Przejdź do treści
Borussia była moim uniwersytetem

Polska Ekstraklasa

Borussia była moim uniwersytetem

Zlatan Alomerović od pięciu lat jest w Polsce. Najpierw była Korona Kielce, później Lechia Gdańsk, a od pół roku występuje w Jagiellonii Białystok. Bramkarz przeżył jednak sporo przed przeprowadzką do naszego kraju.



Jak minęły wakacje?
W końcu wziąłem ślub – odpowiada Alomerović. – Przez pandemię wesele było przekładane. Dopiero po wielu miesiącach udało się wszystko zgrać. Przyjęcie odbyło się w Sarajewie, przybyło około 200 osób. Mieliśmy gości praktycznie z każdej strony świata: Niemcy, Szwecja, Holandia, Luksemburg, Stany Zjednoczone, Austria, Macedonia, Serbia, Czarnogóra… Rodzina jest rozrzucona.

Dwa dni przed startem okresu przygotowawczego Jagiellonia rozstała się z Piotrem Nowakiem. Byłeś zaskoczony?
Każda zmiana szkoleniowca jest zaskoczeniem. Jako piłkarze nie mamy wpływu na takie decyzje, dowiedziałem się z mediów o odejściu trenera. Z trenerem Nowakiem miałem dobre relacje. Prezentował inne podejście niż inni trenerzy, z którymi pracowałem – zawsze pozytywny, tak też nas nastawiał, ale notowaliśmy wyniki poniżej oczekiwań.

Jak byś ocenił warsztat trenera?
Każdy szkoleniowiec ma swój. Na przykład trener Juergen Klopp, z którym pracowałem w Borussii Dortmund, robił praktycznie co tydzień to samo. U trenera Nowaka było inaczej. Czy się to komuś podoba, czy nie, to już kwestia indywidualnej oceny.

Do Jagi trafiłeś z drużyny walczącej o europejskie puchary do takiej, która długo biła się o utrzymanie. Trudno mówić o sportowym awansie…
Takie życie, ale świadomie postawiłem ten krok. Chciałem regularnie grać w Ekstraklasie. Drugi raz podjąłbym taką samą decyzję.

Była szansa wygryźć Dusana Kuciaka w Lechii?
Zasługiwałem, aby otrzymać poważniejszą szansę. Grałem w sześciu spotkaniach, zdobyliśmy w nich dwanaście punktów, w meczach domowych nie puściłem ani jednego gola. W okresie przygotowawczym Dusan dołączył nieco później, my budowaliśmy trochę inny styl gry, nie widziałem w ogóle argumentów, abym stracił miejsce w składzie. Może decydowały trochę inne względy niż sportowe.

U obu trenerów, z którymi współpracowałeś w Lechii?
Zarówno z trenerem Piotrem Stokowcem jak i Tomaszem Kaczmarkiem miałem dobre relacje. Obecny szkoleniowiec dał mi i Dusanowi po dwa spotkania, po których wybrał pierwszego bramkarza. Kiedy po tych czterech meczach w bramce został Kuciak, wiedziałem, że mój czas w Gdańsku dobiegł końca. Na początku października pojawiły się myśli, że trzeba będzie poszukać nowego klubu. Zabrakło mi szczerej rozmowy z trenerem, w której powiedziałby mi, czego mi brakuje albo w czym jestem gorszy. Zdałem sobie sprawę, że mogę być w najlepszej formie w życiu, a i tak nie będę grał regularnie.

Jaką relację miałeś z trenerem Stokowcem? Piłkarze po odejściu z Lechii różnie mówią na temat jego podejścia do zawodników.
Ogólnie mieliśmy dobre relacje, jak z każdym trenerem, z którym współpracowałem. U niego też nie grałem regularnie, ale dostawałem swoje mecze. Oczywiście ktoś powie, że to również za mało, ale nie każdy numer dwa może pochwalić się kilkunastoma występami na przestrzeni dwóch sezonów. Ja nie czułem się dwójką. Z mojej perspektywy to wyglądało tak, że Dusan był „jeden A”, a ja „jeden B”. Trener Stokowiec miał swój sposób zarządzania zespołem i bramkarzami. Niektórzy się do tego dopasowali, niektórzy mieli inne zdanie. To nie było łatwe, aby pracować w klubie, który miał problemy pozasportowe.

Jesteś w stu procentach rozliczony z Lechią?
Tak. Nie rozumiem piłkarzy, którzy idą na wojnę z klubem w takich sytuacjach. Przecież koniec końców te pieniądze i tak trafią na konto. Wiem, że każdy ma inne podejście do tych spraw, niektórzy mają zobowiązania finansowe, kredyty, inwestycje. Mnie nigdy nie przyszło do głowy, aby wysłać pismo wzywające do zapłaty zaległości.


