Pokora nauczyła nas, że trudno nazywać jakikolwiek mecz polskiej drużyny w Europie spacerkiem. Nikt się jednak nie spodziewał, że pierwsze starcie z Vikingurem Reykjavik będzie dla mistrza Polski trudnym marszem po rozżarzonych węglach, zakończonym w dodatku bolesnym upadkiem. Lech przegrał w stolicy Islandii i przed rewanżem jest w gorszej sytuacji.
Od początku meczu było widać, że gospodarze narzucą poznaniakom trudne warunki. W pierwszych minutach Islandczycy kilka razy pojawili się pod bramką Lecha i niekiedy zmusili Filipa Bednarka do interwencji. Błędy indywidualne i chaos w grze Kolejorza były wodą na młyn dla rozpędzonych graczy ze stolicy Islandii.
W pierwszej części mistrz Polski potrafił przeprowadzić akcję zakończoną strzałem na bramkę rywala, ale żadne z tych uderzeń nie stanowiło dla gospodarzy większego zagrożenia. W sferze ofensywnej o wiele więcej do powiedzenia mieli podopieczni Arnara Gunnlaugssona. Kolejorz – niestety – dużą aktywnością pod polem karnym przeciwnika pochwalić się nie mógł.
W grze Lecha brakowało konkretów. Poznaniacy częściej utrzymywali się przy piłce, ale to Islandczycy byli w stanie zrobić użytek z futbolówki. W jednej z ostatnich akcji pierwszej części mistrz Polski nadział się na kontrę graczy Vikingura, która okazała się dla Lechitów bezlitosna. Bednarka pokonał zaledwie 19-letni Ari Sigurpalsson, ustalając wynik pierwszego aktu dzisiejszej rywalizacji.
Po przerwie Kolejorz miał szansę na to, aby szybko wyrównać stan meczu. Zaledwie kilka minut po wznowieniu gry Kristoffer Velde zszedł z piłką do środka i huknął na bramkę rywala. Piłką odbiła się jednak tylko od poprzeczki. W kolejnych fragmentach spotkania to gospodarze ponownie stworzyli sobie sytuacje, dobrze interweniowała jednak poznańska defensywa.
W kolejnych fragmentach Lech niby starał się wyrównać, ale próby Kolejorza ciężko nazwać stuprocentowymi okazjami. Zmiany w grze nie przyniosły roszady w składzie. Na boisku pojawili się m.in. Georgiy Tsitaishvili czy Filip Szymczak, lecz nie pomogli swojej drużynie w zaktywizowaniu strefy ataku. Więcej zagrożenia stwarzał… Vikingur. Mistrz Polski pozwalał gospodarzom na wiele, a Islandczycy to wykorzystywali. Szczęście w nieszczęściu, że nie zdołali podwyższyć swojego prowadzenia.
Za tydzień zamiast zagrać u siebie z pewną zaliczką i potwierdzić awans – tak jak na przykład zrobił to raków w meczu z Astaną – to Lech będzie musiał za wszelką cenę zdobyć bramkę jako pierwszy, pilnując się żeby w międzyczasie nie stracić gola i dopiero wtedy będzie mógł się skupić na tym, żeby wypchnąć Vikingura za burtę europejskich pucharów. W rozgrywkach międzynarodowych, szczególnie dla polskich klubów i w tej fazie kwalifikacji, ważnym zadaniem jest, aby nie skomplikować sobie rewanżu. Lech właśnie to zrobił.
U siebie Kolejorz jest inną drużyną. Może wygrać w Poznaniu kilkoma bramkami i finalnie awansować do czwartej rundy. Dla polskich drużyn ważne jest jednak, żeby zdobywać punkty do rankingu w każdej możliwej okazji. Jeśli Lech gra z niżej notowaną ekipą, to musi zwyciężyć. Warto w tym miejscu przytoczyć słowa Marka Papszuna, który po ostatnim zwycięstwie z kazachską Astaną (1-0) powiedział, że jego drużynie zależy na wygrywaniu, ponieważ to pomaga budować pozycję naszego futbolu w Europie. Podobny slogan powinien przyświecać też mistrzowi kraju.
jkow, PiłkaNożna.pl