeniu. Jednak cieszę się, że ten zespół był w stanie dać tak wielu ludziom radość w meczu przeciwko takiemu rywalowi – mówił.

Ten sukces wziął się z porażki, choć w dniach poprzedzających mecz 1/8 finału z Niemcami selekcjoner oraz piłkarze starali odciąć się od historii spotkań z tym rywalem. Jednak tuż po ostatnim gwizdku emocje były ogromne, wynikające nie tylko z osiągnięcia, ale samej okazji – ponad czterdziestu tysięcy ludzi na Wembley – w kraju, którego dzienna liczba zakażeń koronawirusem przewyższała wynik całej Unii Europejskiej. Ale to była najpiękniejsza zbiorowa celebracja na Wyspach od kilkunastu miesięcy trwającego, mniej lub bardziej zaostrzonego, lockdownu.

Southgate jest idealnym przykładem, że sukcesy biorą się z porażek. Przykładem nie tylko dla piłkarzy, kibiców, ale i wszystkich, którzy szukają inspiracji. Nie ma przypadku, że selekcjoner kilkanaście miesięcy temu wydał książkę pod tytułem „Anything is possible” (Wszystko jest możliwe), w której dzieli się poradami do efektywnego wdrożenia w codzienne życie. – Pracując z reprezentacją, skupiamy się na tym, co możemy osiągnąć, a nie na rzeczach, które mogą pójść źle. Wierzę we właściwe nastawienie, chęć nauki z błędów i umiejętność radzenia sobie w najlepszych oraz najgorszych momentach życia. Każdy może wtedy osiągnąć więcej – mówił.

Dlatego raz jeszcze warto wrócić do tego dołka, w którym znalazł się 25 lat temu po zmarnowanym rzucie karnym. Southgate wspomina, że po spotkaniu nawet od matki usłyszał uwagę: dlaczego po prostu nie uderzyłeś na siłę? Po półfinale z Niemcami najlepszej rady udzielił mu za kulisami Liam Gallagher, wówczas wokalista bijącej rekordy popularności grupy Oasis. – Nie przejmuj się tym, ponieważ przynajmniej miałeś jaja i podszedłeś do rzutu karnego, czego oni nie są nawet w stanie sobie wyobrazić – powiedział.

– Nie czułem złości, ale żal, poczucie odpowiedzialności za porażkę, wyrzuty sumienia. W jakiejś części to wciąż we mnie żyje – że poległem pod presją, że jako profesjonalista nie poradziłem sobie w tak spektakularnym momencie – mówił. – Obecnie piłkarze mogą korzystać z rad ekspertów, by ci pomogli im poradzić sobie z takimi sytuacjami. Ja musiałem poradzić sobie z tym wszystkim sam.

Podejście Southgate’a jest jednocześnie bardzo metodyczne. Zarówno w kontekście sztuki wykonywania rzutów karnych – odnosząc się raz jeszcze do meczu z Kolumbią – jak i podejścia do meczów z największymi rywalami. Selekcjoner Anglików skupia się na skonkretyzowaniu zadania, znalezieniu właściwego rozwiązania i wdrożeniu go poprzez treningi, wybory personalne, nastawienie. Cała medialna otoczka, uczucia fanów, krytyka i pochwały stają się wyłącznie szumem, który do niego nie dociera. Słowem: nie jest tak, jak w tamtym półfinale na Wembley 25 lat temu, gdy już droga do piłki ustawionej na jedenastym metrze całkowicie go rozbiła. – Chciałem po prostu uderzyć i mieć święty spokój – wspominał tamten moment osobistej tragedii, która stała się narodową traumą. Teraz nie docierają do niego skrajne emocje, jest w stanie je zablokować, by skupić się na celu.


(…)

OD ZERA DO BOHATERA I Z POWROTEM. Umarł król, niech żyje król!


