Kiedy kibice Leeds United opłakiwali w 2004 roku spadek swojej drużyny z Premier League, chyba nikt nie zakładał, że na powrót do elity przyjdzie im czekać niemal dwie dekady.
GRZEGORZ GARBACIK
Był czerwiec 2018 roku. Na Elland Road pojawił się Marcelo Bielsa, dwudziesty menedżer Pawi od momentu ich degradacji. Klub miał poważne problemy finansowe, a żaden z kolejnych trenerów nie był w stanie utrzymać swojej posady na dłużej. Zatrudnienie fachowca z tak wysokiej półki jak Argentyńczyk wlało w serca fanów nieco otuchy i sprawiło, że w przyszłość nie spoglądali oni już z tak dobrze zakorzenionym w Leeds defetyzmem. Jak się okazało, odrodzenie właśnie się zaczynało.
TERAZ ALBO NIGDY
Nie byłoby mowy dziś o awansie Leeds do Premier League, gdyby Bielsa i jego piłkarze dokończyli dzieła w ubiegłym sezonie. Wówczas problemy drużyny zaczęły się w 38. kolejce. Od tego czasu Pawie doznały aż pięciu porażek, raz zremisowały i wygrały tylko trzykrotnie, tracąc miejsce premiowane biletem do elity. W barażach lepsze od nich okazało się Derby County i marzenia ponownie musiały zostać odłożone na półkę.
Klubowi udało się w lecie utrzymać skład i raz jeszcze stanąć do walki, jednak tym razem z bardzo ważnym zastrzeżeniem. Gdyby nie udało się po raz kolejny, to Leeds czekałby powrót do ligowego średniactwa. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę Angus Kinnear, dyrektor wykonawczy Pawi.
– Prowadzimy politykę zrównoważonego rozwoju i nie mamy takich możliwości jak inne kluby, szczególnie te, które są objęte parasolem ochronnym po spadku z elity – powiedział w rozmowie z BBC Radio Leeds. – Podczas ostatniego okna transferowego musieliśmy ciąć nasze wydatki – dodał.
Kinnear wiedział o czym mówi. Fulham czy West Brom nadal bowiem mogą liczyć na spore dochody, znajdując się pod wspomnianym parasolem Premier League, która nawet w trzech kolejnych latach po degradacji wspomaga finansowo spadkowiczów. Gdyby więc także w tym sezonie nie udało się awansować, to w kolejnym Leeds czekałaby rywalizacja z prawdziwymi gigantami jak na warunki Championship, a więc przypuszczalnie Watfordem i Aston Villą, których składy wycenia się na około 200 milionów funtów, czy też West Hamem i Bournemouth – odpowiednio 322 i 309 milionów (wg transfermarkt.de). Z piłkarzami wartymi łącznie 84 miliony Pawie wyglądają niczym ubogi krewny i nic dziwnego, że na Elland Road położono na szali wszystko.
SERCE I MÓZG
Być może byłoby to stwierdzenie na wyrost i zbyt śmiałe, ale niewykluczone, że powrót Leeds do najwyższej klasy rozgrywkowej nie byłby możliwy, gdyby nie cegiełka, którą dołożył Mateusz Klich. Trafił do klubu jeszcze za kadencji poprzedniego menedżera, u którego rozegrał jednak łącznie tylko 131 minut, po czym został wypożyczony do Holandii. Polak nigdy jednak broni nie złożył i chociaż po powrocie do Anglii został podczas pierwszego treningu włączony do grupy zawodników, którzy mogą sobie szukać nowych klubów, to Bielsa bardzo szybko zmienił zdanie, widząc, że oto ma w zespole kogoś, kto zostanie jego najbardziej zaufanym człowiekiem.
