Przejdź do treści
Cieszę się, że ktoś mnie odkrył

Polska Ekstraklasa

Cieszę się, że ktoś mnie odkrył

Za późno został napastnikiem. Zdążył jednak zostać najlepszym ligowym strzelcem w historii Piasta oraz Broendby. Gdy po latach wrócił do Gliwic nie było pewności, ile jeszcze będzie w stanie dać swojej drużynie. Że wciąż sporo, przekonali się choćby obrońcy Śląska.



To już zbliża się ten czas na podsumowania kariery?
Jeszcze nie tak szybko – mówi Wilczek. – Mam nadzieję, że trochę grania wciąż przede mną. Czuję się dobrze, poza tym wiąże mnie jeszcze przez ponad dwa lata kontrakt z Piastem.

Kiedy był twój szczyt? W 2015, kiedy sięgałeś po koronę króla strzelców polskiej ligi, czy może w najlepszym okresie w Broendby?
Trudno jednoznacznie wskazać konkretny moment, natomiast wydaje mi się, że dopiero kiedy przekroczyłem trzydziestkę, wszedłem w najlepszy dla siebie okres – zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym.

Granica biologiczna ewidentnie się przesuwa. Twoje 34 lata to może wiek nie do końca optymalny, ale wciąż bardzo dobry do kopania piłki.
Też tak uważam. Pewnie nie tylko ja, również mój rówieśnik Robert Lewandowski, który pod tym względem jest niezrównany. Fundamentalną kwestią jest jednak indywidualna historia każdego zawodnika z osobna. Historia jego kontuzji, sposób prowadzenia się, dbania o siebie i swoje ciało, liczba rozegranych meczów oraz sezonów. Szczęśliwie nie mam sobie nic do zarzucenia, kontuzje też mnie omijały, dłuższe pauzy praktycznie nie zdarzały się. Wciąż jestem głodny piłki, nie czuję się absolutnie wyeksploatowany.

Skoro mowa o dojrzałych napastnikach, to jesteś Team Lewandowski czy Team Benzema?
Obydwaj funkcjonują na niebywałym, niebotycznym poziomie. Po prostu kosmos. Natomiast dla mnie jednak Lewandowski. To się nie mieści w głowie, że można być tak regularnym na tak abstrakcyjnie wysokim poziomie. Czapki z głów za to, czego dokonuje Robert, ale też racji wykonanej przez niego morderczej pracy – sportowej, fizycznej, mentalnej, na wielu płaszczyznach. Mamy niesamowite szczęście, jako naród, że tak wybitna jednostka ubiera biało-czerwoną koszulkę.

A ty jak uważasz – przegapiłeś swój moment w reprezentacji czy po prostu nie było szans na coś więcej?
Wchodziłem do kadry mając 28 lat i konkurencję w osobach Lewandowskiego, Milika, Teodorczyka, by na nich tylko poprzestać. Umówmy się – to nie były wymarzone warunki do zadomowienia się w kadrze. Zagrałem więc tyle, ile zagrałem. Niedużo, ale chyba więcej nie mogłem.

Możesz tu i teraz potwierdzić, że mocno i na poważnie włączacie się z Piastem do gry o czwarte miejsce?
Niczego nie zamierzam potwierdzać ani tym bardziej składać deklaracji. Pewnie, że apetyty mamy, ale tak jak przed sezonem nikt ligi jeszcze nie wygrał, tak nonsensem byłoby teraz zakładać skuteczną walkę o miejsce tuż za podium. To jeden z największych piłkarskich banałów, wiem to dobrze, ale mało jest tak prawdziwych stwierdzeń jak to, że liczy się tylko najbliższy mecz. Jeśli zaczniesz wybiegać myślami za mocno do przodu, już może cię nie być.