Joachim Loew zaczynał przygodę z reprezentacją w 2004 roku jako asystent, by po dwóch latach zostać selekcjonerem. Po siedemnastu latach odchodzi, zostaną po nim wielkie mecze, zdobyte mistrzostwo świata, ale i dwa kompromitujące turnieje oraz poczucie przespania trzech ostatnich lat.

MACIEJ IWANOW

Piętnaście lat na stanowisku trenera reprezentacji i w rezultacie niekwestionowany lider pod względem stażu oraz liczby spotkań wśród wszystkich selekcjonerów niemieckiej kadry. Historia Loewa w reprezentacji to (w bardzo wielkim uproszczeniu) droga od zera do bohatera i z powrotem. Odchodzi w niesławie, jednak gdy opadną emocje, a na ławce trenerskiej zadomowi się następca plusy zapewne przesłonią minusy.

– Gdy dołączałem do kadry w 2004 roku, w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałem sobie, że będę tu tak długo. Zrobiłem dla reprezentacji wszystko i dałem z siebie wszystko – mówił Loew na pożegnalnej konferencji prasowej.

Spełnione oczekiwania

Leon Goretzka powiedział, że znowu w Niemczech jest 80 milionów trenerów reprezentacji zamiast 80 milionów wirusologów. Wprawdzie słowa miały sarkastyczny ton, niemniej bardzo rzadko zdarza się, aby 80 milionów „trenerów” zgadzało się w jednym – Loew odszedł za późno. W trakcie piętnastu lat przywrócił niemiecką reprezentację na szczyty, gdzie utrzymywała się przez lata. Tyle że sam ją z tego szczytu zepchnął, powodując, że DFB stoi obecnie przed podobnym zadaniem, co po kompromitujących mistrzostwach Europy w 2000 i 2004 roku.

Nie wszystkie błędy wynikały z winy selekcjonera. Powolny zjazd od czasu rosyjskiego mundialu zakończony pudłem Thomasa Muellera w meczu przeciwko Anglii to system naczyń połączonych. Tyle że Loew firmował wszystko swoją twarzą i to on ponosi odpowiedzialność. Niemcy straciły gen zwycięzców, którym mogły chwalić się przez dziesięciolecia. Już nie kojarzą się z mentalnością ludzi, którzy walczą do ostatniej sekundy. Następca Loewa – Hansi Flick – stoi przed wielkim wyzwaniem. W dalszym ciągu na papierze reprezentacja Niemiec zalicza się do światowego topu, papier jednak przyjmie wszystko.

Era Loewa zakończyła się w bardzo słabym stylu. Nie tak powinien odchodzić ktoś, kto wygrał z reprezentacją praktycznie wszystko, a przez dekadę dochodził z nią minimum do półfinału każdej imprezy. Ale porażka z Anglią w 1/8 finału mistrzostw Europy i ogólnie bardzo rozczarowujący występ na Euro nie były niespodziankami. Co więcej, przed rozpoczęciem turnieju dokładnie takiego przebiegu można było oczekiwać. Nowe szaty króla widzieliśmy już na mundialu w Rosji, więc teraz niemieckie społeczeństwo i eksperci byli o wiele bardziej wstrzemięźliwi i realistyczni w oczekiwaniach.

Sukces na dużych imprezach to wyznacznik każdej drużyny narodowej. Do tego przyzwyczaiła Die Mannschaft, a podczas Euro brakowało jednak wszystkiego – biegu, walki, woli zwycięstwa. Mehmet Scholl w programie „Bilda” stwierdził, że gdy robi się gorąco, obecni reprezentanci najchętniej pobiegliby do mam. Nie było nikogo, kto wziąłby na siebie ciężar liderowania i pociągnął resztę za sobą. W takim tonie wypowiadają się zresztą wszyscy. Lukas Podolski nie pozostawił suchej nitki na występie Niemców: – Wszystko wyglądało ponuro. Brakowało ambicji, woli, ducha walki i determinacji. Było za spokojnie. Na stadionie mogłoby dojść do pożaru, a oni zostaliby na boisku.

