W ramach 26. kolejki La Liga odbędzie się tradycyjnie dziesięć meczów. Mimo wszystko każdy z sympatyków hiszpańskiej ekstraklasy (i nie tylko) z wypiekami na twarzy oczekuje tylko jednego starcia. Chodzi rzecz jasna o „El Clasico” – Real Madryt zmierzy się na Estadio Santiago Bernabeu z FC Barceloną.
Czas to pojęcie względne. Wszak trzy tygodnie z perspektywy dziejowej historii świata to nic nieznaczący epizod, lecz w futbolu czas upływa o wiele szybciej. Jeszcze dwadzieścia jeden dni temu wydawało się, że nękana wewnętrznymi konfliktami i słabą dyspozycją FC Barcelona w zbliżającym się starciu z idącym niczym burza Realem Madryt będzie bez większych szans. Niemniej jednak im bliżej do legendarnego „El Clasico”, tym więcej przemawia na korzyść właśnie „Dumy Katalonii”.
AFERA GONI AFERĘ
„Wkurzyłem się, że dyrektor sportowy wrzuca zawodników w sam środek debaty dotyczącej zmiany trenera. To szaleństwo!” – powiedział Leo Messi w odniesieniu do jego konfliktu z Ericem Abidalem. Abidal bowiem w jednym z wywiadów otwarcie zarzucił piłkarzom brak zaangażowania na sesjach treningowych prowadzonych przez Ernesto Valverde, co miało przyczynić się do podjęcia decyzji o zwolnieniu baskijskiego szkoleniowca.
Messi z kolei stanowczo zareagował na słowa dyrektora sportowego – również w publicznej formie – mówiąc, że każdy z pracowników klubu powinien brać odpowiedzialność przede wszystkich za swoje obowiązki, zarzucając tym samym w pośredni sposób Abidalowi bierną postawę podczas zimowego okienka transferowego, który nie poczynił żadnych transferów wzmacniających szeregi drużyny, wskutek czego kadra barcelończyków jest niezwykle wąska, co potęguje w dodatku plaga kontuzji.
Sprawa naturalnie nabrała spory rozgłos medialny. Koniec końców prezydent FCB, Josep Maria Bartomeu, doprowadził do spotkania wspomnianych obu dżentelmenów, którzy zgodnie postanowili zakopać topór wojenny. Nim jednak Bartomeu się obejrzał, sam znalazł się w ogniu krytyki. Okazało się bowiem, że zarząd będący pod jego bezpośrednim zwierzchnictwem zakontraktował firmę marketingową, która miała być odpowiedzialna za poprawę wizerunku decydentów „Dumy Katalonii”.
I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pijarowcy z I3 Ventures trudnili się równocześnie dyskredytowaniem wewnętrznej opozycji (główny celem ataków był Victor Font, który zapowiedział start w przyszłorocznych wyborach prezydenckich FC Barcelony), ale niejednokrotnie oberwało się samym piłkarzom, w tym Leo Messiego, którego osoba była kwestionowana ze względu na wysokie żądania finansowe. „Nigdy nie zatrudniliśmy firmy do atakowania kogokolwiek w mediach społecznościowych. To kłamstwo.” – uparcie przekonuje Bartomeu, lecz jego wiarygodność – co zrozumiałe – została mocno nadszarpnięta i każdy z członków drużyny podchodzi do słów prezydenta z rezerwą.
BOISKOWA STABILIZACJA
Mimo wszystko – zdecydowanie mniej niż bardziej udanie – Bartomeu udało przynajmniej na jakiś czas się zażegnać wizerunkowy kryzys. Wszyscy w klubie zdają sobie doskonale sprawę, że rozgrywki zarówno La Liga, jak i Champions League wkraczają właśnie w decydującą fazę, a na rozdrapywanie ran na zasadzie „kto, kogo i za co” jeszcze przyjdzie pora. Patrząc zatem na sytuację sytuację ekipy ze stolicy Katalonii wyłącznie przez pryzmat tego, co się dzieje w klubowych gabinetach, można odnieść wrażenie, że słowo kryzys jest niedostatecznie precyzyjne, by opisać całokształt.