Ale od dwóch miesięcy pozostajecie bez porażki w lidze…
OK, i rozmawiamy sobie o tym dzisiaj, lecz kiedy zapis tej rozmowy ukaże się w druku, ta passa może być nieaktualna. To jest piłka, proponuję zachować chłodną głowę. Natomiast jedno mogę powiedzieć: Piast ma ogromny potencjał i w żadnym razie nie jest to zespół na dolne rejony tabeli. Nie wygrywamy meczów po 5:0, ale jesteśmy niewygodni dla każdego i do bólu skuteczni. O to zaś chodzi na boisku – strzelić jednego gola więcej od przeciwnika, albo jednego mniej stracić. Nawiasem mówiąc, pod tym względem Piast również całkiem nieźle wygląda.

A jak wygląda Kamil Wilczek? Jesteś zadowolony ze swojej dyspozycji?
Przyszedłem do klubu stosunkowo niedawno, zdaję sobie sprawę, że mam jeszcze rezerwy, podobnie zresztą jak cała drużyna. Natomiast nie doszukiwałbym się u siebie niedostatków pod względem fizycznym. Nie o to chodzi.

Najlepszy strzelec ekstraklasowy w historii Broendby brzmi dumnie. Dumniej niż najskuteczniejszy w dziejach Piasta?
Każdy sukces to duma. Każde wyróżnienie jest istotne i nie wartościuję ich. Doceniam oba. Rekordu w Broendby już nie poprawię, w Piaście mogę jeszcze liczby podkręcić. Wydaje mi się, że duńskie osiągnięcie było o tyle trudniejsze, że wymazałem z kronik snajperskich wynik, który bodaj przez 25 lat był „nieruszany”.

Pierwsza dziesiątka strzelców wszech czasów całej ligi duńskiej, drugi obcokrajowiec w historii – kręcą cię takie wyróżnienia?
Kręci mnie zdobywanie bramek, bo z tego rozlicza się napastnika. Ale podobne zapisy, wyniki i statystyki są dowodem skuteczności, więc tak, są ważne. Nie gram dla nich, ale dokumentują moją formę. Od zdobywania bramek można się mocno uzależnić. Nie wiem jak to będzie kiedy przestanę strzelać albo wręcz grać w piłkę. Może być to ciężki temat…

A masz już jakieś plany na życie po życiu?
Jakieś mam, ale konkretnych to chyba jeszcze nie. Nie wiem na przykład czy zostanę przy piłce, chyba raczej będę kombinować dwutorowo, bo co jeśli okaże się, że nie jestem w stanie funkcjonować bez zapachu szatni, murawy?

Próbowałeś we Włoszech, w Turcji, ale wygląda na to, że Gliwice i Kopenhaga, to te dwa twoje miejsca na ziemi.
Tak to chyba wygląda. Zimą rozwiązałem umowę z FC Kopenhaga właściwie pod warunkiem, że wrócę do Piasta. Taki miałem zamiar i klub zgodził się mnie puścić. Nie chciałem kombinować. Owszem, jakieś inne opcje również się w tak zwanym międzyczasie pootwierały, ale postanowiłem grać fair – nie patrzyłem w innym kierunku niż Piast. Dlatego po tylu latach spędzonych w Danii znów zameldowałem się w Gliwicach.

Dokładnie to chyba po siedmiu latach na obczyźnie. Przyswoiłeś sobie język duński?
W ogóle. Jest potwornie trudny. Znajomi Polacy przez pół roku ostro się go uczyli, po czym wyszli do miasta z zamiarem porozumiewania się w miejscowym języku. Wrócili do domu i stwierdzili, że właściwie niczego się nie nauczyli. Aczkolwiek mój syn opanował ten język całkiem dobrze. Mnie o tyle było trudniej, że w klubach, zarówno Broendby jak i w Kopenhadze, obowiązywał język angielski. W szatni nawet Duńczycy rozmawiali ze sobą po angielsku. Sklepy, urzędy – identycznie.

