W najbardziej intensywnym, miesięcznym okresie zdobyli najwięcej punktów (14), pokonali Everton i Arsenal, a Chelsea po prostu na Stamford Bridge rozgromili. – Pod względem gry i wyniku uważam, że to nasz najlepszy występ w Premier League. Wszystko bazowało na ciężkiej pracy i dyscyplinie – mówił Eddie Howe, szkoleniowiec Bournemouth.
Foto: Reuters
MICHAŁ ZACHODNY
„Łączy nas piłka”
Howe w ostatnim miesiącu był po prostu najlepszym menedżerem w Premier League. W czasie, gdy Pep Guardiola musiał radzić sobie z pierwszą porażką Manchesteru City w lidze, gdy Jose Mourinho był skupiony na pozyskaniu i wpasowaniu Alexisa Sancheza w drużynę Manchesteru United, gdy jeszcze większy transferowy szał dopadł Arsene’a Wengera, gdy Antonio Conte tracił grunt pod nogami w Chelsea, gdy Mauricio Pochettino musiał przełknąć gorycz remisów w meczach ze słabszymi rywalami, to właśnie 40-letni Anglik wyciągnął Bournemouth ze strefy spadkowej w pobliże granicy punktowej dającej utrzymanie.
JEDEN NA JEDNEGO
Czas to docenić. Czas powtórzyć to, co Jamie Carragher powiedział w SkySports. – Jeśli któryś z czołowych klubów będzie szukał latem menedżera, dlaczego miałby nie wybrać Eddiego – zastanawiał się ekspert i były piłkarz. – Przyjdzie czas, gdy Howe uzna, że przerósł Bournemouth i uważam, że jest bardziej niż gotów, by zostać pierwszym brytyjskim menedżerem Chelsea od czasów Glenna Hoddle’a w 1996 roku – dodał.
Z West Hamem 26 grudnia drużyna Bournemouth przegrywała dwukrotnie, trzeciego gola straciła minutę przed końcem, ale i tak wywalczyła remis. Podobnie było przeciwko Brighton (2:2), z kolei zwycięstwo z Evertonem zagwarantował Ryan Fraser w 88 minucie. Ze Stoke u siebie od piątej minuty prowadzili goście, ale gole w ostatnim fragmencie spotkania dały wygraną drużynie Howe’a. – Czy udałoby nam się wrócić do gry w takim stylu na początku sezonu? Nie sądzę. Ale fakt, że w środku udanego dla nas okresu, gdy gramy świetnie, musimy mieć z tyłu głowy myśl, że wszystko będzie dobrze. To wielka jakość dla drużyny. Moim zadaniem jest to utrzymać, kultywować i jednocześnie starać się poprawić zespół – mówił w ubiegłym tygodniu szkoleniowiec Bournemouth.
Z pozycji przegrywającego jego zespół wygrał również z Arsenalem (2:1) w połowie stycznia. Przed tym spotkaniem Howe postanowił pomóc swojej drużynie, wykorzystując wizytę Thierry’ego Henry’ego u Lysa Mousseta, francuskiego piłkarza. – Mówił o wielu sprawach, zdecydowanie o kwestiach mentalnych, sile i pragnieniu bycia najlepszym – tłumaczył szkoleniowiec. – Zachował się świetnie, długo rozmawiając z zawodnikami o swojej karierze, dlaczego jemu się udawało. Bardzo nam to pomogło. Zresztą powiedział tak dużo, że jeśli ktoś wyciągnie choćby jedną inspirującą rzecz, to już było warto. Ciekawe było patrzenie, jak piłkarze reagują na to, co mówił – dodawał.
Howe jest świetnym obserwatorem. W wywiadach przyznaje, że przyglądanie się reakcjom zawodników, sprawdzanie ich odporności w różnych sytuacjach daje mu najwięcej materiału do analizy, ale też pomaga przy podejmowaniu decyzji. Zwykle jest tak, że po bliższej obserwacji menedżer bierze zawodnika do swojego gabinetu, rozmawiają i analizują przygotowane przez niego klipy wideo. Pomimo niewielkiej różnicy wieku ma świetny kontakt z piłkarzami, wśród nich m.in. z Ryanem Fraserem, drugim najlepszym strzelcem Bournemouth w tym sezonie.
– Mam okazję pracować z nim od czterech lat i wiem, że w czasie, gdy mnie nie szło, on mógł stracić do mnie cierpliwość – opowiadał Fraser w wywiadzie dla „The Guardian”. – Pamiętam, gdy graliśmy z Tottenhamem. Wszedłem na boisko w końcówce, tylko raz otrzymałem piłkę i mogłem biec na przeciwnika. Ale było 0:0, ostatnia minuta, więc zagrałem do tyłu. Menedżer spytał mnie, dlaczego zdecydowałem się tak zrobić. Odpowiedziałem, że jest remis, koledzy ciężko pracowali, nie chciałem ryzykować i stracić piłki, co mogłoby dać rywalom zwycięstwo. A on powiedział: „dlaczego jednak nie pomyślisz o tym, by go przedryblować, zaliczyć asystę, a może samemu strzelić gola?”. Zobaczyłem, że moje nastawienie było złe. Pomógł mi myśleć o pozytywnych efektach, nie negatywnych.
