Ekstraklasa: Licencja na zarabianie
Z Ekstraklasy spadną trzy kluby, ale czy beniaminkowie zdołają spełnić kryteria licencyjne, aby ich awans się „uprawomocnił”? Nie jest to oczywiste. Sytuacja jest trudna.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Czołowe sześć lokat pierwszoligowej tabeli – dwie pierwsze w teorii pozwalają na bezpośredni awans do Ekstraklasy, pozycje 3.-6. to prawo gry w barażach o ostatnie miejsce zwolnione w najwyższej klasie rozgrywkowej – przed 20 kolejką zajmowały trzy kluby (Podbeskidzie Bielsko-Biała, Stal Mielec, GKS Tychy) spełniające kryteria licencyjne, trzy ich natomiast nie wypełniały (Warta Poznań, Radomiak, GKS Jastrzębie-Zdrój). W kontekście ostatecznego kształtu tabeli w sezonie 2019-20 nic pewnego nie można rzecz jasna powiedzieć, niemniej teoretycznie wejść w życie może scenariusz, w którym wszystkie kluby z czołowej szóstki spełnią kryteria licencyjne potrzebne do gry w Ekstraklasie, ale może też zdarzyć się tak, że żaden z nich nie będzie ich spełniał. Co wtedy?
Balans?
Trzy miejsca spadkowe od kilku miesięcy spędzają sen z powiek większości klubów Ekstraklasy. Zgodziły się one na powiększenie strefy spadkowej pod warunkiem zaostrzenia kryteriów licencyjnych dla klubów pierwszoligowych – taka narracja, wychodząca ze strony zarządzającej rozgrywkami spółki Ekstraklasa, a także ze strony Polskiego Związku Piłki Nożnej, towarzyszyła tej zmianie. Tymczasem w Ekstraklasie znalazł się Raków Częstochowa, który ze względów infrastrukturalnych grać na własnym stadionie nie może. Ktoś nie dotrzymał słowa.
– Wprowadzenie do regulaminu rozgrywek trzeciego spadkowicza faktycznie było obwarowane zaostrzeniem kryteriów licencyjnych, ale było również niejako forpocztą do powiększenia Ekstraklasy do 18 zespołów, w tym kierunku miały podążać prace. Dlaczego do zmiany liczebności ligi nie doszło, proszę pytać ekstraklasowe kluby – odbija piłeczkę dyrektor Departamentu Rozgrywek Krajowych PZPN, Łukasz Wachowski. – Mówiliśmy o tym, że będziemy starali się, aby kluby wchodzące do Ekstraklasy były możliwie najlepiej do tego przygotowane, nie możemy jednak zapominać o uwarunkowaniach politycznych czy ekonomicznych, które rzutują na przebudowę stadionu. Bardzo restrykcyjne podejście do kwestii licencyjnych mogłoby skutkować problemami także dla aktualnych klubów ekstraklasowych, na przykład dla Wisły Płock, która wkrótce rozpocznie budowę nowego obiektu. Postanowiliśmy znaleźć balans, pójść w stronę gwarancji zmian infrastrukturalnych. Właśnie na ich mocy licencję na obecny sezon otrzymały Raków i Łódzki Klub Sportowy.
– Kluby pierwszoligowe nie zawsze są w stanie spełnić wszystkie wymogi stawiane w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jeśli pomysł awansu trzech klubów z I ligi zostanie utrzymany, może to negatywnie wpłynąć na wymiar sportowy i finansowy Ekstraklasy. Doświadczenia tego roku i przeprowadzone analizy pokazują, że warto jeszcze raz zastanowić się nad tym rozwiązaniem – uważa prezes Ekstraklasy S.A., Marcin Animucki.
6 grudnia zarząd PZPN pochyli się nad zatwierdzeniem podręcznika licencyjnego dla Ekstraklasy. Możliwość gry na stadionie zastępczym po przedstawieniu odpowiednich gwarancji prawdopodobnie zostanie utrzymana – mimo że zapewnienia płynące kilka miesięcy temu z Częstochowy można kwestionować, ponad połowa rundy zasadniczej zdążyła się odbyć, a Raków jak grał w Bełchatowie, tak dogra tam sezon. Taka sytuacja nie może jednak trwać w nieskończoność, więc obecnie obowiązuje idea, według której beniaminek otrzyma pozwolenie na grę w Ekstraklasie (o ile się w niej utrzyma), ale pod warunkiem, że do startu rozgrywek 2020-21 jego stary stadion w Częstochowie będzie spełniał kryteria licencyjne.
