Po ostrej wypowiedzi kapitana naszej drużyny narodowej dla prestiżowego niemieckiego tygodnika – również na temat Bayernu Monachium – w Niemczech i w Polsce rozgorzała dyskusja, dlaczego Robert Lewandowski zdecydował się skrytykować politykę klubu. Podstawowa teza stawiana we wnioskach tak zwanych ekspertów jest taka, że RL9 szykuje grunt pod przyszłoroczny transfer. Prawie na pewno do Realu Madryt. Tyle że jak powszechnie wiadomo, słowo: prawie – i to nie tylko pod naszą szerokością geograficzną – robi znaczącą różnicę.
(…)
W pierwszej kolejności należy wyjaśnić, że wywiadu dla „Der Spiegel” Robert udzielił po polsku. Od lat zna się, a można nawet tę relację uznać za koleżeńską, z pochodzącym z Zabrza 35-letnim dziennikarzem Rafaelem Buschmannem, autorem tekstu. Zatem wyjaśnianie później, już po spotkaniu Ligi Mistrzów z Anderlechtem Bruksela, reporterowi nc+ Rafałowi Wolskiemu, że być może rozmowa nabrała jeszcze bardziej krytycznego wydźwięku od zamierzonego podczas tłumaczenia (a nie tylko z powodu wielu rozmaitych interpretacji), także może polegać na prawdzie. Być może była to jednak tylko niepotrzebna asekuracja, trzeba bowiem Lewemu oddać, że był to bodaj najlepszy wywiad, jakiego kiedykolwiek udzielił. A biorąc pod uwagę, iż rozmowa ukazała się w największym i najbardziej opiniotwórczym tytule prasowym w Europie Środkowej, z góry musiał zdawać sobie sprawę, iż odbije się szerokim echem na całym świecie. Pytanie zatem, czy wszystko, co zakomunikował, starannie przemyślał.
Akurat odpowiedź na postawione wyżej pytania jest nieoczywista nawet dla ludzi z bliskiego otoczenia Roberta. O ile bowiem trudno w ogóle polemizować z zasadnymi uwagami dotyczącymi strategii transferowej Bayernu, rzeczywiście dalekiej od idealnej, o tyle już uderzenie w azjatyckie tournee monachijczyków było niczym trafienie kulą w płot. Przecież tak świadomy zawodnik powinien interesować się, skąd klub bierze środki na jego pensję. Zwłaszcza jeśli są to zarobki najwyższe w dziejach Bundesligi, i nawet w mocno zwariowanej skali globalnej niezwykle lukratywne. W ubiegłym tygodniu, czyli po ukazaniu się rozmowy w „Spieglu”, Lewandowski spotkał się z dyrektorem sportowym Bawarczyków Hasanem Salihamidziciem oraz trenerem Carlo Ancelottim, ale od żadnego z rozmówców nie usłyszał, iż ktokolwiek miałby przymierzać się do nałożenia na Polaka kary finansowej. Czemu w sumie trudno się dziwić, skoro Bayern jest uzależniony od trafień swego jedynego napastnika. Nasz rodak wie oczywiście doskonale, w jaki sposób na jego słowa zareagowali Uli Hoeness i Karl-Heinz Rummenigge, i na pewno nie lekceważy słów szefów Bayernu (być może zresztą stąd wziął się pojednawczy kurs zaprezentowany przez RL9 na antenie nc+). Kapitan biało-czerwonych pamięta bowiem, a przynajmniej powinien pamiętać, że obaj od początku zachowywali się niezwykle fair wobec niego. Przecież zanim Robert trafił do Monachium, w ostatnim sezonie spędzonym w Dortmundzie, był już na pensji Bayernu. A konkretnie – po przeprowadzce do Bawarii otrzymał w formie wyrównania różnicę między uposażeniem pobieranym z kasy BVB i tym, które wynegocjował w FCB od następnego sezonu. A później Hoeness i Rummenigge zgodzili się na dwie podwyżki dla Lewandowskiego, a nawet gdy zaczął publicznie grymasić – za każdym razem traktowali go łagodniej niż na przykład Philippa Lahma, a zatem także ikonę klubu, któremu za równie ostre słowa pod adresem pracodawcy zdarzyło się przed kilku laty słono zapłacić.
(…)
Adam Godlewski
CAŁY TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”