Milić: Frederiksen odmienił naszą mentalność
Zazwyczaj na drugim planie, choć dla Lecha bynajmniej nie jest postacią drugoplanową. Zmieniają się trenerzy, następuje rotacja wśród zawodników, z którymi tworzy duet stoperów, a Chorwat w czwartym już sezonie stanowi filar poznańskiej defensywy.
Konrad Witkowski
FOT. Marta Badowska / PressFocus
KW: Obecny Lech może być równie silny jak ten z rozgrywek 2021-22?
AM: Tak właściwie to nie znamy własnych limitów. Zespół cały czas rośnie, to trwający proces. Do tej pory wykonaliśmy świetną pracę, chociaż mamy świadomość, że stać nas na jeszcze więcej. Z każdym treningiem dążymy do poprawy konkretnych elementów, aby tydzień po tygodniu pokazywać coraz lepsze oblicze drużyny.
Pod jakimi względami dostrzega pan analogie do mistrzowskiego sezonu?
Kiedy zdobywaliśmy tytuł, w kadrze było dużo jakościowych zawodników – tak jak teraz. Graliśmy niesamowicie, prezentując efektowną, ofensywną piłkę. Jednocześnie byliśmy mocni w obronie. To przełożyło się na wiele znakomitych spotkań. Bieżące rozgrywki rozpoczęliśmy w bardzo podobny sposób: nie tylko pod względem punktowania, ale także skuteczności w defensywie. Również wtedy godnym rywalem był dla nas Raków Częstochowa, który dobrą dyspozycję utrzymywał przez cały sezon.
Zespół jednak uległ znaczącej przemianie. W wyjściowym składzie pozostało czterech-pięciu piłkarzy.
To zupełnie normalne. Każdy sezon oznacza rotacje: szkoleniowcy się zmieniają, zawodnicy przychodzą i odchodzą, w drużynie pojawiają się nowi wychowankowie. W jakimś stopniu przekształceniu ulega sposób gry. Tym bardziej cieszę się, że teraz przystąpiliśmy do zmagań z pewnością siebie, z przekonaniem, co chcemy zrobić z piłką, a nasz styl znajduje odzwierciedlenie w rezultatach.
Należąc do najbardziej doświadczonych w drużynie, postrzega pan siebie jako jednego z liderów – na i poza boiskiem?
Z mojej perspektywy najważniejsze, zwłaszcza na murawie, jest to, że wszyscy napędzamy się wzajemnie. W danym momencie meczu zmobilizuję kolegę, coś mu podpowiem, natomiast w innym fragmencie gry, kiedy będę odrobinę rozkojarzony, on wpłynie pozytywnie na mnie. Stanowimy jedność. W tym kontekście każdy z nas pełni rolę lidera. Jestem wśród najbardziej doświadczonych zawodników, w związku z czym bywam przewodnikiem dla młodszych kolegów. Staram się pomagać im w interpretowaniu pewnych kwestii, tak żeby stawali się coraz lepsi.
Czuje się pan w zespole pierwszym odpowiedzialnym za postawę defensywy?
Zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności i lubię tę rolę. W linii obrony musisz dużo mówić, nie tylko do zawodników operujących w pobliżu. Jest wiele aspektów – na przykład ustawianie się, skakanie do górnych piłek – co do których udzielasz innym wskazówek, aby ułatwić zadanie całej drużynie. Czasami, kiedy z mojej pozycji dostrzegam coś istotnego, mam wręcz obowiązek porozmawiania z kolegą. To służy lepszemu zrozumieniu tego, co powinniśmy robić w konkretnych boiskowych sytuacjach.
Potrzeba dużo czasu, żeby w tak specyficznym sektorze boiska, jakim jest środek obrony, stworzyć zgrany duet?
Konieczne jest zrozumienie, co i w jaki sposób drugi zawodnik potrafi zrobić. Czasami dochodzi do tego przyswojenie własnej pozycji, krycia. Generalnie jednak w obronie nie ma aż tak dużego zróżnicowania, jeśli chodzi o role graczy oraz taktykę. Sytuacje w meczu są mniej więcej podobne, różnica sprowadza się do indywidualnych umiejętności piłkarzy. Niezależnie od tego, z kim tworzy się duet, potrzeba trochę czasu na wzajemne dostosowanie się. Zresztą dotyczy to każdej pozycji – musisz wyczuć drugą osobę, spróbować zbudować pewną więź. Rola stopera jest szczególna pod tym względem, że wymaga nieco większej koncentracji, intensywniejszego czytania gry.
