Zawodnicy U-19 to dorośli piłkarze
Przez półtora roku pozostawał poza grą. Otrzymywał propozycje, jednak żaden projekt nie przekonał go w pełni. Czekał na odpowiednie wyzwanie. Wraca odmieniony: z nową energią, pomysłami, a przede wszystkim w nowej roli.
Jak panu minęło ostatnie 19 miesięcy?
Na dwa sposoby – przyznaje Rumak. – Po pierwsze, na poszukiwaniu nowego wyzwania. Po drugie, na samodoskonaleniu. Jestem osobą, która lubi mieć wszystko poukładane. W okresach, gdy nie prowadzę drużyny, koncentruję się na podnoszeniu kwalifikacji. Poza tym udzielałem się w różnego rodzaju kursach i konferencjach, edukując innych szkoleniowców. Było tego trochę: od kursów UEFA A organizowanych przez związki, po ogólnodostępne szkolenia, najczęściej we współpracy z asystentem trenera. Udało się nawet zrealizować pomysł uruchomienia kierunku dla trenerów na studiach podyplomowych w Wyższej Szkole Sportu we Wrocławiu. Na nudę narzekać nie mogłem.
Zgadza się pan z opinią, że trener uczy się najwięcej, gdy jest bez pracy w zawodzie?
Prowadząc zespół, szkoleniowiec w ogóle nie ma wolnego czasu. Tydzień płynie za tygodniem. Podejmuje się wiele decyzji, lecz analizować, jak wpływają one na skuteczność działań drużyny, trzeba na bieżąco. Będąc poza zawodem, ma się na to znacznie więcej czasu. To jest taki okres w życiu, podczas którego trener sam sobie narzuca pewien reżim. Jeżeli ktoś chce, może się zupełnie wyłączyć, zająć innymi sprawami.
Stosunkowo długi rozbrat z ławką pozwolił panu stać się lepszym trenerem?
Na pewno poszerzyłem swoje kompetencje. Zweryfikują to rezultaty mojej pracy w nowym miejscu, jednak wkroczyłem w takie obszary zawodu, z których istnienia zdawałem sobie sprawę, ale nie miałem pod tym względem wystarczająco mocnych kompetencji. Wykorzystałem czas, żeby popracować nad sobą w tym zakresie.
Jakie obszary ma pan na myśli?
Przede wszystkim umiejętności miękkie. Taktykę, czytanie gry czy sposób przygotowania drużyny należy stale rozwijać, jednak generalnie większość trenerów ma te aspekty opanowane. Natomiast w obszarze soft skills oraz inteligencji emocjonalnej nadal tkwią spore rezerwy. A to jest klucz. Pokazują to tendencje w światowej piłce. Julian Nagelsmann powiedział, że 70 procent pracy trenera to kompetencje miękkie, a 30 procent umiejętności twarde. Choćby na tym przykładzie widać, w którą stronę ewoluuje zawód szkoleniowca.
W dobie pandemii trenerzy mogą wyjeżdżać na zagraniczne staże?
Takiej opcji nie ma. Pandemia jednak otworzyła inne kierunki rozwoju. Okazało się, że można spotkać się z wybitnymi trenerami, nie wychodząc z domu. W ubiegłym roku brałem udział w dwudniowej konferencji online, w której uczestniczyli selekcjonerzy reprezentacji Hiszpanii, Arsene Wenger czy Mauricio Pochettino. Nic nie zastąpi praktyki i zobaczenia pewnych rozwiązań na boisku, jednak w przyszłości tego typu wydarzenia będą odbywać się w modelu hybrydowym. Dużą zaletą wideokonferencji jest możliwość wysłuchania trenerów, którzy są aktualnie zatrudnieni. Dwa lub trzy razy uczestniczyłem w spotkaniach z udziałem Jessego Marscha. W ciągu dnia pochłaniają go obowiązki w klubie, ale wieczorami można było posłuchać, co ma do powiedzenia szkoleniowiec Red Bull Salzburg. W trybie stacjonarnym byłoby to o wiele trudniejsze.
Marsch, ze swoim mocno psychologicznym podejściem do trenowania, stanowi dla pana inspirację?
Zamierzam wybrać się do Austrii, gdy zostanie odblokowana możliwość podróżowania między krajami. Chciałbym się z nim spotkać, porozmawiać, przyjrzeć się z bliska jak pracuje. To człowiek, który przenosi do europejskiej piłki cechy amerykańskiej szkoły zarządzania. Bardzo cenię Marscha. Za wartościowego szkoleniowca uważam także Grahama Pottera – obserwowałem go, gdy prowadził Oestersunds, jeszcze zanim stał się znany szerszej publiczności. Jego droga jest fenomenalna, inspiruje zwłaszcza to, co zrobił w Szwecji. Jest jeszcze kilku trenerów, którzy mają w sobie coś wyjątkowego, chociażby Marco Rose czy Thomas Tuchel.
