Haaland nie przestaje zaskakiwać
Strzeleckie wyczyny Erlinga Haalanda nie przestają zaskakiwać. Nowy nabytek BVB w zaledwie trzech meczach Bundesligi zgromadził imponujące siedem goli. Tym razem ofiarą Haaland padł Union Berlin i Rafał Gikiewicz, który dwukrotnie musiał wyciągać piłkę z siatki po strzałach złotego dziecka norweskiego futbolu.
To już rzeczywistość, czy jeszcze sen? (fot. Reuters)
„Przypomina mi Roberta Lewandowskiego” – powiedział obrońca Borussi Dortmund, Mats Hummels, w rozmowie z „Bildem”. Jeśli jednak Haaland podtrzyma kosmiczną dyspozycję strzelecką, wkrótce dogoni kapitana reprezentacji Polski.
I bynajmniej nie są to słowa na wyrost. Haaland bowiem w pierwszych trzech meczach w niemieckiej ekstraklasie zanotował siedem trafień (w dodatku w żadnym z nich nie przebywając na murawie pełnych dziewięćdziesięciu minut), co stanowi blisko jedną trzecią część całego dorobku bramkowego w bieżącym sezonie Bundesligi Lewandowskiego (22 gole), na który pracował niemal dziewięć razy dłużej (20 meczów)!
Równie spory podziw budzi fakt, że dziewiętnastolatkowi urodzonemu w Leeds wystarczyły raptem trzy tygodnie na niemieckiej ziemi, by skompletować siedem goli. Lewandowski w sezonie 2010/11, jego pierwszym w barwach BVB, potrzebował do tego aż ośmiu miesięcy.
Mało tego. Każdy celny strzał Haaland odkąd przywdziewa czarno-żółtą koszulkę kończy się strzelonym golem. Siedem uderzeń w światło bramki, siedem razy futbolówka ląduje między słupki bramki. Komentarz jest zbędny. Suche liczby mówią wszystko.
W obliczu nieziemskiej formy Norwega klauzula w wysokości siedemdziesięciu pięciu milionów euro, jaka została zapisana w jego kontrakcie, jawi się jako istna promocja. Z pewnością nie spędzi długo czasu na Signal Iduna Park, jeśli nadal będzie z tak wysoką częstotliwością trafiał do bramki. Nikt nie ukrywa, że pobyt w Dortmundzie ma stanowić trampolinę w rozwoju Haaland. Trampolinę, z której wydaje się, że wybił się na dobre.
Jan Broda