Niemcy posiadają dobrych piłkarzy – z tym nie można dyskutować. Ale nie mają serca, systemu gry i jasno określonej hierarchii. Po kilkunastu latach trzeba otworzyć okno i przewietrzyć szatnię. Głównym zarzutem wobec Loewa jest brak elastyczności i zbyt długie trzymanie się swoich planów. Od dawna przestał dobrze reagować na zmieniającą się sytuację na boisku. Apogeum tego można było zobaczyć w meczu z Anglią.

Na Euro zawinił system. Loew nalegał na trójkę obrońców z dwoma wahadłowymi. Do tego potrzeba jednak stabilności w defensywie, a jej stanowczo zabrakło. Pomimo tego i tak Mats Hummels był praktycznie najlepszym piłkarzem Niemiec na turnieju. System zadziałał tylko w meczu z Portugalią, bo ofensywa zagrała jak za najlepszych lat, stłamsiła rywali, a nieoczekiwanie mecz życia rozegrał Robin Gosens. Powinien był po meczu z Francją przesunąć Kimmicha na szóstkę i grać czwórką z tyłu, co przyniosłoby o wiele więcej korzyści w środku pola. Mueller po raz kolejny pokazał, że jest świetnym piłkarzem, ale musi mieć koło siebie napastników z prawdziwego zdarzenia. Powinien był zagrać na swojej nominalnej pozycji. W meczu z Anglią Loew był przestraszony. Wiedząc, że rywale zagrają podobnym systemem i oba zespoły się w zasadzie zneutralizują, prosiło się o odwagę, mocniejsze pójście do przodu – podobnie jak z Portugalią.

Zmiany Loewa to temat rzeka. Praktycznie na całym Euro dokonywał roszad za późno. I dziwacznie. Dusił ofensywny potencjał na ławce, zamiast dostarczać nowych impulsów. W meczu z Anglią pierwszej zmiany dokonał dopiero w 68. minucie, przy stanie 0:1 nie zareagował, a kolejnych piłkarzy wprowadzał przy wyniku 0:2, gdy stało się to już bezcelowe. Schematy przy stałych fragmentach miały być kluczowe, a nie wypaliły zupełnie.

(…)

WSZYSTKIE TEKSTY UKAZAŁY SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (27/2021)

SPIS TREŚCI:

4. WYWIAD TYGODNIA Z PREZESEM PZPN ZBIGNIEWEM BOŃKIEM
9. WOJCIECH SZCZĘSNY I REPREZENTACJA – SĄD NAD BRAMKARZEM
10. EUROALFABET PISANY Z SANKT PETERSBURGA
12. DLACZEGO EURO 2020 JEST TAK PIĘKNE?
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. ODKRYCIA FINAŁÓW MISTRZOSTW EUROPY
18. DOKUMENTACJA MECZÓW EURO 2020
22. HISTORIA: STARY KONTYNENT W KOLORZE BŁĘKITNYM
26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. KRĘTE DROGI ANGIELSKICH KADROWICZÓW
30. JAK CZESI WYKLUCZAJĄ PRZYPADEK
31. REWOLUCJA W HOLANDII
32. JOACHIM LOEW – OD ZERA DO BOHATERA I Z POWROTEM
34. AUSTRIACKI OPTYMIZM
35. SUKCES Z EXCELA, CZYLI BRENTFORD W PREMIER LEAGUE
36. BURZA W SERIE A
38. COPA AMERICA
40. LEGIA I ŚLĄSK ZACZYNAJĄ GRĘ W EUROPEJSKICH PUCHARACH
42. DOGRYWKA Z MARKIEM TAMASEM
44. WITAMY BENIAMINKÓW: GÓRNIK ŁĘCZNA, BRUK-BET TERMALICA NIECIECZA, SKRA CZĘSTOCHOWA
46. PODSUMOWANIE SZALONEGO SEZONU III LIGI
48. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
49. WP W „PN”
51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
52. DRUŻYNA NA ŻYCZENIE: GRECJA 2004

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024