Niespełna cztery lata w jednym klubie nie stanowią standardu, zwłaszcza dla zagranicznego piłkarza. Co przekonało pana do długiego związku z Lechem?
Jeżeli drużyna gra atrakcyjny futbol, osiąga pozytywne wyniki, zalicza wspaniałą przygodę w europejskich pucharach, chcesz cieszyć się tym jak najdłużej. Nie myślisz o zmianach, zwłaszcza jeśli masz przyjaciół w szatni. Podpisanie przed dwoma laty nowego kontraktu było dla mnie oczywistą decyzją. Wiele dobrego łączy mnie z klubem oraz miastem. Wykonujemy bardzo dobrą robotę. Patrząc szeroko, bo poprzedni sezon udany nie był.
Tamte rozgrywki nie zachwiały pana przekonaniem?
Wszyscy w lidze stanęli przed wielką szansą, ponieważ faworyci w komplecie gubili punkty, żaden nie był konsekwentny. Prezentowaliśmy się słabo, nie graliśmy w sposób, jaki sobie zakładaliśmy, w zasadzie nic się nie zgadzało. Wydarzyło się sporo negatywnych rzeczy, które złożyły się na końcowy obraz tamtego sezonu. Czuliśmy się z tym źle, nikt z nas nie wracał radośnie do domu po kolejnym nieudanym spotkaniu. Długo myśleliśmy, że jeszcze nie wszystko stracone, lecz, cóż, rozgrywek nie udało się uratować. Jednak, co najistotniejsze, potrafiliśmy się podnieść, wkroczyliśmy na zwycięską ścieżkę. Myślę, że dziś wszyscy wokół Lecha są zadowoleni – również z tego, w jakim stylu gromadzimy punkty. Nie mam wątpliwości, że zmierzamy w odpowiednim kierunku.
Obserwując początkowe miesiące w Kolejorzu, trudno było przypuszczać, że stanie się pan jednym z fundamentów drużyny. Z czego wynikał ten skomplikowany start?
To był okres adaptacji – obserwowałem, poznawałem, starałem się zrozumieć. Przyszedłem do klubu w styczniu i moje pierwsze pół roku rzeczywiście nie należało do udanych. Nie we wszystkich meczach występowałem, a wówczas pojawiają się pewne wątpliwości. Czegoś podobnego doświadczyłem tuż po przyjeździe do Belgii. Wtedy, w Oostende, nauczyłem się, żeby nie rozmyślać zbyt dużo na temat przyszłości, gdyż nie mogę jej kontrolować. Mam wpływ na to, co zrobię jutro, ale nie na przebieg spraw w dłuższej perspektywie. Zdawałem sobie sprawę, że Lech ma duże ambicje. Wkrótce pojawił się trener Maciej Skorża, potem grupa nowych zawodników, zaczęliśmy grać coraz lepiej. Wszystko się odmieniło. Teraz mogę stwierdzić, że był to niełatwy początek dobrej historii.
Czuje się pan jednym z ulubieńców poznańskich kibiców?
Prawdę mówiąc, nie za bardzo wiem, jakie są opinie na mój temat. Nie czytam artykułów, nie śledzę newsów i ocen, znajduję się poza tym światem. Jestem tutaj, aby co tydzień udowadniać swoją wartość na stadionie. Od czasu do czasu ktoś rozpozna mnie na ulicy, powie coś życzliwego. To miłe, że ludzie doceniają ciężką pracę oraz mój sposób gry. Czuję się szanowany, natomiast nie odczuwam jakiegoś specjalnego traktowania ze strony fanów.
W poprzednich klubach zdarzało się panu występować na lewej stronie, w Hajduku Split bywał pan szóstką. Czy jest szansa, że w koszulce Lecha zobaczymy pana na innej pozycji niż środek defensywy?
