Przejdź do treści
Gra o utrzymanie w Bundeslidze

Ligi w Europie Bundesliga

Gra o utrzymanie w Bundeslidze

Walka o utrzymanie w Bundeslidze wchodzi w decydującą fazę, ale przypomina raczej wyścigi ślimaków niż bój na śmierć i życie gladiatorów. Tymczasem spadkiem po raz kolejny zagrożone są dwa wielkie kluby.



MACIEJ IWANOW

Do ostatniej kolejki walka o pozostanie w lidze była ciekawsza niż całe przetasowania w górnej części tabeli i wyścig o europejskie puchary. Spadkiem zagrożone były przecież takie marki jak VfL Wolfsburg czy Borussia Moenchengladbach. Teraz sytuacja znacznie się zmieniła i realną walkę stoczą ze sobą trzy zespoły. Reszta zapewniła sobie spokój – przynajmniej na dłuższy czas – i może odetchnąć. Samo to że Wilki i Źrebaki były wymieniane w gronie potencjalnych spadkowiczów to kompromitacja. I to na wielu szczeblach, za którą po sezonie polecą głowy. Uznanie za to należy się beniaminkowi z Bochum, który w nagrodę może już powoli realnie myśleć o kolejnym sezonie wśród krajowej elity. Praca, jaką wykonał trener Thomas Reis, jest absolutnie nie do przecenienia, ale największą weryfikacją będzie słynny drugi sezon beniaminka.

Kluby windy

Syndrom drugiego sezonu dotyka wielu. Na euforii związanej z awansem można zrobić wiele i osiągnąć więcej niż się przypuszczało. Przykładem tego jest duet Arminia Bielefeld i VfB Stuttgart – kluby windy, które nie wiedzą, co to stabilizacja i ciągle fundują kibicom skrajne emocje. Arminia walczy ze swoimi słabościami, bo obiektywnie trzeba stwierdzić, że nie jest to drużyna skrojona na Bundesligę. Na pewno nie pod względem czysto piłkarskim. Samą ambicją i walką nie można zajechać daleko i koniec końców skończy się paliwo. A nawet tego ostatnio zabrakło i po przegranym w bardzo słabym stylu meczu z Wolfsburgiem fani wezwali piłkarzy na dywanik, zarzucając im przedwczesne wywieszenie białej flagi. Pewnych rzeczy przeskoczyć się jednak nie da i nie jest przypadkiem, że Arminia legitymuje się najgorszą ofensywą w całej lidze – gorszą nawet od Fuerth. Dla klubu z Westfalii walka do ostatniej kolejki o ligowy byt to powtórka z rozrywki – w poprzednim sezonie udało się rzutem na taśmę. Terminarz do końca rozgrywek jest jednak wyjątkowo niewdzięczny, Arminię czekają mecze z Bayernem, Koeln i Lipskiem i realnie punktów może szukać jedynie w starciach z Herthą i Bochum.

Stuttgart notuje ogromny zjazd, bo w poprzednim sezonie o mało nie awansował do europejskich pucharów. Wytłumaczeniem jest oczywiście plaga kontuzji, jaka nawiedziła ekipę z Badenii. Trener Pellegrino Matarazzo robi co może i obiektywnie trzeba stwierdzić, że gra zespołu jest znacznie lepsza od wyników. Bo w wielu przypadkach VfB traciło punkty pechowo. Powrót po kontuzji napastnika Sasy Kalajdzicia dał jednak potrzebny impuls, tchnął w drużynę drugie życie i zapewniał potrzebne punkty. Zabrakło go w ostatnim spotkaniu z Borussią Dortmund z powodu koronawirusa, ale na następne, być może decydujące, z Mainz i Herthą będzie już dostępny. Stuttgart jest na krzywej wznoszącej, widać potrzebny impet, lecz dynamika VfB jest krucha i łatwo ją zaburzyć. Gdyby jednak trzeba było zgadywać, kto ostatecznie utrzyma się, można stawiać właśnie na Stuttgart. Jakość piłkarska zespołu prezentowana na boisku znacząco różni się od Arminii czy Herthy. Wszystko zależy obecnie od VfB, w Stuttgarcie nie muszą się na nikogo oglądać.

