Nie puste trybuny, nie rozbity zespół, ale widok sylwetki zgiętego wpół, kiwającego się i kręcącego z niedowierzaniem głową Arsene’a Wengera musiał być najsmutniejszy w ligowej porażce Arsenalu z Manchesterem City. Czy wreszcie do francuskiego menedżera dotarło, że drużyna i klub są karykaturą tego, co latami z wielkim zapałem tworzył i czemu poświęcił życie?
MICHAŁ ZACHODNY
Gdy Bill Shankly zdecydował się zrezygnować z roli menedżera Liverpoolu – klubu, który de facto wprowadził na salony krajowe i europejskie, tworząc legendę, nadając mu tożsamość – tak naprawdę długo nie mógł odnaleźć swojego miejsca. The Reds ruszyli z miejsca z Bobem Paisley’em, choć jego wielki poprzednik zjawiał się na Melwood, obserwował treningi, ponoć zdarzało się, że przejmował prowadzenie zajęć. Gdy Shankly poczuł, że jego obecność jest niepożądana, tak naprawdę zrozumiał swój błąd: odszedł z wielkiego futbolu zbyt wcześnie. Liverpool kreował nowych bohaterów, a jemu niczym nie udało mu się zastąpić tych emocji, odpowiedzialności, znaczenia. Johnny Giles, były reprezentant Irlandii i piłkarz Leeds United stwierdził, że Shankly w 1981 roku zmarł, bo z tej samotności pękło mu serce.
(…)
Gdyby kibice, gdyby piłkarze…
Oficjalny kanał Arsenalu na YouTube subskrybuje 780 tysięcy użytkowników. Ten, który prowadzi Robbie Lyle – prawie 700 tys. Robbie jest kibicem z wieloletnim stażem, od czterech lat po meczach Arsenalu, domowych i wyjazdowych, łapie za mikrofon, kolegę ustawia z kamerą i wypytuje kibiców, co sądzą o występie drużyny, decyzjach Wengera, transferach, planach klubu na przyszłość… Reakcje są różne: merytoryczne argumenty mieszają się z przekleństwami, dochodziło już do przepychanek, interwencji policji oraz ochrony, Robbie trafiał na nagłówki gazet, a kilkuminutowe mniej lub bardziej agresywne „wyrzuty” fanów w stronę piłkarzy i menedżera stają się hitami sieci. Zresztą nawet regularni goście Robbiego stają się popularni i tak charakterystyczni, że inni fani robią sobie z nimi zdjęcia.
Popularność kanału „Arsenal Fan TV” dotarła też do szatni drużyny. – Nie sądzę, by piłkarze specjalnie wchodzili do sieci, by obejrzeć ten kanał. Czasem pojawi się to na Twiterze. Zdarza mi się to obejrzeć. Mam znajomych, którzy pytają, czy słyszałem, co ten gość w Arsenal Fan TV powiedział? Jednak moim zdaniem to złe, by ktoś uważający sie za fana budował sukces na porażkach swojej drużyny. Jak taka osoba może nosić miano kibica? Nas to nie dotyka. Jeśli ktoś chce się tak bawić, proszę bardzo. Jeśli podchodzi do mnie trener i mówi mi, gdzie i jaki błąd popełniłem, to go słucham. Ale jeśli pomyłki wytyka mi osoba z Arsenal Fan TV, to nie zamierzam zwracać uwagi – mówił Hector Bellerin, prawy obrońca Arsenalu. Jak skomentował jeden z gości Robbiego, „gdyby piłkarze nie grali tak fatalnie i nie przegrywali spotkań, to nikt by nawet złego słowa nie powiedział”.
Tak wyglądają igrzyska w wydaniu Arsenalu. Temat pozostania Francuza jest najczęściej poruszany, ale sam szkoleniowiec woli się do niego nie odnosić. On przecież znosił gorsze rzeczy, niż opinie kibiców na kanale youtube’owym. Kiedyś po meczu w Stoke został przez jednego fana zwyzywany, na Emirates przetrwał już kilka kampanii krytykujących jego niechęć do kupowania zawodników, czy domagających się jego odejścia. Były gwizdy, przyśpiewki, transparenty i czerwone kartki. Ale Arsene trwa.
Wątek tego kanału jest wbrew pozorom istotny – przede wszystkim przez zasięg, ale też oddźwięk jaki ma wśród kibiców Arsenalu. Tam również przez ostatnie sezony debata dotycząca pozycji Wengera była zaogniona, ale dziś… Dziś jej już nie ma. Niespotykany w przypadkach innych klubów sukces kibicowskiego głosu i obrazu jest przesiąknięty przekazem jednoznacznie przeciwstawiającym się temu, co stworzył Wenger. Francuz coraz mocniej rozmienia swoje dziedzictwo na drobne.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (10/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”