Jeśli jednak weźmie się pod uwagę dyspozycję boiskową, sprawy przebierają zgoła odmiennego kształtu. Odkąd na ławce trenerskiej FC Barcelony zasiadł Quique Setien sposób gry nie uległ co prawda radykalnej zmianie, a przecież to właśnie walory estetyczne odegrały niemałą rolę w momencie zwolnienia wspomnianego wcześniej Valverde. Owszem – Katalończycy bezwzględnie dominują w kwestii posiadania piłki (pod wodzą 61-letniego Katalończyka „Duma Katalonii” średnio operuje futbolówką przez – bagatela – 72% czasu gry) i stosują agresywny pressing na połowie rywala, ale wciąż przejawiają problemy pod bramką przeciwników.
Nie powinno to dziwić – w obliczu wielomiesięcznych kontuzji Luisa Suareza oraz Ousamane Dembele, a także wytransferowania Carlesa Pereza i Abela Ruiza, odpowiedzialność za strzelanie goli spadła bezpośrednio na miewającego wahania formy Antoine Griezmanna, niepełnoletniego Ansu Fatiego i niezawodnego Leo Messiego. „To oczywiste, że potrzebujemy napastnika” – skarżył się Setien. Po dwóch miesiącach w końcu go otrzymał, ale z pewnością nie takiego, jakiego oczekiwał, ponieważ sprowadzony z Leganes Martin Braithwaite raczej nie znajdował się na samym szczycie listy życzeń szkoleniowca.
Co by jednak nie mówić – „Blaugrana” grą nie zachwyca, ale nie przeszkadza jej to w notowaniu korzystnych rezultatów. Pod wodzą Setiena barcelończycy siedmiokrotnie odnieśli zwycięstwo, dwukrotnie ponieśli porażkę i zanotowali jeden remis. Choć w tym czasie odpadli z Pucharu Króla, a w Lidze Mistrzów bynajmniej nie mogą być w stu procentach pewni awansu do kolejnej rundy, to w rozgrywkach ligowych zasiadają na fotelu lidera z przewagą dwóch punktów nad Realem Madryt.
RÓWNIA POCHYŁA
Realem, który musi radzić sobie z coraz większymi problemami boiskowymi. Zawodnicy prowadzeni przez Zinedine Zidane przegrali trzy z ostatnich pięciu meczów – 3:4 z Realem Sociedad w krajowym pucharze, 0:1 z Levante w lidze i 1:2 z Manchesterem City w Champions League. W dwóch pozostałych konfrontacjach z walczącą o utrzymanie Celtą Vigo i beniaminkiem Osasuną Pampeluną, zanotowali odpowiednio remis (2:2) i zwycięstwo (4:1). W ciągu tych kilkunastu dni „Królewscy” odpadli z Pucharu Króla, stracili pierwszą pozycję w klasyfikacji La Liga oraz mocno skomplikowali swoją sytuację przed rewanżowym starciem w Lidze Mistrzów. „Mieliśmy w tym sezonie dobre momenty, teraz znajdujemy się w tym gorszym. Trzeba trzymać głowę w górze, walczyć i iść do przodu” – przekonuje Zidane.
Skąd tak nagłe załamanie formy madrytczyków? Adam Nawałka zapewne ująłby to w ten sposób – pogorszenie gry zarówno w defensywie, jak i ofensywie. „Los Blancos” w pięciu wspomnianych meczach Thibaut Courtois i Alphonse Areola łącznie dziesięć razy byli zmuszeni wyciągać futbolówkę z własnej siatki. Dla porównania – wcześniej na stratę identycznej liczby straconych goli piłkarze Realu potrzebowali dwudziestu jeden konfrontacji. Liczby nie kłamią. Regres gry obronnej jest aż nadto widoczny.
Równocześnie ofensywa „Los Merengues” prezentuje się dużo poniżej oczekiwań. Najlepszy strzelec zespołu, Karim Benzema, w bieżącym roku kalendarzowym wyraźnie zatracił formę z początku sezonu. Francuz o algierskich korzeniach w 2020 roku tylko dwukrotnie wpisał się na listę strzelców. Ostatni raz trafił do siatki w derbowym starciu z Atletico (1:0). Od tamtej pory notuje niezbyt chlubną passę pięciu kolejnych meczów bez gola na koncie.
Mało tego. W obliczu strzeleckiej impotencji w wykonaniu czołowego atakującego „Los Blancos” – i zresztą nie tylko jego, bowiem reszta ofensywnych graczy również zawodzi -sprawiła, że drugim najlepszym strzelcem jest obecnie… Sergio Ramos, który siedmiokrotnie umieścił piłkę w siatce (Benzema czynił to osiemnaście razy). Próżno szukać bardziej dobitnego faktu świadczącego o skali problemów w ataku.