– Raków otrzymał od organów licencyjnych PZPN duży kredyt zaufania, który nie został spłacony. Na ten moment, na bazie dokumentów, którymi dysponujemy, nie zanosi się na to, aby klub mógł w kolejnym sezonie ponownie skorzystać z możliwości gry na stadionie zastępczym – mówi Wachowski. – Do rozważenia w przypadku klubu z Częstochowy pozostaje kwestia, czy możliwa będzie zgoda, aby prace nad przygotowaniem stadionu w Częstochowie trwały do rozpoczęcia sezonu 2020-21, czyli de facto 2 miesiące dłużej. Warunek jest jednak jeden – stan zaawansowania prac budowlanych na obiekcie musi gwarantować, że w ciągu tych 2 miesięcy przebudowa zostanie ukończona. Oznacza to w praktyce, że każdy dzień, tydzień są na wagę złota i klub, właściciel, miasto muszą pilnie zabierać się do pracy. W przeciwnym wypadku Komisja już w maju może odmówić przyznania licencji.
Większa mniejszość?
Gdyby Raków sportowo utrzymał się w lidze, a nie otrzymał licencji, wówczas z Ekstraklasy spadłyby jeszcze kluby z miejsc 15 i 16 na mecie sezonu. Pytanie brzmi jednak czy nowi beniaminkowie mogą wnieść na najwyższy szczebel rozgrywek podobne kłopoty? Dopóki zarząd PZPN nie zatwierdzi podręcznika licencyjnego, trudno jednoznacznie zawyrokować, natomiast w grę wchodzą trzy warianty. Pierwszy – klub niespełniający wymogów licencyjnych pod kątem Ekstraklasy, w ogóle nie zostanie dopuszczony do gry w barażach lub do awansu (jeśli zajął jedno z dwóch pierwszych miejsc w sezonie zasadniczym). Drugi – Komisja do spraw Licencji Klubowych PZPN zweryfikuje czy stadion w trakcie czasu dzielącego zakończenie sezonu i rozpoczęcie kolejnego można dostosować do przepisów licencyjnych dla Ekstraklasy. I trzeci – wariant częstochowski, czyli przyznanie możliwości gry na stadionie zastępczym po przedstawieniu przez klub gwarancji.
– Na ten moment przeważa ten pierwszy wariant, najbardziej restrykcyjny, ale w którą stronę podąży dyskusja na zarządzie PZPN, nie chcę zgadywać – uzupełnia Wachowski. W przyjęcie takiego rozwiązania trudno jednak uwierzyć, bo gdyby sześć czołowych lokat zajęły kluby niespełniające kryteriów licencyjnych Ekstraklasy, co jest w teorii możliwe, to…
– Do Ekstraklasy nie awansowałby nikt, gdyż promocję na najwyższy szczebel rozgrywek może wywalczyć tylko trzech przedstawicieli pierwszej szóstki – kluby z miejsc niższych nie są brane pod uwagę, nawet jeśli otrzymałyby licencję na grę w Ekstraklasie – wyjaśnia dyrektor z PZPN. Baraże również straciłyby atrakcyjność, bo brałyby w nich udział zespoły z miejsc 3.-6., ale tylko te spełniające wymogi licencyjne Ekstraklasy.
