Z nadzieją przyjął decyzję o przeprowadzce z Bayeru Leverkusen do FC Augsburg. Powołanie do reprezentacji Polski na eliminacyjny mecz z Czarnogórą odebrał z radością, ale i żalem, bo zmagania kolegów z kadry oglądał już nawet nie z ławki rezerwowych i nie z wysokości trybun Stadionu Narodowego.
ROZMAWIAŁ PIOTR WOJCIECHOWSKI
Szczerze mówiąc, od dłuższego czasu w końcowych fragmentach zajęć odczuwałem zwiększający się ból w nodze – mówi Arkadiusz Milik (na zdjęciu). – Zaciskałem jednak zęby i trenowałem na pełnych obrotach. Dopiero w trakcie badań medycznych przeprowadzonych w Augsburgu, przy okazji mojego wypożyczenia do tego klubu, okazało się, że mam naderwany mięsień.
Diagnoza trafna, tyle że zaskakująca i podana w najgorszym z możliwych momentów, bo na finiszu letniego okna transferowego? Pierwsze informacje mówiły o czterech, a nawet sześciu tygodniach przerwy w treningach. Byłem mocno zaniepokojony, bo naprawdę bardzo ciężko pracowałem w okresie przygotowawczym i na pewno nie po to, żeby teraz na ponad miesiąc rozstawać się z piłką. Na szczęście po przeprowadzeniu szczegółowych testów medycznych klubowy lekarz nieco ukoił nerwy, zapewniając, że kuracja potrwa półtora, góra dwa tygodnie.
I już pan wie, dlaczego mądrzy ludzie mówią, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie? Cóż, odczuwam wielką radość i satysfakcję, że w trudnej sytuacji podano mi pomocną dłoń zarówno w Leverkusen, jak i w FC Augsburg. Pierwsi, czyli trener Bayeru Sami Hyypia i dyrektor sportowy Rudi Voeller, nie stawiali żadnych przeszkód. Drudzy – trener Markus Weinzierl i dyrektor Stefan Reuter – mimo wykrytego urazu podpisali ze mną umowę, argumentując swoją decyzję słowami, które na długo pozostaną w pamięci. Teraz mam przynajmniej pewność, że w obu klubach potraktowano mnie jak perspektywicznego piłkarza, któremu do prawidłowego rozwoju najbardziej potrzebne są występy w meczach o stawkę. Każdemu zawodnikowi będącemu w trakcie zdrowotnej rehabilitacji życzyłbym podobnego rozwiązania problemów.
Jak ocenia pan potencjał Augsburga? Czy można go porównać do któregoś z polskich zespołów? Zazwyczaj realnym wyznacznikiem poziomu gry jest pozycja danej drużyny w ligowych rozgrywkach. Uważam jednak, że nie ma sensu porównywać zespołów Bundesligi z przedstawicielami polskiej ekstraklasy. To dwa różne światy, które więcej dzieli, niż łączy.
W Niemczech przebywa pan już od ponad pół roku, a w polskich mediach pańskie wypożyczenie do Augsburga określono mianem nowego życia dla Milika… Pan wybaczy, ale od pewnego czasu staram się nie komentować doniesień prasowych, zwłaszcza na mój temat. Sięgając po nasze gazety, niejednokrotnie dowiadywałem się o sobie nieprawdziwych, wręcz zmyślonych rzeczy. Każda zmiana klubu to dla piłkarza nie tyle nowe życie, ile kolejny udany lub nie etap kariery, bo w tym zawodzie zmiany otoczenia są czymś zrozumiałym i normalnym, czasami wręcz koniecznym. Wypożyczenia do Augsburga nie traktuję jako zawodowej degradacji. Przeciwnie, mam pewność, że po wyleczeniu urazu otrzymam szansę zademonstrowania trenerowi Weinzierlowi umiejętności. I chociaż na obecną chwilę nie wiem, czy wywalczę stałe miejsce w wyjściowej jedenastce Augsburga, to na pewno zrobię wszystko, żeby tak się stało i na pewno będę miał ku temu większe możliwości niż w Leverkusen, gdzie ze względu na dużą konkurencję w kadrze mogłem cieszyć się z zajęcia miejsca na ławce rezerwowych lub ewentualnym kwadransem gry w końcowych fragmentach meczów.
Cały wywiad w najnowszym wydaniu tygodnika Piłka Nożna!