Kto się przez te lata bardziej zmienił – Wilczek czy Piast?
Myślę, że obie strony zmieniły się na swój sposób. Piast organizacyjnie poszedł w górę, naprawdę wiele rzeczy zostało poprawionych. Przy okazji został również mistrzem Polski. Niewiarygodny sukces.

A Wilczek jest lepszym napastnikiem niż w 2015 roku?
Tak.

Poważnie?
Oczywiście. Może nie tak skutecznym, ale piłkarsko lepszym. Proszę pamiętać, że wyjeżdżałem z Gliwic jako zawodnik, który zaledwie od roku był napastnikiem. To trener Angel Perez Garcia stwierdził, że powinienem spróbować sił jako klasyczny napastnik. Pod wieloma względami byłem zielony, a dziś jestem napastnikiem wyedukowanym. Spotkałem wielu świetnych graczy, nabyłem wiedzę, zrozumiałem grę atakującego.

Rozumiem, że żałujesz tylko, że wszystko pojawiło się tak późno, że nikt wcześniej nie wpadł na pomysł uczynienia z ciebie napastnika, nie dostrzegł instynktu snajpera?
Ja cieszę się, że w ogóle ktoś mnie odkrył. Nie wiem gdzie dziś bym był i co osiągnął, gdybym w porę nie został przekwalifikowany.

Wracając do Polski kierowałeś się względami rodzinnymi? Podobno chciałeś by syn zaczął naukę w polskiej szkole?
Nie zdążyłem. Syn zaczął naukę w Danii. Wcześniej miałem rzeczywiście taki pomysł, chciałem wrócić do Polski bezpośrednio po pobycie w Turcji, ale sytuacja skomplikowała się po wybuchu pandemii. Dlatego zostałem zagranicą i znów pojawiłem się w Kopenhadze.

Tyle że nie w Broendby a FC. To była mimo wszytko dość szokująca historia. Oba kluby, głównie kibice, są mocno zantagonizowane. I nagle bomba – Wilczek, legenda Broendby, grać będzie w FC Kopenhaga, czyli obozie największego wroga.
To była dla mnie trudna decyzja. Spory wpływ na jej podjęcie miał jednak trener Stale Solbakken. To on ściągał mnie do klubu. Wybitny fachowiec. Dzięki niemu łatwiej było mi podjąć tę – tak ją nazwijmy – niepopularną, decyzję.

Nawiasem mówiąc odejście Solbakkena i fakt, że zastąpił go Jess Thorup, spowodowało z kolei, że łatwiej było ci podjąć decyzję o powrocie do Polski?
Niewątpliwie zmieniła się wówczas pewna koncepcja w klubie. Nie byłem zadowolony ze swojej pozycji. Nikt mnie jednak nie wyganiał, mogłem zostać. Wybór był jednak prosty: albo dostosować się do nowej sytuacji, albo odejść. Rozmawialiśmy szczerze. Klub zachował się profesjonalnie, ja – mam wrażenie – również.

Wróćmy jeszcze na chwilę do momentu, kiedy pojawiłeś się drugi raz w stolicy Danii. To nie jest wielkie miasto, tymczasem wokół Wilczka rozpętała się burza. Kibice Broendby ubliżali ci, nawet jeden z tamtejszych ministrów wbił publicznie szpilę. Bolało?
Wiadomo jaki jest świat kibiców, rządzi się swoimi prawami. Fani na pewne sprawy patrzą inaczej niż zawodnicy. Atmosfera na początku była faktycznie bardzo gęsta, choć hejt i obelgi ograniczały się praktycznie do sieci, gdzie ludzie – inaczej niż w realu – czują się bezkarni. Dania to generalnie specyficzny kraj, nie tak kibicowsko wybuchowy jak choćby Turcja. Dzień po podpisaniu kontraktu z FC Kopenhaga udałem się sam do centrum miasta. I co? Spokój, nikt mnie nie zaczepiał. Dlatego te doniesienia, że muszę poruszać się z prywatnym ochroniarzem, były zdecydowanie przesadzone.