Zdarza się panu wspominać poprzednie miejsca pracy i myśleć: dzisiaj zrobiłbym to zupełnie inaczej?
Zaraz po opuszczeniu klubu pojawiają się refleksje, że w danych sytuacjach można było postąpić inaczej. Wraz z doświadczeniem wzrasta świadomość pewnych mechanizmów działających w piłce, w pracy z zespołem. Najłatwiejsze jest wyjście na trening i poprowadzenie zajęć – przygotowanie taktyki, pokazanie ćwiczeń. Znacznie trudniej jest wymyślić, jak przekazać swoje koncepcje zawodnikom, w jaki sposób zainspirować ich do rozwoju, jak sprawić, żeby chcieli przekraczać granice.
Należy pan do zwolenników zyskującego w Polsce na popularności ustawienia z trzema stoperami oraz wahadłowymi?
Nie systemy grają, lecz ludzie. W związku z tym, jeśli na poziomie indywidualnym bądź we współpracy pomiędzy piłkarzami zachowania są odpowiednie, występują właściwe automatyzmy, to nieważne, czy gra się trójką, czy czwórką obrońców. Można to zmieniać, a zespół nadal będzie skuteczny. Z racji tego, że narodowy model gry reprezentacji opiera się na ustawieniu 1-3-5-2, w takim systemie będziemy funkcjonować w kadrze i do niego poszukujemy zawodników.
Jak szybko po odejściu z Odry zatęsknił pan za pracą z drużyną?
Właściwie od razu. Pierwsze dni to zawsze rozgoryczenie, ale nie hamuje ono gotowości do podjęcia kolejnego wyzwania. Praca mnie inspiruje, dlatego nie potrzebuję odpoczynku. Prowadząc zespół, nigdy nie mam potrzeby pójścia na urlop. Jak pewnego dnia wstaję i nie jadę już do pracy, to jestem gotowy, żeby wsiąść do innego pociągu i ruszyć w drugą stronę.
W Opolu miał pan okazję prowadzić przyszłego bohatera najdroższego transferu w historii Ekstraklasy.
Sięgnęliśmy po Jakuba Modera z oczywistego powodu – przejawiał wielki potencjał. Trenował z pierwszym zespołem Lecha Poznań, ale tak naprawdę był zawodnikiem trzecioligowym, występował tylko w rezerwach. Stanowił nasz pierwszy wybór do wypożyczenia.
Skąd pomysł, aby od czasu do czasu wystawiać Modera na pozycjach numer dziewięć i dziesięć?
Przesądziła o tym jego mobilność. Początkowo nie był w pełni gotowy, aby rywalizować w środku pomocy: istniało zagrożenie, że w pierwszej fazie budowania akcji drużyna może popełniać błędy. Dlatego grał wyżej i robił to dobrze. Wiele go to nauczyło, przyczyniło się do jego rozwoju. Kuba ma umiejętność szybkiej adaptacji do nowych ról – przecież ostatnio w Brighton występuje na lewym wahadle.
Był pan zaskoczony, kiedy w marcu nadeszła propozycja z PZPN?
Uradowany – to bardziej pasujące słowo. Jeżeli czeka się na pracę od półtora roku, trudno być zaskoczonym, gdy ktoś przedstawia jej ofertę. Pytanie, kto składa propozycję: wtedy analizuje się ją długo albo od razu podejmuje wyzwanie. Kiedy zadzwonił prezes Zbigniew Boniek, nie wahałem się ani przez moment. Oferta z federacji to nobilitacja dla trenera.
Jak przebiegł pierwszy miesiąc w nowej roli?
Większość czasu spędziłem w samochodzie. Podróżuję po kraju, pojawiam się na stadionach. W weekendy oglądam po kilka meczów. Obserwuję zawodników, weryfikuję ich pod kątem reprezentacji. To dość trudny moment dla piłkarzy z kategorii U-19. Jest wielu chłopaków, którzy znajdują się w kadrach pierwszych zespołów, trenują z nimi, natomiast grają w rezerwach albo wcale. Niewielu regularnie dostaje szanse na poziomie Ekstraklasy: Piotr Starzyński, Xavier Dziekoński i Jakub Bieroński. Są tacy, którzy pojawiają się na chwilę lub nie podnoszą się z ławki.
