Przejdź do treści
Łamacz stereotypów z Interu

Ligi w Europie Serie A

Łamacz stereotypów z Interu

Miał być eliksirem młodości wpuszczonym do bramki Interu i odpowiedzią na popisy Mike’a Maignana w Milanie. Kibice, a była ich większość, którzy powątpiewali w trafność tego wyboru, teraz sypią głowy popiołem.



Za Francuzem stały mocne liczby i wiarygodne fakty. Bezpośrednio przed przyjściem do Serie A zaliczył sezon, w którym miał 21 czystych kont w 38 kolejkach i zdobył mistrzostwo Francji z Lille. A co na wejściu oferował Andre Onana?

Odłożony pojedynek

Strach było zagłębiać się w jego najbliższą przeszłość. Czaiła się w niej dopiero co odbyta dyskwalifikacja i fatalny występ w Pucharze Narodów Afryki. Tam wykonał przynajmniej dwie kuriozalne interwencje, z gatunku tych, które znalazły prześmiewcze odbicie w memach krążących jak świat długi i szeroki w mediach społecznościowych. Siłą rzeczy został więc uznany za kozła ofiarnego porażki gospodarzy turnieju, którzy liczyli na dużo więcej niż brązowe medale. To na pewno nie był dobry czas dla Kameruńczyka i nawet ocieplanie jego wizerunku przez futbolowego ojca Samuela Eto’o, którego zdanie w połowie Mediolanu znaczy dużo, niewiele pomogło i niewielu przekonało.

Były jednak też dwie pomocne rzeczy, które odróżniały go od Maignana. Pierwsza – ekonomiczna. Przychodził za darmo, a Francuz kosztował ponad 15 milionów euro. Jeśli by się nie sprawdził, Inter przynajmniej nic by nie stracił, a może nawet jeszcze zarobił, wciskając trefny towar innemu klubowi. Druga – nie ciążył mu tak mocno spadek po poprzedniku. W Milanie z własnej i nieprzymuszonej woli abdykował Gianluigi Donnarumma, który miał status króla i wszystkich u swoich wielkich stóp. Nawet akt zdrady nie pozwalał zdradzonym powiedzieć złego słowa o jego umiejętnościach i jakości, jaką stanowił dla zespołu. Następca musiał więc sprostać porównaniom i wygórowanym oczekiwaniom. Natomiast w Interze już nie proszono, ale wręcz krzyczano o zmianę na pozycji numeru 1. W końcu to czynnik bramkarski zdecydował o porażce niebiesko-czarnych w wewnętrznej walce mediolańskich klubów o scudetto. Paradoks polegał na tym, że nie przyczynił się do niej odsądzony od czci i wiary Samir Handanović, którego w traumatycznym meczu z Bologną z 27 kwietnia 2022 roku zastępował Rumun Ionut Radu. Co jednak nie zmieniało faktu, że brak odpowiedzialności akurat za tamten błąd nie zwalniał Słoweńca od całej odpowiedzialności. Że nieruchawy, bez dawnego refleksu, zwyczajnie za stary, by podołać wyzwaniom stawianym w Interze i przed Interem.

Simone Inzaghi wsłuchiwał się w głos ludu i dokonał salomonowego wyboru. Do nowego sezonu Inter przystąpił z Handanoviciem broniącym w Serie A i Onaną w Lidze Mistrzów, w której w nowych barwach zadebiutował 7 września, kiedy już zdążył obejrzeć pięć meczów w roli rezerwowego. Inter wyraźnie przegrał z Bayernem Monachium na San Siro, więc nie było specjalnych uniesień nad grą nowego bramkarza, ale dostrzeżono i doceniono, że potrafił ustrzec przed gorszym wynikiem niż 0:2. Czytelny podział obowiązków między Słoweńcem a Kameruńczykiem zamazał się wraz z początkiem października – zwycięstwo nad Barceloną 1:0, w którym rola bramkarza okazała się jedną z ważniejszych na boisku, i Inzaghi się złamał, w 100 procentach zaufał Onanie.

Ta wyczekiwana przez fanów Interu decyzja akurat zbiegła się z problemami zdrowotnymi Maignana, co zmartwiło tifosich Milanu. Tym samym o bezpośrednim pojedynku między tymi bramkarzami ciągle nie mogło być mowy. Kiedy jeden wskoczył między słupki, drugi wskakiwał do gabinetu lekarzy i fizjoterapeutów i pozostał w nim nadspodziewanie długo. Nie spotkali się twarzą w twarz w żadnym z trzech derbów Mediolanu. Pojawiły się takie konfiguracje w bramkach jak Maignan kontra Handanović i Onana kontra Tatarusanu, a ta najbardziej oczywista została prawdopodobnie odłożona na kolejny sezon. Chyba że do derbów doszłoby jeszcze w tej edycji Ligi Mistrzów.

To w tych rozgrywkach zbudował mocną pozycje w Interze. W fazie grupowej zachował 3 czyste konta. A nawet kiedy puścił 3 gole na Camp Nou, nie bardzo było się do czego przyczepić, w odróżnieniu od Marc-Andre Ter Stegena. Natomiast absolutnie wielkiej rzeczy dokonał w pierwszym meczu 1/8 finału. Jednogłośnie przez włoskich dziennikarzy i ekspertów został okrzyknięty ojcem zwycięstwa nad FC Porto. Bronił z wyczuciem, brawurą i szczęściem. Był czystą energią i siłą witalną, której Interowi brakowało na tej pozycji od przynajmniej dwóch sezonów. Bronił nie tylko to do obronienia, na co stać już było Handanovicia, ale zrobił coś ekstra.