No ale przecież towarzyszyła ci jakaś ochrona?
W klubie był zatrudniony ochroniarz, który zabezpieczał choćby treningi całego zespołu, wyjazdy, etc. To normalne, tak jest na całym świecie. Był wtedy gdy ja tam grałem, jest z pewnością do dzisiaj.

A policja nie doradzała ci nowej lokalizacji domu w bezpieczniejszej dzielnicy?
To również zwyczajowa praktyka. Wyjeżdżając do Turcji pozbyłem się poprzedniego mieszkania, nie mógłbym do niego wrócić, tak czy inaczej musiałem więc poszukać czegoś nowego. Wybór padł na okolicę bardziej przyjazną mojemu nowemu klubowi. To naturalne.

Ciekawe, że fani Lwów też potraktowali cię z rezerwą?
Jeśli już, to dotyczyło to określonych grup kibicowskich, tych najmocniej zaangażowanych. Co do zasady czułem wsparcie i sympatię trybun, słyszałem dobrze radość po swoich golach.

Gdyby przyszło ci do głowy udać się dziś na mecz Broendby jako VIP, miałbyś kłopot z otrzymaniem wejściówki?
Jak dotąd nie miałem takiego pomysłu, ale niewykluczone, że kiedyś to zrobię. Prawda jest taka, że z wieloma ludźmi związanymi z Broendby do dziś mam kontakt. Dania to naprawdę spokojny kraj. Inna rzecz, że jednak zawsze może się coś komuś odkleić w najmniej spodziewanym momencie…

Nie masz żadnych problemów z okazywaniem radości po golach strzelonych swoim byłym klubom?
A dlaczego mam mieć? Dlaczego mam udawać, że bramka mnie nie cieszy, jak właśnie mnie cieszy. Radość po golu to część futbolu, bez tych emocji cóż warta byłaby ta gra. Nie mam problemów z tym, że ktoś trafiając do bramki byłej drużyny zachowuje kamienny spokój, ale ja bym się w takiej sytuacji czuł sztucznie. I nie wynika to z braku szacunku. Przeciwnie, radość z trafienia jest moim zdaniem docenieniem klasy przeciwnika. Dlatego gdy w derbach wbiłem gola Broendby, celebrowałem go należycie. Podobnie jak w europejskich pucharach trafiłem do siatki Piasta. A przecież wszyscy wiedzą jak ważny był i jest to dla mnie klub.

Poproszę o diagnozę eksperta dlaczego liga duńska jest lepsza od polskiej?
Że jest, to na pewno. Świadczą o tym choćby konfrontacje w europejskich pucharach. A dlaczego? To bardzo wybiegana, a jednocześnie zaawansowana taktycznie liga. Podczas gry panuje duża intensywność, mecze są niezwykle bezpośrednie, nastąpiło też równanie do góry, słabsze zespoły mocno podniosły poziom. Kluby biją rekordy sprzedażowe, co świadczy o dobrym wyszkoleniu tamtejszych zawodników, na których jest popyt.

Podoba ci się styl życia Duńczyków i ich mentalność? Mógłbyś się tam osiedlić?
Nie wiem czy osiedlić na stałe, ale zdecydowanie wszystko mi tam pasuje. Byliśmy z rodziną zachwyceni spokojem życia. Niektórzy twierdzą, że ta monotonia jest nie do zniesienia, ale nie dla mnie. Klimat Kopenhagi wyjątkowo mi odpowiada. A zapewniam, że Duńczycy potrafią być również bardzo żywiołowi. Przekonałem się o tym podczas ostatniego Euro. To zjednoczenie narodu chorobą Christiana Eriksena i później euforia wywołana występami drużyny narodowej były niesamowite. Dania naprawdę jest w porządku. Polecam.

ZBIGNIEW MUCHA

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024