W ubiegłym sezonie Klich wystąpił we wszystkich 46 meczach ligowych, będąc jednym z siedemnastu piłkarzy w całej Championship, któremu udało się złamać barierę 4 tysięcy minut spędzonych na boisku. W tym ma już na koncie 44 występy w lidze – Bielsa właśnie od niego zaczyna ustalanie wyjściowego składu. Phil Hay napisał w The Athletic, że formacja pomocy Pawi jest idealnie zbalansowana dzięki dbaniu o tyły przez Kalvina Phillipsa czy ukierunkowaniu na ofensywę Pablo Hernandeza, jednak wszystko to spaja właśnie Mateusz Klich, który swoją uniwersalnością daje drużynie sporo możliwości w drugiej linii. Hay: „Bielsa nigdy nie chciał go nikim zastępować, nigdy nie miał nawet takiego pomysłu i można być pewnym, że to się nie zdarzy w przyszłości”.
Niektórych fenomen 30-letniego Klicha i jego niezachwiana pozycja mogą dziwić, jednak nie Jarmaine’a Beckforda, byłego napastnika Leeds. – To jest dokładnie taki typ piłkarza, który był potrzebny Bielsie w centrum jego drużyny – powiedział. – To facet, który ciężko pracuje przez cały mecz, a jeśli nie ma go na boisku, to zespół nie funkcjonuje tak jak powinien – dodał.
Sam Klich nie ukrywał z kolei podczas rozmowy z klubową telewizją, że spotkanie na swojej drodze Marcelo Bielsy było przełomowym momentem w jego karierze.
– On otworzył mi oczy na mnóstwo spraw. Nigdy wcześniej bym się nie spodziewał, że mogę grać w piłkę na tak dużej intensywności. Biegam teraz zdecydowanie więcej i mogę tylko żałować, że nie spotkałem takiego trenera dziesięć lat wcześniej – przyznał. Prawidłowe czytanie gry, kontrola nad piłką, umiejętność szybkiego odbioru jeszcze na połowie rywala, czy obsłużenie kolegi z drużyny kluczowym podaniem – to najważniejsze wyróżniki Klicha, które tak bardzo ceni sobie argentyński menedżer Leeds.
KOŚCIÓŁ BIELSY
Nowe życie Klicha i sięgające Premier League aspiracje Pawi być może nigdy by się nie urzeczywistniły, gdyby nie wspomniany Bielsa. Jego filozofia piłkarska ma na całym świecie wielu zwolenników, a przecież mowa o człowieku, który wcale nie może pochwalić się gablotami pełnymi trofeów i medali. Co więc sprawia, ze bielsizm jest tak popularny? Atak. Ciągła ofensywa. Na tym właśnie opiera się futbol Argentyńczyka i to przelał na swoich piłkarzy w Leeds.
– Ofensywa jest moją obsesją. Bez przerwy oglądam mecze, setki spotkań, właśnie po to, by cały czas znajdować nowe rozwiązania dotyczące ataku. Drużyna, która nie potrafi zadawać ciosów, prędzej czy później sama je otrzyma – wyjawił popularny El Loco.
Awans jego zespołu do najwyższej klasy rozgrywkowej będzie więc powiewem niebywałej dotąd świeżości, profesjonalizmu najwyższych lotów i odwagi na boisku graniczącej niekiedy z szaleństwem, co idealnie pasuje do przydomku Bielsy. Przedsmak tego doświadczyliśmy już w styczniu, kiedy Leeds grało na wyjeździe z Arsenalem w Pucharze Anglii. Przez 45 minut Pawie gniotły Kanonierów, a kibice na Emirates Stadium zastanawiali się: kto gra w elicie, a kto na jej zapleczu. Wtedy górą okazało się doświadczenie, ale bezkompromisowość pokazana przed Klicha i jego kolegów ujawniła po raz kolejny, że są oni już gotowi na grę wśród najlepszych. Nie tylko jako organizacja i kibicowska społeczność. Piłkarsko także należą do innej bajki i dumnie – niczym Pawie – wracają na należne im miejsce.