Jak to się stało, że wylądowałeś w Polsce pięć lat temu?
Do kategorii U-17 wszystko szło zgodnie z planem. Przeszedłem przez wszystkie szczeble akademii BVB, zdobywałem mistrzostwa Niemiec, z drużyną rezerw awansowałem do trzeciej ligi i przez trzy lata byłem trzecim bramkarzem w pierwszym zespole. Odszedłem razem z Juergenem Kloppem. Po zatrudnieniu Thomasa Tuchela sztab szkoleniowy uznał, że potrzebuje nowego bramkarza, którym został Roman Buerki. Otrzymałem telefon, że mogę szukać nowego klubu, choć miałem ważny kontrakt. Nie chciałem jednak robić przeszkód, dlatego kiedy pojawiła się oferta z Kaiserslautern, zdecydowałem się na przeprowadzkę. Wówczas trenerem był tam Kosta Runjaic, ale u niego akurat nie zagrałem ani jednego spotkania.

W Kaiserslautern zagrałeś tylko raz. Dlaczego?
Kiedy podpisywałem kontrakt, myślałem, że kwestią czasu jest wywalczenie miejsca w składzie. Analizując jednak dokładnie, na jakich bramkarzy stawia klub, można dostrzec, że od lat grają tam „swoi”, nie stawiają na golkiperów z zewnątrz. W ostatnich latach wyszli z tego klubu: Lennart Grill, Julian Pollersbeck, Marius Mueller, Kevin Trapp, Tim Wiese, Roman Weidenfeller. Po zmianie trenera nie było rotacji w bramce. Na szansę czekałem do wiosny, ale byliśmy w kryzysie, przegraliśmy piąty mecz z rzędu. Następnie zmienił się dyrektor sportowy, chciał się przyjrzeć wszystkim czterem bramkarzom w okresie przygotowawczym. Po dwóch tygodniach treningów usłyszałem, że mogę szukać nowego klubu, ponieważ nie jestem w planach trenera. Problem w tym, że wszystkie miejsca wśród bramkarzy numer jeden i dwa były obsadzone w dwóch najwyższych ligach w Niemczech. Generalnie model budowania hierarchii w Niemczech jest taki, że masz dwóch doświadczonych bramkarzy, a trzecim jest zawsze młody, bez szans na grę, który broni w rezerwach. Musiałem podjąć decyzję czy chcę zostać w Kaiserslautern i trenować z drugim zespołem, czy rozwiązać kontrakt i szukać czegoś nowego już po zamknięciu okna. W Niemczech rejestracja nowych piłkarzy poza oknem działa trochę inaczej niż w Polsce. Masz terminy, kiedy możesz zgłaszać zawodników, więc nie było szans na podpisanie kontraktu w jakimkolwiek klubie.

Po roku przerwy od gry trafiłeś do Polski. Co wtedy robiłeś?
Trenowałem z rezerwami BVB i czasami z pierwszym zespołem, byłem testowany w Nijmegen. Trenerem NEC był wówczas Peter Hyballa, z którym znałem się z młodzieżowych drużyn w Borussii. Okno zimowe się zamknęło, znowu nie miałem klubu, był problem. Wybrałem się do restauracji w Dortmundzie, gdzie chodzili piłkarze BVB. Znam właściciela, zapytał mnie, co będę robił dalej. Zapewnił, że pomoże mi w znalezieniu klubu. Po trzech dniach zadzwonił z informacją, że rozmawiał z agentem, który słyszał, że w Polsce, a dokładnie w Kielcach, szukają bramkarza.

Słyszałeś wcześniej o tym mieście?
Z polskich klubów znałem Legię, Wisłę Kraków i Lecha. Legię, bo grała z Borussią w Lidze Mistrzów. Wisłę, ponieważ stamtąd do Dortmundu przyszedł Kuba Błaszczykowski, a Lecha z powodu Roberta Lewandowskiego. Kilka lat temu oglądałem Final Four w piłce ręcznej i widziałem drużynę z Kielc, ale gdzie jest to miasto, nie wiedziałem. Trenerem w Koronie był Gino Lettieri, który mnie znał. Testy trwały trzy dni, szkoleniowiec chciał mnie jeszcze zobaczyć co prawda na obozie przez kilka dni przed podpisaniem kontraktu, ale na to się nie zgodziłem. Doszliśmy do porozumienia.

Gino Lettieri to dobry trener?
Mogę z pełną odpowiedzialnością bronić trenera. Były żarty z jego konferencji prasowych, ale ja rozumiałem, co mówił po niemiecku, a jak był tłumaczony… To nie było wszystko przekładane dokładnie w stu procentach przez jego asystenta. Inaczej odbierasz coś bezpośrednio od osoby, którą rozumiesz, a inaczej przez tłumacza. Gino jest sprawdzony w Niemczech, ma dobrą markę, jest świetnym analitykiem. Do dzisiaj z trenerem Lettierim mam kontakt. Zresztą, mam takie podejście do życia, że z każdym staram się utrzymywać pozytywne relacje.