ŚWIATEŁKA W TUNELU BRAK
Nie może zatem dziwić fakt, że sympatycy „Los Blancos” nie są przepełnieni optymizmem przed „El Clasico”. Nie dość, że ich ulubieńcy zawodzą, to w dodatku największa gwiazda drużyny, Eden Hazard, ponownie odniósł kontuzję. Reprezentant Belgii w bieżących rozgrywkach wskutek trapiących go urazów opuścił już dziewiętnaście meczów. I opuści ich jeszcze więcej, bowiem pęknięcie kości strzałkowej oznacza dwa miesiące przerwy. Czy de facto koniec sezonu. Misterny plan Zidane’a, według którego powrót Hazarda miał być remedium na ofensywne problemy, legł w gruzach.
„Barcelona jest jedynym klubem na świecie, który posiada dwa stadiony. Pierwszy z nich to Camp Nou, gdzie rozgrywa swoje mecze. Drugi, przeznaczony do celów treningowych, to Estadio Santiago Bernabeu” – powiedział swego czasu Mario Balotelli. Kontrowersyjny Włoch wypowiadając te słowa oczywiście żartował, ale mając na uwadze wyniki ostatnich „El Clasico” nie można odmówić mu racji. W końcu osiem z jedenastu ostatnich „Klasyków” rozegranych w stolicy Hiszpanii padło łupem właśnie barcelończyków.
W ostatnich dniach „Marca” przeprowadziła doprawdy intrygującą ankietę internetową. Dziennikarze największego hiszpańskiego dziennika sportowego zapytali kibiców o sędziowskie preferencje. Mówiąc wprost – fani poszczególnych klubów mieli za zadanie ocenić każdego z dwudziestu arbitrów hiszpańskiej ekstraklasy. Rezultaty? Najwięcej respondentów sympatyzujących z FC Barceloną jako najgorszego sędziego wskazało Antonio Mateu Lahoza. Zgoła odmienną opinię na temat Lahoza mają kibice Realu Madryt. Ich zdaniem urodzony w Walencji arbiter jest siódmym najlepszym w całej lidze. Lahoz jak dotąd sędziował cztery konfrontacje FCB i RM. Wówczas dwukrotnie zwyciężyli „Królewscy”, raz padł remis i tyle samo razy wygrała „Duma Katalonii”.
Tak czy siak – dla jednych jak i drugich niedzielne starcie jawi się jako arcyważne w kontekście walki o mistrzostwo Hiszpanii. Jeśli trzy punkty zgarną podopieczni Quique Setien, powiększą przewagę w tabeli nad madrytczykami do pięciu oczek. Jeśli zaś to zawodnicy prowadzeni przez Zinedine’a Zidane’a okażą się lepsi, co prawda wyprzedzą w klasyfikacji swoich odwiecznych adwersarzy, ale o zaledwie punkt. Remis z kolei nie urządza nikogo, ponieważ podział punktów jest jednoznaczny z zachowaniem status quo.
W CIENIU KLASYKU
Choć „El Clasico” zdecydowanie pozostawia daleko w cieniu pozostałe mecze 26. kolejki Primera Division, nie oznacza to równocześnie, że należy je ignorować. Nic z tych rzeczy, bowiem dziać się będzie – a wszystko na to wskazuje – co nie miara.
Szczególnie interesująco zapowiada się starcie Athleticu Bilbao z Villarealem. Baskowie notują fatalną serię dziesięciu kolejnych ligowych meczów bez zwycięstwa. Po raz ostatni podopieczni Gaizkę Garitano odnieśli zwycięstwo pierwszego dnia grudnia zeszłego roku. Niewiele wskazuje na to, by przełamanie miało nastąpić w nadchodzącej kolejce.
„Żółta Łódź Podwodna” spisuje się bowiem doprawdy dobrze. Dość powiedzieć, że podczas gdy piłkarze Athletiku we wspomnianych dziesięciu meczach zgromadzili raptem pięć punktów (najgorszy w tym okresie wynik w całej lidze), zawodnicy prowadzeni przez Javiera Calleję skompletowali ich cztery razy więcej.
Równie trudne zadanie czeka dwie drużyny walczące o ligowy byt. Espanyol i Mallorca zmierzą się z odpowiednio Atletico i Getafe.
Jan Broda