Mistrz Polski wygrał z Vikingurem 4:1 i awansował do ostatniej fazy kwalifikacji Ligi Konferencji Europy. Styl, w jakim to zrobił, pozostawia jednak sporo do życzenia.
Na początku spotkania podopieczni Johna van den Broma musieli walczyć z demonami, które nie dawały im spokoju w miniony czwartek. Po kwadransie gry goście mogli spokojnie prowadzić w Poznaniu minimum 2:0. Świetne sytuacje zaprzepaścili Sigurpalsson (strzelec gola w pierwszym spotkaniu) oraz Gudjonsson. Przy akcji tego drugiego dobrą interwencją popisał się Filip Bednarek.
Kolejorz nadal popełniał błędy. Kilka razy gospodarze dali się zaskoczyć przyjezdnym z Islandii, którzy bardzo odważnie poczynali sobie na poznańskim stadionie. Lechici za to nie potrafili stworzyć większego zagrożenia pod bramką Vikingura. Z czasem jednak szala powoli zaczęła przechylać się na korzyść Lecha. Próby poznaniaków przyniosły oczekiwany skutek w 32. minucie meczu, kiedy świetną akcję zespołu Johna van den Broma wykończył Mikael Ishak. Szwed dostał podanie z prawej strony od Joela Pereiry i mocnym strzałem pokonał Ingvara Jonssona.
Na kolejnego gola kibice nie musieli długo czekać. 12 minut po pierwszej bramce, prowadzenie podwyższył Kristoffer Velde. Norweg wykorzystał fenomenalne podanie Pereiry, uderzając nie do obrony. Na uwagę zasługuje nie tyle wykończenie 22-latka, co genialna asysta Portugalczyka, który dogrywał przy obu golach Lecha w pierwszej części meczu.
Po zmianie stron Lech kontrolował boiskowe wydarzenia. Podopieczni Johna van den Broma dążyli do zdobycia trzeciej bramki, nie zapominając też o skutecznej defensywie. Vikingur nie miał w drugiej połowie tak dobrych okazji do strzelenia gola jak w pierwszych 45 minutach. Zdecydowanie bliżej trafienia byli gospodarze.
Dużo emocji było szczególnie w ostatnich dziesięciu minutach meczu. Lech miał sporo okazji do strzelenia trzeciego gola, swoje sytuacje mieli też gracze Vikingura. Kapitalną akcję w 80. minucie przeprowadzili poznaniacy. Joao Amaral, aktywny, choć bardzo nieskuteczny, podał do Ishaka, a Szwed chciał przelobować bramkarza Islandczyków. Prawie się udało, bowiem piłka zatrzymała się na słupku. W 90. minucie praktycznie pustą bramkę miał Filip Marchwiński, ale 20-latek nie zdołał dobrze opanować zagranej nieco do tyłu piłki, przez co błyskawicznie jeden z graczy gości odebrał futbolówkę i oddalił niebezpieczeństwo. W następnych minutach gospodarze stworzyli sobie kolejne sytuacje, lecz nadal nie byli w stanie zamknąć meczu. A mieli na to naprawdę wiele okazji.
Gdy wydawało się, że spotkanie zakończy się wynikiem 2:0 i awansem Lecha, stało się coś, czego nie zakładali chyba nawet najwięksi pesymiści. W spotkaniu, w którym Kolejorz co chwilę miał dobrą szansę na dobicie rywala, gola strzelił Vikingur i było 2:1. Taki rezultat oznaczał dogrywkę. Po raz kolejny dało o sobie znać słynne piłkarskie porzekadło o niewykorzystanych sytuacjach. Mistrz Polski boleśnie przekonał się o jego słuszności (zresztą nie pierwszy raz).
To był szok dla kibiców, dla piłkarzy pewnie też, ale ci na szczęście szybko się otrząsnęli i na dogrywkę wyszli z jednym celem – jak najszybciej zapewnić sobie awans, bez konieczności rywalizacji w konkursie rzutów karnych. Po pięciu minutach gry bardzo mocnym strzałem popisał się Filip Marchwiński i bramkarz Vikingura nie miał nic do powiedzenia. Owszem, rzucił się do interwencji, nawet dotknął futbolówki, ale nie był w stanie jej odbić.
W drugiej połowie też nie zabrakło emocji. Od 110. minuty Vikingur musiał radzić sobie w dziesiątkę, ponieważ drugą żółtą kartkę obejrzał pomocnik Julius Magnusson. Kilka minut później jego kolega z drużyny, David Orn Atlason, zagrał ręką w polu karnym i gospodarze mieli szansę na zamknięcie spotkania. Do piłki podszedł Afonso Sousa i uderzył najgorzej jak tylko mógł. Po ziemi, bardzo lekko, jakby chciał podać do golkipera Islandczyków, a nie uderzyć. Szybko jednak Portugalczyk odkupił swoje winy i już minutę po słabej jedenastce dostał podanie od Filipa Marchwińskiego, zabawił się z bramkarzem gości i trafił do pustej bramki.
Ostatecznie Lech (tym razem) dowiózł dwubramkowe prowadzenie i może przygotowywać się do ostatniej rundy kwalifikacji do LKE. Kibice mogą mieć jednak mocno mieszane odczucia co do występu Kolejorza w tym spotkaniu. Niby mistrz Polski wysoko wygrał i zapewnił sobie awans, ale męczenie się 120 minut z półamatorskim zespołem nie przystoi takiej drużynie. Zespół Johna van den Broma powinien pozbawić Islandczyków złudzeń w ciągu 90 minut. Konieczność grania dodatkowych dwóch kwadransów to poznańska kompromitacja. Dobrze jednak, że obyło się bez tragedii i Lech nadal liczy się w walce o fazę grupową Ligi Konferencji Europy.
W IV rundzie kwalifikacji rywalem poznaniaków będzie luksemburskie Dudelange. Polscy kibice doskonale pamiętają, gdy ekipa z Beneluksu w sezonie 2018/19 wyeliminowała z europejskich pucharów Legię. Oby w tym roku lepszy okazał się reprezentant Polski.
jkow, PiłkaNożna.pl