Cała sytuacja klubom z najwyższego szczebla rozgrywek rzecz jasna się nie podoba. Dominuje przekonanie, że skoro znajdują się już na etapie rozwoju infrastruktury treningowej, coraz śmielej inwestują w szkolenie młodzieży, pojawienie się w lidze dużej liczby podmiotów z kłopotami infrastrukturalnymi (liderująca I lidze Warta Poznań nie ma nawet oświetlenia boiska) na rozwój Ekstraklasy nie wpłynie korzystnie. A skoro tak, pomysł z trzema spadkowiczami nie jest dobry. W gruncie rzeczy chodzi rzecz jasna o dostęp do pieniędzy z praw telewizyjnych, o zarabianie, część klubów gotowa jest poprzeć nawet poszerzenie ligi do osiemnastu zespołów, o czym pisaliśmy na łamach „PN” kilka tygodni temu. Czy do tego dojdzie? Kwestia będzie dyskutowana na grudniowym spotkaniu klubów ESA, ale czy wtedy zostanie rozstrzygnięta – wątpliwe. Wydaje się, że decyzja o zmianie formatu ligi powinna zostać podjęta jednomyślnie przez wszystkich uczestników rozgrywek, w jaki więc sposób mniejsza większość (kluby obawiające się spadku) przekona większą mniejszość (kluby najbogatsze)?
– Zanim zapadną jakiekolwiek decyzje, warto się również wsłuchać w głos nadawców telewizyjnych zainteresowanych pokazywaniem Ekstraklasy, a także naszych partnerów. Te podmioty za współpracę z ligą w obecnym formacie płacą rekordowe pieniądze, ich zdanie musimy wziąć pod uwagę – przypomina Marcin Animucki.
Połączenie sił?
Ekstraklasowym klubom trzy miejsca spadkowe nie pasują, a nie zanosi się, aby PZPN zamierzał wycofać się z pomysłu rozgrywania baraży o awans na najwyższy szczebel rozgrywek. Sytuacja jest więc napięta. Powstała jednak koncepcja, na razie bardzo wstępna, która mogłaby pomóc rozwiązać ten problem. Tak się bowiem składa, że prawa mediowe do Ekstraklasy, jak również do I ligi wygasną w tym samym momencie – wraz z końcem sezonu 2020-21. A co gdyby obie instytucje połączyły siły i zaoferowały na rynku wspólny produkt?
– Po raz pierwszy w historii prawa telewizyjne do Ekstraklasy i I ligi wygasną w tym samym momencie, ten fakt otwiera pewną perspektywę – mówi prezes Pierwszej Ligi Piłkarskiej, Marcin Janicki.
– Nic w tym temacie się nie dzieje, co nie znaczy, że nie może wydarzyć się w przyszłości. Dostrzegam korzyści płynące z takiej współpracy dla obu organizacji. Ale inicjatywa w tym wypadku jest na pewno po stronie pierwszej ligi – nie chce dłużej nad tą koncepcją rozwodzić się Animucki. Można jednak spotkać się z informacją, że spółka zarządzająca najwyższą klasą rozgrywkową na takie rozwiązanie jest otwarta, że skłonna byłaby wspólnie sprzedać prawa mediowe i zagwarantować PLP określoną kwotę (nie procent). W długim terminie mogłoby to być dla I ligi opłacalne. Nie bez znaczenia są tu też zbliżające się wybory prezesa PZPN. Zbigniew Boniek życzliwym okiem patrzy na pierwszoligowe rozgrywki, ale czy jego następca będzie miał również do tego zapał? W każdym razie współpraca obu podmiotów mogłaby być szersza, dotyczyć choćby także partnera tytularnego bądź głównego, wymiany wiedzy, narzędzi, które z czasem można monetyzować, być może nawet organizacje mogłyby się połączyć. W takim modelu nie ma niczego nadzwyczajnego, podobnie jest w Niemczech czy we Francji.
– To trudne do przeprowadzenia, o takim projekcie Ekstraklasa musiałaby rozmawiać z PZPN – ucina temat krótko Janicki. Na razie więc PLP pracuje nad zwiększeniem liczby meczów transmitowanych w kolejce. Obecnie Polsat pokazuje dwa spotkania, organizacja chciałaby, żeby w nowym kontrakcie można byłoby obejrzeć przynajmniej cztery, przy czym część za pośrednictwem Internetu.
Ekstraklasie zależy na silnej I lidze. Tymczasem często kluby awansujące wnoszą do niej więcej kłopotów niż wartości. Pozostaje jednak pytanie: czy rachunkiem, który opłacić będą musieli pierwszoligowcy, zakładając połączenie sił organizacji, nie byłoby zmniejszenie do dwóch miejsc dających im awans do Ekstraklasy?
[foto: Paweł Piotrowski / 400mm.pl]
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA”