Korzym dla PN: To ja pocieszałem Słowika
Miniony rok mógł i powinien być dla napastnika Korony Kielce zdecydowanie korzystniejszy. Bo forma pojawiła się we właściwym momencie i wszystko szło ku dobremu. Aż przyszedł mecz z Jagiellonią w Kielcach i niefortunne zderzenie z bramkarzem gości Jakubem Słowikiem. Noga poszła w gips i kilka miesięcy gry szlag trafił. Na szczęście sprawy przyjęły korzystniejszy obrót, pojawiły się optymizm i nadzieja.
Maciej Korzym wykurował złamaną nogę i zapowiada, że wiosną on i jego Korona będzie prezentowała się dostojniej.
ROZMAWIAŁ GRZEGORZ PAZDYK
Pierwsze pytanie nasuwa się jakby z automatu. Jak pańskie zdrowie?
Jeśli idzie o ciało, to noga wreszcie zaczęła podawać – wyjaśnia obrazowo Maciej Korzym (na zdjęciu, oddaje efektowny strzał). – Teraz przyszedł czas na poprawienie wydolności, ale od tego będą obozy przygotowawcze. Bólu po złamaniu również nie odczuwam, z wyjątkiem momentów, kiedy pojawia się nagła zmiana pogody. Ale to normalne. Dla mnie najważniejsze było, że po okresie sportowej bezczynności wyrwałem się ze swoich czterech ścian na boisko. Dobra rehabilitacja właściwie wpłynęła na organizm i choć do końca nie zaliczyłem odbudowy tlenowej, to lekarzom pragnę gorąco podziękować.
Zazwyczaj gdy jest się świadkiem poważnej kontuzji piłkarza, pojawia się nadzieja, że mnie to się nie zdarzy. Czy odczuwał pan obawy, widząc na przykład, jak Marcin Wasilewski padł ofiarą niezwykle brutalnej interwencji?
Oczywiście, takie wypadki działają na wyobraźnię i nawet mocno, bo ktoś gra sobie w piłkę, robi to należycie, a tu nagle łamią mu nogę. Jest więc coś w rodzaju strachu, ale zdecydowanie wkalkulowanego. Zawsze trzeba się liczyć z możliwością, że jakiś mecz będzie miał przebieg zdecydowanie inny od przeciętnego. Po prostu nasza praca na tym polega. I kilka miesięcy temu zdarzył się sympatyczny mecz. W maju podejmowaliśmy Jagiellonię z Jakubem Słowikiem w bramce. Obaj pochodzimy z Nowego Sącza i choć nigdy nie graliśmy w jednej drużynie, pojawiły się opinie, że nasze zderzenie na boisku miało symboliczny wymiar. Ale na pewno nie miało nic ze złośliwości i wyszło, jak wyszło. Do moich obowiązków należy strzelanie goli, a on musi robić wszystko, by takiej przykrości zapobiec. I trafiliśmy się mocno. Wtedy na świeżo były jeszcze emocje. I właściwie to ja bardziej pocieszałem mocno przejętego całą sprawą Jakuba. Dół w głowie pojawił się dopiero po kilku dniach. Ale było, minęło i idzie ku dobremu. Temat można uznać za zamknięty, nie ma co się rozczulać.
Ale rzecz miała swój ciąg dalszy. Po intensywnym leczeniu ponownie wybiegł pan na boisko. Przeciwko Jadze i… Słowikowi. To były nietypowe okoliczności.
Faktycznie, zagrałem przeciwko Jagiellonii, ale Jakuba już nie było na placu, gdy ja na niego wbiegałem. Po prostu trochę wcześniej ujrzał czerwoną kartkę. Ale i to już przeszłość, dla mnie najważniejsze jest, że święta miałem spokojne. A z Kubą utrzymujemy normalne relacje. Ostatecznie pochodzimy z jednego miasta i gdy nadarza się okazja, sympatycznie rozmawiamy.
(…)
Cały wywiad w najnowszym wydaniu tygodnika Piłka Nożna! Już w kioskach!