– Ale z nim nie chodzi tylko o piłkę. Witając się z nim, nie podajemy sobie rąk, ale ściskamy się. Przyszedłem do klubu, gdy byłem młody, nie miałem wsparcia rodziny i myślę, że on wyczuł potrzebę zaopiekowania się mną – dodawał obecnie 23-letni reprezentant Szkocji. – Czytałem książkę o Guardioli i aż trudno mi uwierzyć, jak bardzo są do siebie podobni. Nie spotyka się wielu trenerów tak pracujących i także dlatego uważam, że jemu uda się dotrzeć na szczyt.
NA KOLANACH U LEGENDY
A zaczęło się od zdjęcia z Brianem Cloughem. – Pamiętam, że zachował się wobec mnie świetnie. Naprawdę to pamiętam, jaki był uprzejmy, a na dziecku takie zachowanie wielkiej osobowości jest zawsze wielką sprawą – przypominał sobie Howe o spotkaniu, do którego doszło w Portland, gdy pięcioletni Eddie był z mamą na wycieczce, a prowadzone przez Clougha Nottingham Forest na zgrupowaniu. – Patrzenie na zespół, na tę grupę młodych ludzi, która udanie spędzała ze sobą czas, było dla mnie czymś wyjątkowym. Dzięki takiemu momentowi, poznaniu człowieka, o którym tak wiele się słyszało, o jego osiągnięciach, do dziś czuję jakieś przywiązanie. Czytałem wszystkie książki o nim, widziałem o nim filmy. Jego historia w Nottingham Forest jest niesamowita. Oczywiście my tyle nie wygraliśmy, ale są pewne powiązania między ich drogą a naszą – powiedział Howe.
W innej rozmowie dodawał, że to właśnie z Cloughem najchętniej porozmawiałby o specyfice pracy menedżera, podejściu do zawodników. O porównania jest łatwo, ponieważ ich kariery piłkarskie dosyć wcześnie przerwały poważne kontuzje. Clough zaczynał od pracy w Hartlepool United w wieku 30 lat, Howe przejął pierwszy zespół Bournemouth, będąc starszy o dwa lata. Pierwszy z nich wywalczył awanse z Derby County i Nottingham Forest, drugi – wyprowadził swój obecny klub z czwartego poziomu rozgrywkowego na ten najwyższy. Obaj mieli po 400 meczów w roli szkoleniowców, zanim przekroczyli 40 rok życia. Każdy wierzył w rozwój indywidualny zawodnika, w dawanie kolejnych szans, przekonywanie do ciężkiej pracy i… swoich racji. Można tylko zauważyć różnicę w efektowności wypowiedzi medialnych, choć Howe również potrafi długo i ciekawie opowiadać.
Dzisiejsze osiągnięcia Bournemouth – weźmy za ten szczyt niedawną wygraną z Chelsea na jednym z najtrudniejszych terenów w lidze – są niczym w porównaniu do momentu, gdy Howe zaczynał pracę w roli pierwszego trenera. Anglik przypomina, że do klubu regularnie przychodzili komornicy, zabierając sprzęt treningowy lub wynosząc koszulki ze sklepu, byle odzyskać pożyczone pieniądze. A Howe, zaczynając w styczniu 2007 roku od dwóch meczów wyjazdowych i dwóch porażek, przypomina sobie przede wszystkim złość kibiców. Klub w stanie rozkładu, na dnie tabeli, z siedmioma punktami straty do bezpiecznego miejsca w połowie sezonu.
ZAPOMNIANA CIEKAWOSTKA
– Uczucie było okropne, koszmar, który był dla mnie zupełnie czymś nowym. Schodząc z murawy po porażce w Rotherham, nasi kibice wyładowywali frustrację na nas. Słyszeliśmy wyzwiska i je rozumieliśmy, ponieważ sytuacja klubu była zła, wizja przyszłości była straszna. Myślałem sobie wtedy: „jak ja skończyłem w tym miejscu?”. Moją pasją była praca z młodzieżą, cieszyłem się z tego. Nie chciałem zostać menedżerem. A zaraz po spotkaniu zadzwonił prezes z ofertą, bym został pierwszym trenerem na stałe. Głos w głowie sugerował, bym odmówił… To była tak istotna decyzja, ponieważ nie chciałem być gościem, który spuścił zespół z Football League – mówił Howe.
