Legia zrealizowała już połowę planu minimum
Legia Warszawa spełniła swój obowiązek i awansowała do II rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Drużyna Czesława Michniewicza pokonała FK Bodo/Glimt 2:0, a gole strzelali: po pięknej solowej akcji Luquinhas oraz w samej końcówce Tomas Pekhart.
Trener mistrzów Polski zapowiadał przed spotkaniem, że rewanż w Warszawie będzie trudniejszy niż pierwsze spotkanie w delegacji. Legioniści zdawali sobie sprawę, że sytuacja jest poważna, ponieważ UEFA zlikwidowała przepis o golach na wyjeździe, więc zaliczka 3:2 była wbrew pozorom bardzo skromna. Wystarczył jeden błąd i cały zamek mógł runąć.
I takie błędy Legia popełniała, choć nie było ich za wiele. Od początku spotkania to przyjezdni przejęli inicjatywę, dłużej utrzymywali się przy piłce, ale gospodarze zamykali im wszystkie możliwe strefy do wprowadzania piłki w strefę ataku. Warszawianie bronili się na własnej połowie i w zasadzie nie dopuszczała rywali w okolice pola karnego.
Mistrz Norwegii dominował, ale pierwszą groźną sytuację stworzył po dwóch kwadransach. Świetne podanie z prawej strony otrzymał Erik Botheim, ale z bliska fatalnie przestrzelił.
Czym odpowiadała Legia? Kontratakami, ale dwa razy źle rozprowadził je Mahir Emreli. Azer był wręcz samolubny i nie zauważył lepiej ustawionych: najpierw Filipa Mladenovicia, a później Josipa Juranovicia. Chorwat był wściekły na swojego napastnika i nie wahał się go zrugać.
Nowy nabytek Legii odpłacił swoje winy w końcówce pierwszej połowy. Snajper świetnie zgrał piłkę do Luquinhasa, ten zakręcił jednym z rywali i płaskim strzałem wyprowadził mistrzów Polski na prowadzenie.
Przy Brazylijczyku warto zatrzymać się chwilę dłużej. Ofensywny pomocnik Legii był drugi mecz z rzędu najlepszym zawodnikiem na boisku. Luquinhas świetnie drybluje, wybiera niebanalne rozwiązania i widać, że szybko złapał wspólny język z Emrelim, który nie stroni od gry kombinacyjnej. Obaj szukają się na murawie, a Brazylijczyk po dwóch spotkaniach ma na koncie połowę wszystkich goli z zeszłego sezonu. Luquinhas ma wszystko, aby stać się najlepszym piłkarzem ligi – czaruje techniką, widzi więcej niż 99% zawodników w Ekstraklasie i warto dla takich zawodników przychodzić na trybuny polskich stadionów. Zła informacja dla Legii: jeśli Brazylijczyk będzie prezentował taką formę w kolejnych spotkaniach to przed zakończeniem letniego okna może się pojawić oferta z gatunku tych nie do odrzucenia…
Wróćmy do meczu. W drugiej połowie obraz gry uległ zmianie. Norwegowie nie byli już w stanie zdominować mistrzów Polski i zostawiali znacznie więcej miejsca. Mimo to Legia i tak potrafiła popełniać błędy. Szczególnie Mladenović momentami irytował niedokładnością w podaniach. W pierwszej połowie podobny problem miał Artur Jędrzejczyk, ale po zmianie stron kapitan Legii znacznie poprawił swoją grę. W środku pola natomiast dzielił i rządził Andre Martins, który – cytując Adama Nawałkę – był bardzo dobry zarówno w ofensywie jak i defensywie.
Legia co prawda oddaliła grę od swojej bramki, ale mimo to i tak naraziła się na jedną groźną szansę ze strony gości. Na szczęście dla mistrzów Polski Sebastian Tounketi obił tylko poprzeczkę bramki Artura Boruca.
Zespół Michniewicza dobił rywala w doliczonym czasie gry. Mattias Johansson dograł z prawego skrzydła do Tomasa Pekharta, a król strzelców Ekstraklasy 2020-21 ustalił wynik spotkania na 2:0.
Mistrzowie Polski zatem wykonali połowę planu minimum na europejskie puchary 2021-22. Legia musi wygrać jeszcze jeden dwumecz, aby zameldować się w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy. W stolicy jednak te rozgrywki są traktowane jako absolutny obowiązek. Celem powinna być faza grupowa Ligi Europy, do której droga się delikatnie skróciła. Teraz przed warszawianami starcie z Florą Tallin, czyli teoretycznie ze słabszym rywalem niż Bodo/Glimt.
pgol, PilkaNozna.pl