Rouwen Hennings to obecnie jedyna nadzieja Fortuny Duesseldorf na uniknięcie degradacji (foto: Jan Huebner/Imago sport)
Ofensywna
gra Fortuny w zasadzie opiera się wyłącznie na nim. W trakcie
rundy jesiennej drużyna z Duesseldorfu strzeliła łącznie 18 goli
(najmniej w lidze, obok Wolfsburga), z czego aż 11 trafień było
dziełem Henningsa. Aż strach pomyśleć, co zrobiłby trener
Friedhelm Funkel, gdyby nie znakomita skuteczność 32-latka
pochodzącego z położonego na północy kraju miasteczka Bad
Oldesloe. Pozostali zawodnicy Fortuny – mówiąc delikatnie –
mają problemy ze zdobywaniem bramek: drugim najlepszym strzelcem
zespołu jest pomocnik Erik Thommy, autor zaledwie dwóch goli.
Kownacki, z którym wiązano wielkie nadzieje, w minionym półroczu
zawiódł na całej linii. Reszta piłkarzy formacji ofensywnej –
Bernard Tekpetey, Nana Ampomah oraz Kenan Karaman – łącznie
zdobyła jedną bramkę w rozgrywkach ligowych.
Drużyna
jest więc skazana na Henningsa i jeśli w zimowym oknie transferowym
w Duesseldorfie nie pojawi się nowy napastnik bądź potrafiący
strzelać gole skrzydłowy, Funkel będzie musiał modlić się o
zdrowie doświadczonego atakującego. I utrzymanie przez resztę
sezonu jego wysokiej dyspozycji. A tak skuteczny, jak minionej
jesieni, nie był jeszcze nigdy. W rozgrywkach 2014/15 i 2017/18
zdobył odpowiednio 17 oraz 13 bramek, jednak tylko na poziomie 2.
Bundesligi. Zresztą obecny sezon jest dla niego dopiero trzecim w
niemieckiej elicie.
W
barwach HSV, którego jest wychowankiem, nie było mu dane
zadebiutować w najwyższej klasie rozgrywkowej. Zrobił to dopiero w
sierpniu 2010 roku, ale już w koszulce innego klubu z Hamburga.
Sezon wcześniej dziewięcioma golami i pięcioma asystami znacząco
pomógł FC St. Pauli awansować do Bundesligi. Po zaledwie roku klub
wrócił na zaplecze, zaś Hennings na kolejny kontakt z elitą
niemieckiej piłki musiał czekać siedem długich lat.
Nie
były one ani wyjątkowo szczęśliwe, ani przesadnie traumatyczne.
Spędzając półtora roku w trzeciej lidze, niemal sięgnął dna,
lecz niedługo potem znów złapał odpowiedni pułap. Co w przypadku
jego kariery wówczas oznaczało grę na zapleczu Bundesligi. We
wspomnianym sezonie 2014/15 w barwach Karlsruher SC spisywał się na
tyle dobrze, że zainteresowały się nim poważniejsze kluby. O
Henningsie przypomniał sobie HSV, chciał go też sprowadzić Werder
Brema. Pojawiła się oferta z greckiego PAOK, gdzie funkcję
dyrektora sportowego pełnił dobrze zorientowany na niemieckim rynku
Frank Arnesen. Napastnika dostrzeżono również na Wyspach. Nie
osiągnął porozumienia z Sheffield Wednesday, za to negocjacje z
Burnley zakończyły się sukcesem.
Angielska
przygoda Henningsa potrwała jednak zaledwie rok. Co prawda Burnley
triumfowało w Championship, a Niemiec rozegrał 26 spotkań, lecz
nie odpowiadała mu rola wchodzącego z ławki. Skoro był tylko
zmiennikiem na zapleczu, nie miał prawa liczyć na miejsce w
podstawowym składzie w Premier League. Postanowił więc wrócić do
ojczyzny.
Tak
Hennings trafił do Duesseldorfu. Początkowo został tylko
wypożyczony, by w lipcu 2017 roku przenieść się do Fortuny na
zasadzie definitywnego transferu. Klub z Nadrenii Północnej-Westfalii
zrobił kapitalny interes: za darmo pozyskał piłkarza, który
najpierw odegrał kluczową rolę w wywalczeniu awansu, następnie
miał duży udział w zajęciu dziesiątego miejsca w Bundeslidze. A
teraz niemal samotnie walczy, by uchronić Fortunę przed degradacją.
Kariera
Henningsa to historia piłkarza klasy średniej. Nigdy nie uchodził
za wielki talent, nigdy nie był blisko debiutu w pierwszej
reprezentacji (choć grał i sporo strzelał w kadrze do lat 21),
nikt nie zapłacił za niego więcej niż dwa i pół miliona euro.
Żaden fenomen, ot wyróżniający się zawodnik w przeciętnym
klubie. Tylko i aż tyle.
Konrad
Witkowski