Z Hyballą też?
Też! Po jego zwolnieniu w Krakowie rozmawialiśmy. Zresztą w przeszłości był temat mojego ewentualnego transferu do Wisły, ale do konkretów nie doszło, luźne zapytanie.



Z Tuchelem i Kloppem też rozmawiasz?
Nie. U Tuchela byłem gościem na treningach, u Kloppa byłem numerem trzy, ale mieliśmy ze sobą mało do czynienia. On raczej zarządza sztabem, a pracę na boisku oddaje asystentom, w przypadku golkiperów – trenerowi bramkarzy. To jest taki człowiek, który jednoczy ludzi, ufają mu, idą za nim w ogień. Akurat Premier League mało oglądam, tylko te najciekawsze starcia, wolę zobaczyć mecz Ekstraklasy. Jeśli chodzi natomiast o Ligę Mistrzów, oglądam wszystkie spotkania. Przy finale Champions League byłem zresztą bardzo blisko. W 2013 roku siedziałem na trybunach jako trzeci bramkarz BVB, jestem nawet w skrótach z tego spotkania. Włącz sobie, siedzę za Mario Goetze, który był kontuzjowany i żegnał się z Dortmundem. Do Kloppa mam olbrzymi szacunek i gratuluję mu szczerze tego miejsca, w którym teraz jest. Zapracował na to. Jest wymagający w stosunku do zawodników, asystentów, ale przede wszystkim do siebie. I świetnie wszystko rozgrywa psychologicznie. Przeżyłem z nim piękną przygodę w Lidze Mistrzów. Trenowałem na Santiago Bernabeu, Emirates Stadium, brałem udział w odprawie przed finałem Champions League – tego nikt mi nie zabierze.

A w poprzednim sezonie Łęczna, Nieciecza, Mielec.
I dobrze! Jestem zadowolony z kariery. Niby byłem w wielkiej piłce, ale raczej obserwowałem ją z boku. W Polsce jestem w środku. Borussia była dla mnie wręcz uniwersytetem, w którym nabyłem fach, zdobyłem zawód. Dzisiaj pracuję gdzie indziej. Jestem w fajnym kraju, gram w dobrze opakowanej lidze, niczego nie żałuję.

Jak trafiłeś do Borussii?
Jako dziecko przyjechałem do Niemiec, zamieszkaliśmy w Witten, pomiędzy Dortmundem a Bochum. W trakcie ferii czy wakacji przyjeżdżałem na każdy trening pierwszego zespołu VfL. Starałem się także jeździć na mecze, ponieważ było łatwiej dostać bilety niż na BVB – w Dortmundzie musisz mieć spore znajomości, aby kupić wejściówkę. W Bochum trzecim bramkarzem był Toni Tapalović, który podarował mi rękawice. Dzisiaj jest trenerem Manuela Neuera. Najpierw zapytałem Reina van Duijnhovena, który był pierwszym golkiperem VfL, ale odmówił. To samo zrobił numer dwa – Christian Vander. Toni postąpił inaczej. Zgodził się, ale poprosił, aby poczekać na niego po treningu. Stałem dwie godziny pod bramą, w końcu się doczekałem. Później wziąłem udział w turnieju, który był organizowany w naszym regionie. Grałem w maleńkim klubie, dobrze się spisałem i dostałem oferty z Bochum oraz Borussii. Skauci zostawili kontakt do siebie, sami wzięli do moich rodziców, czekałem na telefon. Dortmund przekonał mnie infrastrukturą, ponieważ wtedy była budowana nowoczesna akademia. Klub był bardzo aktywny, pomógł nie tylko mnie, ale również rodzinie przy załatwianiu paszportów niemieckich.

Jak wspominasz polskie trio w Dortmundzie?
Wcześniej był jeszcze Euzebiusz Smolarek – bardzo dobry zawodnik, numer 14, strzelał sporo goli. Co do Kuby, Piszcza i Lewego: każdy z nich ma inny charakter, ale wszystkich łączy jedno – ciężka praca.

Dziesięć lat temu powiedziałbyś, że Robert Lewandowski będzie najlepszy w swoim fachu na świecie?
Wtedy tego nie było widać. Można było się spodziewać, że się rozwinie, ale chyba nikt nie myślał, że ciężką pracą dojdzie aż do tak wysokiego poziomu. W trakcie treningów strzeleckich potrafiłem go zatrzymać. Zostawaliśmy też często po zajęciach popracować dodatkowo. W BVB zatrudniony jest Polak Paweł Pluta, niejednokrotnie wyganiał nas z boiska treningowego, żartował, że za długo zostajemy. Z Lewandowskim nie mam kontaktu, przy okazji meczów z Wisłą rozmawiałem z Kubą. Widziałem, że Piszczu ostatnio otworzył profesjonalną akademię w Goczałkowicach, więc może kiedyś będzie potrzebował trenera bramkarzy… A tak poważnie, nie wykluczam, że zostanę w Polsce na kolejne lata po zakończeniu kariery.

PAWEŁ GOŁASZEWSKI

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024