Debiut marzeń Ole Gunnara Solskjaera
Na taką reakcje liczyli sympatycy Manchesteru United. Ich pupile w końcu zagrali na miarę oczekiwań i rozbili na wyjeździe Cardiff City (4:1) w pierwszym meczu nowego menedżera.
Solskjaer zaliczył debiut marzeń (fot. Marcelo del Pozo / Reuters)
Na to spotkanie czekali wszyscy kibice „Czerwonych Diabłów”. Nie mogło jednak być inaczej, ponieważ drużyny przystępowała do sobotniego spotkania po poważnym trzęsieniu ziemi. Z pracą na Old Trafford pożegnał się Jose Mourinho, a jego miejsce zajął Ole Gunnar Solskjaer, który praktycznie z marszu został rzucony na głęboką wodę.
Oczywiście, wygrana z Cardiff była uważana za obowiązek Manchesteru United, ale dużo ważniejsze było to, jak zespół zagra po zmianie menedżera i czy Norwegowi udało się swoim nowym podopiecznym przywrócić radość z gry.
Co się okazało? Goście od początku wyglądali bardzo dobrze i potrzebowali zaledwie czterech minuty, by wyjść na prowadzenie. Znakomicie z rzutu wolnego przymierzył wtedy Marcus Rashford, który zmylił bramkarza i nie dał mu większych szans na to, by wykazać się skuteczną interwencją.
Jeszcze przed upływem pół godziny Manchester prowadził już różnicą dwóch trafień. W roli głównej wystąpił tym razem Ander Herrera, który po podaniu od Paula Pogby znalazł się sam przed polem karnym Cardiff i mimo sporej odległości zdecydował się na uderzenie. Jak się okazało, trafił idealnie, kierując futbolówkę idealnie w okienko.
W 38. minucie gola kontaktowego dla beniaminka strzelił Victor Camarasa, ale radość gospodarzy nie trwała zbyt długo. Jeszcze bowiem przed przerwą podopieczni Solskjaera przeprowadzili kapitalną, koronkową akcję, którą wykończył wpadający w pole karne Anthony Martial.
Gracze Neila Warnocka po takich ciosach już się nie podnieśli, a w drugiej połowie zostali skarceni kolejnym golem. W 57. minucie rzut karny pewnie wykorzystał Jesse Lingard i było już wiadomo, że Manchester United nie wypuści z rąk trzech punktów.
„Czerwonym Diabłom” wciąż jednak było mało i pod koniec zawodów gościom udało się dorzucić piątą bramkę. Sztuki tej dokonał Lingard, któremu asystował wracający do składu Pogba. 5:1 i zwycięstwo faworyta stało się faktem.
gar, PiłkaNożna.pl