Początkowo w Hajduku grałem jako środkowy pomocnik, czasami nawet na ósemce. Po pewnym czasie zostałem przekwalifikowany na lewego obrońcę – uważano, że jestem zbyt młody na stopera, a zarazem nie chciano marnować moich możliwości fizycznych, zdolności do biegania. Zresztą właśnie jako boczny obrońca znalazłem się w reprezentacji Chorwacji. Od paru sezonów występuję już tylko w centrum defensywy. Jeśli Lech będzie mnie potrzebować w innej roli, jestem gotowy. Nie sądzę jednak, żeby w najbliższym czasie moja pozycja miała się zmienić.
Na czym – z punktu widzenia środkowego obrońcy – polega ewolucja Lecha pod wodzą Nielsa Frederiksena?
W pierwszej kolejności przemiana dotyczy mentalności. Wszyscy doskonale znają swoją rolę, a przy tym przestrzegają nakreślonych zasad. Dbamy o konsekwentne realizowanie planu, gdyż widzimy, że to przynosi pożądane efekty. Taka praca daje szczególną satysfakcję. Trenujemy w inny sposób niż wcześniej, na przykład poświęcamy więcej czasu na zajęcia biegowe. Dostrzegam u siebie progres, koledzy pewnie mogą powiedzieć to samo. W zeszłym sezonie każdy z nas coś stracił, w trakcie ostatnich trzech-czterech miesięcy wiele odzyskaliśmy – między innymi zadowolenie z gry.
Błyskawiczne odpadnięcie z Pucharu Polski traktujecie jako sygnał ostrzegawczy?
Czasami mówi się, że do wygranej zabrakło odrobiny szczęścia. Według mnie szczęście w piłce nie istnieje – trzeba na nie zasłużyć. Nie osiągniesz czegoś, jeśli na to nie zapracujesz. W rozgrywkach pucharowych dostaliśmy potwierdzenie, że każde spotkanie, z jakimkolwiek rywalem, wymaga stu procent koncentracji i zaangażowania. Nie możemy się zrelaksować, musimy nieustannie naciskać, iść po więcej. Powinniśmy być świadomi, że tylko w ten sposób osiągniemy oczekiwane rezultaty. Kiedy bez emocji pomyślę o tamtym meczu, zastanawiam się, jak to możliwe, że zostaliśmy wyeliminowani. Jednak nie rozpamiętujemy tego, idziemy do przodu. Staramy się trzymać poziom, lecz na naszej drodze będą zdarzać się potknięcia.
W jakich obszarach zauważa pan największe różnice między Ekstraklasą a ligami chorwacką oraz belgijską?
Występując w ojczyźnie, byłem bardzo młody, w niewielkim stopniu rozumiałem grę. Po prostu biegałem, nie myślałem o piłce w taki sposób jak dzisiaj. Moje postrzeganie futbolu zmieniło się diametralnie. Dopiero w Belgii zacząłem co nieco pojmować. Tamtejsza liga jest o krok przed Ekstraklasą. Różnica sprowadza się do jakości: każdy klub ma sporo klasowych zawodników, zwłaszcza w ataku. Rozgrywki w Belgii są też bardziej wymagające pod względem fizycznym, jeśli chodzi o siłę czy sprinty.
Kogo uważa pan za najlepszego obrońcę w polskiej lidze?
Raków bardzo dobrze broni jako zespół. Fran Tudor to rzadko spotykany defensor: świetnie się ustawia, przewiduje zagrania przeciwnika, jest niezwykle wszechstronny i nawet występując jako jeden z trzech stoperów, potrafi dać drużynie wiele w ofensywie. A przy tym utrzymuje wysoką formę. Lubię jego styl gry.
Powstrzymywanie którego napastnika stanowi największe wyzwanie?
Nie będę wskazywać kolegów z drużyny, chociaż na podstawie treningów z pełnym przekonaniem mógłbym wybrać Mikaela Ishaka. Jako wymagającego przeciwnika zapamiętałem Afimico Pululu z Jagiellonii. To typ napastnika, do którego trzeba podejść w nieco inny sposób. Teoretycznie obrońcy wiedzą, jak gra oraz na co go stać, a i tak stwarza zagrożenie.