Dziewięć punktów przewagi nad drugim zespołem po 25 ligowych kolejkach. Właśnie tak przedstawia się sytuacja Legii Warszawa przed decydującymi tygodniami zmagań w Ekstraklasie. Czy taki kapitał oznacza, że drużynie prowadzonej przez Aleksandara Vukovicia można już zasadniczo gratulować mistrzostwa Polski?
Piłkarze Legii Warszawa na najlepsze drodze po tytuł mistrzowski (fot. Piotr Kucza / 400mm.pl)
Jarosław Królewski z Wisły Kraków napisał na Twitterze: „Obiektywnie rzecz ujmując, wygląda na to, że poznaliśmy dziś mistrza Polski sezonu 2019/2020”. Dziś, czyli po meczu Wojskowych w Gdańsku, gdzie udało się im pokonać Lechię i dopisać na swoje konto bardzo ważne trzy punkty. Zespół ze stolicy pozostaje więc w tym roku niepokonany, a bilans czterech wygranych, który można okrasić jednym remisem, dość dobitnie udowadnia, że Vuković i jego piłkarze nie próżnowali podczas zimowych obozów.
Legia od wznowienia rozgrywek gra niezwykle skuteczny, ale także efektowny futbol. Przed własną publicznością udało się jej już pokonać ŁKS (3:1), Jagiellonię Białystok (4:0) oraz Cracovię (2:1), a malowany przez stołecznych obraz uzupełnia wspomniane zwycięstwo z Lechią (2:0) i podział punktów z Rakowem Częstochowa (2:2). Jak więc widać, Legia nie tylko wygrywa, ale jest również w stanie strzelać dużo goli, co przecież w obliczu zimowej sprzedaży Jarosława Niezgody nie było wcale takie oczywiste. Napastnik odpowiadał w końcu za zdobycie w ubiegłej rundzie aż czternastu bramek, ale jak się okazało, w pierwszych pięciu spotkaniach bez niego, drużynie udało się ich strzelić trzynaście, rozkładając ten ciężar na barki dużo liczniejszej grupy.
Jeszcze przed startem drugiej części sezonu wydawało się, że walka o tytuł mistrzowski będzie zażarta, a uczestniczyć w nie będą aż cztery, może nawet pięć zespołów. Wszak Legia miała wtedy zaledwie dwa punkty zapasu nad Cracovią, trzy „oczka” przewagi nad Pogonią Szczecin i po odpowiednio cztery i siedem nad Śląskiem Wrocław oraz Lechem Poznań.
Jak się jednak okazało, rozgrywki wiosenne nie zdążyły się jeszcze na dobre rozkręcić, a sytuacja już wydaje się być wyjaśniona i nie, wcale nie oznacza to przedwczesnego wyciągania z lodówek dawno mrożonych szampanów. To po prostu suche fakty, z których analizy wynika, że Legia jest w gazie i wygrywa, natomiast reszta kandydatów cichcem wycofała się z walki o najwyższe laury. Cracovia nie prezentuje się już tak dobrze jak jesienią, Portowcy wydają się być kompletnie nieprzygotowani do drugiej części sezonu, a Śląsk, jak to Śląsk – gra w kratkę.
Przebłyski czegoś więcej można dojrzeć w postawie piłkarzy Lecha Poznań oraz Piasta Gliwice, ale tu problemem jest forma wyjazdowa. O ile bowiem obie drużyny przed własną publicznością z reguły wygrywają, tak w delegacjach jakaś magiczna siła sprawia, że nogi i głowy poszczególnych zawodników nie funkcjonują we właściwy sposób.
Jak sytuacja w tabeli Ekstraklasy wyglądała w analogicznym okresie w minionych sezonach? Rok temu po 25. kolejkach na czele znajdowała się Lechia Gdańsk, która miała zapas dwóch punktów nad Legią i aż siedmiu nad Piastem. Wszyscy zapewne dobrze pamiętają, że tytuł mistrzowski trafił finalnie do Gliwic.
Dwa lata wcześniej po 25. kolejkach liderem tabeli była Jagiellonia, a jej przewaga nad Legią wynosiła trzy punkty + pięć nad Lechem. Kto wygrał całe rozgrywki? Piłkarze ze stolicy.
Można się w ten sposób cofać dalej, ale warto również przypomnieć, że większość poprzednich sezonów była takimi, gdzie różnice w czołówce były niewielkie. Ostatnią kampanią, w której na końcu wszystkich rachunków jednej drużynie udało się zgromadzić na grupą pościgową jakiś znaczny kapitał była ta z przełomu lat 2013-14. Rozgrywki ligowe wygrała wtedy Legia Henninga Berga, która wyprzedziła Lecha o dziesięć punktów, a trzeci Ruch Chorzów aż o szesnaście!
Od tamtej pory Wojskowym na ekstraklasowych boiskach wiodło się różnie – raz lepiej, raz gorzej, ale tak wielkiej przewagi na tym etapie rozgrywek już nie mieli. Dziś mowa o dziewięciu punktach, a jak będzie na koniec sezonu? Gratulować już tytułu jak stwierdził Królewski, czy jednak brać poprawkę na nieprzewidywalność naszej ligi?
GRZEGORZ GARBACIK