– Domagoj Antolić, Marko Vesović i William Remy zajmowali miejsce numer jeden na naszych listach transferowych. Pierwszy raz udało się nam ściągnąć zawodników, których naprawdę chcieliśmy – mówi w rozmowie z „PN” Dariusz Mioduski. Nie tylko jednak transferów dotyczy wywiad. Prezes i właściciel Legii Warszawa opowiada o strategii przyjętej przez klub. Dokąd zaprowadzi ona obrońców tytułu mistrza Polski?
ROZMAWIALI MICHAŁ CZECHOWICZ I PRZEMYSŁAW PAWLAK
– Kilka lat temu w „Forbesie” powiedział pan, że żona zazdrosna jest tylko o pana żółtego saaba w wersji kabriolet. A jak jest teraz w przypadku Legii? – Dzięki Bogu udało mi się wprowadzić żonę do klubu – uśmiecha się Mioduski. – Zawsze starała się udzielać w szeroko pojętej działalności społecznej i charytatywnej. I udało mi się ją przekonać, żeby zajęła się Fundacją Legii. Mamy ambicję, żeby opierając się o wielką społeczność Legii, Fundacja stała się znaczącą instytucją. Zaangażowanie w ten projekt sprawiło, że żona stała się częścią klubu. Teraz, gdy mnie zatrzymują inne obowiązki, sama ogląda mecze. Kiedyś było to nie do pomyślenia. Taka sytuacja ma dobre i złe strony. Dobre, gdyż nigdy nie brakuje nam tematów do poruszenia. Złe, bo rzadko mamy czas, aby rozmawiać o czymś innym niż Legia. Dla nas stał się to poniekąd rodzinny projekt.
(…)
– Przejął pan pełną kontrolę nad Legią, gdy była w stanie, którym nie był pan zachwycony. W klubie nadal trwa sprzątanie? – Wychodzimy na prostą. Najwięcej do zrobienia było w tej części działalności klubu, którą najwyraźniej widzą kibice. Czyli w kadrze zespołu. Drużyna przechodzi personalną rekonstrukcję, która potrwa jeszcze kolejne dwa lub trzy okna transferowe. Chyba nigdy nie mieliśmy takiego okienka transferowego jak to obecne. Pod względem liczby zawodników, którzy trafili na Łazienkowską, i tych, którzy się z nami rozstali. Mamy oczywiście ograniczenia finansowe. Można znaleźć pozytywy takiego stanu rzeczy: musimy być kreatywni. Nie wchodzimy w konkretne tematy transferowe, nie licząc się z kosztami, tylko szukamy sposobu. Staramy się inaczej myśleć, by ten sam efekt uzyskać za mniejsze pieniądze. Bo odłożonych pieniędzy w Legii nie ma. Co do zasady jednak, obciążenia związane z utrzymaniem kadry pierwszego zespołu ograniczają rozwój klubu. Legia potrzebuje długoterminowych inwestycji, na których efekty trzeba będzie poczekać, nie będzie ich tu i teraz. Mam na myśli ośrodek treningowy, akademię. Ale też systemy informatyczne, inwestycje w ludzi, nowe obszary.
– Inwestycje mają służyć znalezieniu nowego inwestora? – Legia jest trochę inna niż pozostałe kluby w Polsce. Prawdopodobnie, gdybym chciał, mógłbym znaleźć inwestora w niedługim czasie. Natomiast nie za takie pieniądze, które zrobiłyby istotną różnicę w porównaniu do aktualnego stanu. Dlaczego? Musimy zrozumieć, że nasza liga, nasz rynek z punktu widzenia inwestora nie są atrakcyjne. Kluczem dla wszystkich klubów w Polsce, jeżeli chcemy, aby pojawiły się u nas duże pieniądze, jest zrobienie z Ekstraklasy o wiele bardziej atrakcyjnego produktu. Pod względem marketingowym, dla sponsorów i inwestorów.
– Z tą stroną marketingową nie jest tak źle, o wiele gorzej wygląda strona sportowa. – Ale jak może być inaczej, skoro od wielu lat nie robimy nic, żeby to poprawić? Mamy dokładnie takie same problemy jak wiele krajów przed nami. Poradziły sobie z nimi, bo w strukturalny sposób – na poziomie kraju, klubów, trenerów – postawiły na szkolenie młodzieży. Co więcej, wtedy było to o wiele łatwiejsze. Dziesięć czy piętnaście lat temu, decydując się na wybór modelu ze szkoleniem młodzieży, byłeś innowacyjny. Zaledwie kilka klubów tak myślało. Nikt nie przypuszczał, że to aż tak się opłaci. Nikt nie przypuszczał, że przy transferach w piłce zaczną krążyć tak wielkie kwoty. To przerosło oczekiwania wszystkich. Obecnie kluby hiszpańskie, holenderskie, nawet czeskie, właśnie z tego czerpią. To nie tak, że zadzwonili do bogatych wujków, którzy wsypali w ich futbol, kluby kupę kasy.
(…)
CAŁY WYWIAD MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (7/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”