Taka sytuacja wymaga innych działań selekcjonera.
Często kontaktuję się z trenerami klubowymi, bazuję na ich opiniach. Jeżdżę również na mecze rezerw. To specyficzne okoliczności. Reprezentanci U-21 są podstawowymi piłkarzami w Ekstraklasie oraz I lidze, a zawodnicy kadry do lat 17 występują w Centralnej Lidze Juniorów. Z kolei nasi gracze znajdują się na przełomie. Dla części z nich bardzo istotne będzie najbliższe lato. Dużo zależy od tego, jak klub widzi przyszłość młodych piłkarzy. Można stworzyć dla nich ścieżkę rozwoju, choćby poprzez wypożyczenie. Zależy nam na tym, aby regularnie pojawiali się na boisku, ponieważ wielu z tych chłopaków ma papiery na granie.
Jak będą wyglądać najbliższe tygodnie pańskiej pracy?
Podobnie jak dotychczas. W tej chwili skupiam się przede wszystkim na zawodnikach, którzy rywalizują w Ekstraklasie, gdyż oni grają tylko do 16 maja. W podobnym czasie będą kończyć rozgrywki piłkarze z klubów zagranicznych. Na nasze niższe ligi będzie można popatrzeć trochę dłużej. Przede mną wiele pracy, bo już w połowie maja muszą zostać ogłoszone powołania.
Kiedy po raz pierwszy spotka się pan z zawodnikami na zgrupowaniu?
Kalendarz kadry do lat 19 jest zbieżny z oficjalnymi terminami reprezentacyjnymi. Najbliższa okazja do spotkania nadarzy się w czerwcu. To jednak niełatwy termin – drużyny z Ekstraklasy będą już na urlopach, zaś w I, II oraz III lidze na ten okres zaplanowany jest finisz rozgrywek. Zamierzam wyjść naprzeciw klubom, dla których będzie to ważny czas, więc pewnie spotkamy się z zawodnikami tylko na kilka dni, aby nie zaburzać terminarza ligowego. Będzie to konsultacja: chodzi o to, żebyśmy się poznali, trochę wspólnie potrenowali, może zorganizujemy jakąś grę wewnętrzną. Chcemy wyznaczyć tej kadrze cele, wspólnie ze sztabem przedstawimy zasady funkcjonowania zespołu. Na to poświęcimy czas w czerwcu. A we wrześniu odbędzie się normalne zgrupowanie z dwoma meczami towarzyskimi. Wówczas reprezentacja musi już sprawnie funkcjonować, ponieważ w październiku rusza I runda eliminacji mistrzostw Europy.
Planuje pan organizować z piłkarzami łączenia online?
Na razie jesteśmy na etapie wstępnej selekcji. Po tym, jak już wybierzemy zawodników, spotkamy się i poznamy, rozpoczniemy codzienną pracę. Nazwijmy ją edukacyjną. Również w formie online. Będziemy rozmawiać z graczami, wskazywać im pewne kierunki, planujemy także odwiedzać ich na treningach podczas okresów przygotowawczych.
U-19 to jeszcze piłka młodzieżowa czy już seniorska?
Na poziomie reprezentacyjnym nie jest to już futbol młodzieżowy. Spójrzmy na przykład Kacpra Kozłowskiego – rocznikowo mógłby grać w moim zespole, a zadebiutował już w pierwszej kadrze, jest znaczącą postacią Pogoni Szczecin. Jude Bellingham z Borussii Dortmund czy Jamal Musiala z Bayernu Monachium to także piłkarze z kategorii U-19. Chłopaków w tym wieku postrzegam jako dorosłych zawodników z potencjałem, który trzeba jeszcze rozwinąć. Mają kompetencje do gry w piłkę, a naszym zadaniem jest wskazanie im odpowiedniego kierunku.
Podziela pan pogląd, że rocznik 2003 jest najzdolniejszym od lat w polskiej piłce?
Słyszałem takie głosy. Bez wątpienia jest to utalentowana grupa, mająca duże możliwości. Trochę mało piłkarzy z tego rocznika występuje jednak w tej chwili na poziomie Ekstraklasy. W młodszej kategorii wiekowej reprezentacja złożona z tych chłopaków spisywała się bardzo dobrze. Na ile rzeczywiście są zdolni, pokaże moment przejścia z kadry do lat 17, czyli jeszcze młodzieżowego grania, do piłki seniorów. Właśnie teraz muszą zrobić kolejny krok, stać się podstawowymi zawodnikami w klubach.
KONRAD WITKOWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (17/2021)