Przez to, co Howe robi w Bournemouth, jak współpracuje z piłkarzami oraz buduje cały klub, szybko dostał łatkę utalentowanego menedżera, innowatora (tak pisano o nim w „Daily Mail” dwa lata temu) oraz, co oczywiste, przyszłego selekcjonera reprezentacji Anglii. – Zawsze uważałem się za osobę myślącą o grze. Jednak wielką rzeczą, która zdecydowanie wpłynęła na moją karierę szkoleniową, była ta frustracja, że nie osiągnąłem świetności, będąc piłkarzem. Chciałem zrobić tak wiele: grać w Premier League, zdobywać trofea, kolejne awanse. Miałem obsesję na punkcie wygrywania, ale niewiele z tego się udało – mówił Howe.
Teraz udaje mu się rozwijać Bournemouth, choć wczesną jesienią, gdy jego drużynie nie układały się ani gra, ani wyniki – pierwsze cztery mecze sezonu przegrali! – wielu zaczęło wątpić w ciągłość tego projektu. Jednak dwie dekady spędzone na Dean Court sprawiły, że wszelki sceptycyzm w ogóle miasta i kibiców nie dotyczy. Teraz drużyna Howe’a jest o kilka punktów od zapewnienia sobie utrzymania zdecydowanie wcześniej niż w poprzednich sezonach. Zresztą menedżer przyznaje, że nawet ubiegłoroczny finisz na dziewiątym miejscu nie powinien być odbierany aż tak pozytywnie, w końcu jego drużynie bardzo wyszła końcówka, cały sezon nie był równie imponujący.
Przede wszystkim Anglii trafił się trener światły i świadomy tego, że punktem pierwszym w pracy szkoleniowej jest rozwijanie piłkarzy, których ma w składzie. Niecałe dwa tygodnie temu narzekał na szybkość, z jaką w innych klubach skreślają zawodników oraz kupują nowych, wierząc, że ci sprowadzeni zbawią ich zespół. Niech podkreśli to fakt, że brak wzmocnień zimą ekspert TV Paul Merson ocenił na „F”, czyli kompletny zawód, najniższą ocenę. – Muszę wystawić taką notę, ponieważ walczą o utrzymanie i powinni kupować. Lubię Eddiego Howe’a, ale jest zbyt lojalny – tłumaczył były piłkarz Arsenalu. Spójrzmy: lojalność została tu uznana za wadę, nie atut.
– Taka jest rzeczywistość naszego środowiska. Jesteś oceniany i weryfikowany na podstawie sytuacji, gdy ludzie nie mają pojęcia, jak działa dany klub. Moim zadaniem jest skupienie się na zawodnikach, których mam na miejscu, doprowadzenie ich do jak najlepszej formy. Jeśli się to uda, a udało się przeciwko Chelsea, to nic nam nie grozi – powiedział Howe. W innym wywiadzie, który można podpiąć pod kontekst młodości, dodawał, że z dystansem podchodzi do odbioru jego osoby. – Dziś mówią o mnie, że jestem innowatorem, powiewem świeżości, ale jutro będę dla nich zapomnianą ciekawostką – tłumaczył. – Czas niespecjalnie sprawia, że jest się lepszym. To pragnienie doskonałości i chęć do nauki są tymi kluczowymi rzeczami.
NOWE POKOLENIE
Niemcy mają Juliana Nagelsmanna, a Anglia – Eddiego Howe’a. To są trenerzy przeznaczeni, by rywalizować o Ligę Mistrzów i w Lidze Mistrzów. Mają inne, bardziej przekrojowe podejście oraz cierpliwość, która wydawała się zawsze cechą doświadczonych osób w futbolu, nie trenerów-młokosów. Co równie interesujące, po szybkiej fazie fascynacji publiki, propozycjach i plotkach o bardziej eksponowanych stanowiskach przyszedł moment, w którym naturalne problemy wyniesiono do rangi weryfikujących aspektów ich jako trenerów. – Dlatego zawsze analizuję siebie i myślę o tym, co robię. Czy robię to lepiej niż rok temu? Czy piłkarze mają lepsze treningi, informacje, odprawy? – pyta Howe.
To naturalna kolej rzeczy w futbolu i nie tylko na boisku. Również w rolach trenerów dochodzi do wymiany pokoleń. Po prostu nigdy wcześniej nie były to stanowiska aż tak eksponowane, narażone na krytykę lub błyskawiczne pochwały. Fakt, że 40-latek osiągnął z Bournemouth tak wiele, a teraz potrafi utrzymać drugi po Huddersfield najmniejszy klub w najbogatszej lidze świata, jest laurką, która wystawia się sama. I tak jak Howe chciałby godzinami rozmawiać z Cloughem, tak prędzej niż później pojawi się pokolenie, które będzie wzorowało się na jego pracy i nią inspirowało. Co do tego nie powinno być żadnych wątpliwości.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ TAKŻE W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 7/2018)