Liga nam się nie należała

Po laniu, jakie w derbach Berlina Union sprawił Hercie, nawet najwięksi optymiści zaczęli sprawdzać drugoligowy rozkład jazdy. Już poprzedni sezon pokazał, że żaden klub nie jest zbyt duży, by z hukiem spaść szczebel niżej. W ubiegły weekend w stolicy doszło do oficjalnej zmiany warty – nikt w zachodnim Berlinie nie może już powiedzieć, że to Hertha jest klubem numer jeden. Union dosłownie wytarł lokalnym rywalem podłogę, a rozwścieczeni kibice Starej Damy kazali po meczu swoim piłkarzom ściągać koszulki i kłaść je pod trybuną. Sobotni występ był absolutnie niegodny pierwszoligowca, a gdyby nie fenomenalna forma Marcela Lotki między słupkami, zwycięstwo Unionu mogło być jeszcze bardziej okazałe. Hertha jest ofiarą wybujałych ambicji i kryzysowego zarządzania, które sprawdziłoby się może w zakładzie pogrzebowym, ale nie w klubie piłkarskim. Bo działacze grzebią właśnie Herthę w sposób wyjątkowy. Narzekano, że w trakcie kadencji Pala Dardaia drużyna się nie rozwija, że doszła do ściany. Zastąpiono go Tayfunem Korkutem, za którego Hertha zaczęła się cofać. Geniusze sprowadzili więc potem na pokład Feliksa Magatha. Jeśli ktoś uważał, że mało prawdopodobne jest, by dwa razy z rzędu wpaść z deszczu pod rynnę, Hertha właśnie to udowodniła. Pomysł z zatrudnieniem Magatha od początku wydawał się pozbawiony sensu i logiki. Trenerski weteran, który od blisko pięciu lat nie miał nic wspólnego z zawodem, a od ponad dekady z Bundesligą, nie okazał się skuteczny. W trzech spotkaniach, odkąd prowadzi Herthę, dwa przegrał w wyjątkowo słabym stylu. Wymowne, że jedyne zwycięstwo odniósł, gdy mecz obserwował w hotelowym pokoju z powodu koronawirusowej izolacji. Można było się śmiać, gdy motywował piłkarzy, mówiąc: – Sami wpakowaliście się w taką sytuację i sami musicie z niej wyjść.

Ale krok po kroku okazuje się to nieśmieszną prawdą. W meczu, w którym Hertha miała wręcz obowiązek, by walczyć o każdy centymetr boiska, zagrać ofensywnie, agresywnie z wysokim pressingiem i pobudzić trybuny nareszcie wypełnionego do ostatniego miejsca berlińskiego Stadionu Olimpijskiego, Magath wystawił dziewięciu defensywnych piłkarzy. To nie miało prawa się udać. Aż prosi się o komentarz niemieckiego Grzegorza Skwary, który wyjdzie do mediów i powie: – No zgadza się, jesteśmy dziadami. Ta liga nam się nie należała.

Wisienką na torcie była wypowiedź trenera po tym, jak dał zadebiutować 18-letniemu Julianowi Eitschbergerowi, wrzucając go na wyjątkowo głęboką wodę: – Jeszcze go nie znam. Trenował z nami dopiero dwa razy, ale spodobała mi się jego odwaga i zawziętość w walce o piłkę.

Notabene na boisku wytrzymał tylko 45 minut. Obecnie zatem największymi nadziejami Herthy są Arminia i Stuttgart. Fani stołecznej drużyny muszą liczyć, że te zespoły zawalą jeszcze bardziej, a Stara Dama cudem zapunktuje w bezpośrednich meczach. Często powtarzana nieuzasadniona teza, że spadek pozwala się oczyścić i działa jak katharsis, gdyby nie była kompletną bzdurą, to Hertha byłaby modelowym kandydatem do wpisania się w jej treść. Na teraz bliżej jej jednak do powtórzenia przypadku HSV lub bardziej ekstremalnego Kaiserslautern.

(…)

CAŁY TEKST ZNAJDUJE SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (15/2022)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024