W odwrotnym kierunku

Onana musiał zmierzyć się jeszcze z jednym: stereotypem dotyczącym bramkarzy z Afryki. To się powoli zmieniało, w czym sam wziął spory udział, ale bardzo powoli. Raczej nie cieszyli się dobrą opinią w Europie. Brakowało im europejskiego sznytu i ogłady, cenionej na tej pozycji odpowiedzialności. We Francji, Niemczech i także we Włoszech ich obecność na przestrzeni dekad była śladowa. Jeśli się przebijali, to ci o afrykańskich korzeniach, ale wychowani i wyszkoleni w innych warunkach. Jak w połowie Kanadyjczyk, ale Marokańczyk Bono czy Onana, którego w chłopięcym wieku wyrwał z ojczyzny i zasadził w katalońskiej La Masii Eto’o. Tam zdobył wszystko to, co bramkarzowi potrzebne, ale wyżej zespołu młodzieżowego nie podskoczył. Dlatego już sam wybrał kierunek odwrotny od historycznie uczęszczanego. Nie z Ajaksu do Barcelony, tylko z Barcelony do Ajaksu. W Eredivisie zdobył doświadczenie, markę i trofea, regularnie bronił w reprezentacji Kamerunu, pisano o nim: następca Thomasa N’Kono – pierwszego bramkarza z Afryki, który zrobił trwałe wrażenie na Europejczykach.



Szedł cały czas w górę, z której zrzucił go pozytywny wynik testu antydopingowego. 5 lutego 2021 roku dostał roczną dyskwalifikację. Twierdził, że przyjął zakazana substancję razem z lekiem przepisanym żonie, który zażył przez pomyłkę, myśląc, że to coś na migrenę. O tyle tę wersję uznano za wiarygodną, że karę skrócono o trzy miesiące, co pozwoliło mu wrócić do gry w listopadzie 2021 roku. Jednak utraconej w międzyczasie mocnej pozycji w Ajaksie już nie odzyskał (w sezonie 2021-22 wystąpił tylko w 10 spotkaniach) i po 6 latach stabilizacji ruszył dalej w drogę. Do Mediolanu.

Historia afrykańskich bramkarzy w Serie A jest krótka. Można by ją zacząć od Gianluigiego Buffona, którego pierwszym idolem był N’Kono i na jego cześć pierworodnemu synowi dał na imię Thomas. Na więcej miejsca zasługują bracia Gomis. Jest ich czterech: najstarszy Lys, następny w kolejności Alfred, trzeci to Maurice i najmłodszy David. Wszyscy są Senegalczykami i uprawiają ten sam fach. Wszyscy wychowali się we Włoszech, niedaleko Turynu, gdzie przywiózł liczną rodzinę ojciec Charles, w młodości też bramkarz. Przecierał szlaki Lys, który najdłużej był związany z Torino i w jego barwach zadebiutował w Serie A. To był sezon 2013-14. Nie widziano go więcej broniącego na tym poziomie, co innego na niższych. Alfred został obdarzony większym talentem. Był nawet powoływany do młodzieżowych reprezentacji Italii, ale później wybrał Senegal. Po tym jak zaistniał w pierwszoligowym Spal wyemigrował do Francji, gdzie całkiem przyzwoicie radził sobie głównie w Rennes, a od stycznia tego roku zawitał ponownie do Włoch i broni w drugoligowym Como. Maurice nie przebił się wyżej niż trzecia liga. Skorzystał z okazji, że matka jest Gwinejką, przyjął obywatelstwo tego kraju i odpowiada na powołania do tej reprezentacji. Ostatnio był widziany na Cyprze.

Z charakterem

I ten akapit wyczerpywałby temat, gdyby nie Onana. Bracia Gomisowie byli meteorami i ciekawostkami, to on jest prawdziwym pionierem w Serie A. Po paru miesiącach sam jeden zapełnił białą kartę. Przekonał do siebie największych sceptyków. W ten sposób bez większych zgrzytów i wpadek, zupełnie naturalnie dokonała się ryzykowna zmiana warty w bramce Interu. Kameruńczyk okazał się tym, kim miał być w optymistycznych założeniach: dobrze wyszkolonym bramkarzem w każdym elemencie, któremu odrobina szaleństwa bardziej pomaga niż przeszkadza i który dzięki świetnej grze nogami wzniósł grę defensywną Interu na inny, paradoksalnie – bardziej europejski poziom. Zdążył też pokazać charakterek.

Tylko wygrana z Porto sprawiła, że bez większego echa przeszła i nawet została obrócona w żart jego boiskowa scysja z Edinem Dżeko. Przez swą krnąbrność i brak respektu dla starszych wcześniej od innych zakończył udział w mistrzostwach świata w Katarze, ale w Interze to zupełnie inna bajka, która zmierza do szczęśliwego finału. Być może nawet tego w Stambule.

TOMASZ LIPIŃSKI

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 43/2024

Nr 43/2024