Przejdź do treści
Wyrwać się z objęć przeciętności

Polska Ekstraklasa

Wyrwać się z objęć przeciętności

Bycie średniakiem jest dość wygodne, lecz na dłuższą metę może okazać się kłopotliwe. W Szczecinie i we Wrocławiu zrozumiano, że aby uniknąć stagnacji, trzeba próbować równać do najlepszych.
Jedną z cech wspólnych Śląska i Pogoni jest brak skutecznej dziewiątki. Gra obu drużyn opiera się na drugich liniach, gdzie bardzo istotnymi postaciami są Waldemar Sobota i Kamil Drygas (foto: K. Pączkowska/400mm.pl)
KONRAD WITKOWSKI

Ostatnie sezony w wykonaniu Pogoni oraz Śląska to wręcz definicja przeciętności. Zaczynali z zupełnie innych pułapów: kiedy w 2012 roku Wrocław świętował mistrzostwo Polski, do Szczecina dopiero wracała Ekstraklasa. Od tamtej pory Portowcy nie zajęli wyższego miejsca niż szóste, zarazem tylko dwukrotnie wypadli poza dziesiątkę. Śląsk prezentował w tym okresie znacznie większe wahania formy – dwa razy uczestniczył w eliminacjach Ligi Europy, lecz w latach 2016-19 nie potrafił dźwignąć się powyżej dziesiątej lokaty. Średnia pozycja na koniec sezonu w ostatnich ośmiu latach jest w przypadkach Pogoni i Śląska identyczna – ósma.

UPORZĄDKOWANIE

Od pewnego czasu oba kluby sumiennie pracują nad tym, aby określenie „średniak” było w ich kontekście używane jak najrzadziej. W tych działaniach da się zauważyć wiele podobieństw. Śląsk osiągnął stabilizację na płaszczyźnie organizacyjnej, której bardzo brakowało mu w latach 2013-18. Po okresie sukcesów klub wpadł w wir perturbacji i nietrafionych wyborów. Zmieniali się prezesi, żonglowano trenerami, których od lutego 2014 do stycznia 2019 było w sumie sześciu (w tym dwukrotnie Tadeusz Pawłowski). Początkiem zmian na lepsze okazał się powrót Piotra Waśniewskiego, który zarządzał klubem w latach 2008-13. Obecny Śląsk jeszcze nie stanowi przykładu idealnie funkcjonującej firmy, ale pod wieloma względami podąża w dobrym kierunku. Nie ma już w nim chaosu i wszechobecnej atmosfery tymczasowości. Bez wątpienia jest klubem zdrowszym niż kilka lat temu, opierającym się na solidniejszych fundamentach. To we Wrocławiu najszybciej – na poziomie Ekstraklasy – osiągnięto z piłkarzami porozumienie w kwestii zamrożenia części zarobków, gdy rozgrywki przerwała pandemia.


W szczecińskim klubie gabinet prezesa już od niemal dekady ma tego samego gospodarza. Jarosław Mroczek przejmował Pogoń, gdy ta nieudolnie próbowała wydostać się z I ligi. Stopniowo układał puzzle tworzące granatowo-bordowy obrazek i dziś, czekając na zmodernizowany stadion oraz ukończone centrum szkolenia młodzieży, ma prawo myśleć nawet o europejskich pucharach.

Zarówno w Szczecinie, jak i we Wrocławiu, postawiono na swoich ludzi na stanowisku dyrektora sportowego. Urodzonych i wychowanych w danym mieście, przez lata związanych z klubem w roli zawodnika, a przez to doskonale czujących klimat wokół zespołu. Dariusz Adamczuk co prawda nie cieszy się statusem legendy Pogoni, w przeciwieństwie do Dariusza Sztylki w Śląsku, niemniej swoją kartę w historii Portowców zapisał. Nieco różni ich zakres obowiązków – Sztylka wykonuje zadania stricte dyrektora sportowego, natomiast Adamczuk sprawuje jednocześnie funkcję szefa klubowej akademii.

CZTERY WIGILIE

W Pogoni oraz Śląsku słusznie uznano, że długofalowy projekt ma większe szanse powodzenia niż nerwowe ruchy co rundę. Władze szczecińskiego klubu szybciej doszły do takiego wniosku, a przedtem wcale nie były wzorem cierpliwości wobec trenerów: od awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej do momentu podpisania umowy z Kostą Runjaicem Portowcy mieli sześciu szkoleniowców, żaden nie przepracował więcej niż 19 miesięcy. W stolicy Pomorza Zachodniego długo funkcjonował żart o klątwie wigilijnej – od czasów Piotra Mandrysza (2008-10) nikt nie spędził więcej niż jednej Wigilii w roli trenera Pogoni. Runjaic ma za sobą już cztery.


Zatrudnienie Niemca było jedną z ważniejszych decyzji w najnowszej historii Portowców. Dowodzący drużyną od listopada 2017 roku szkoleniowiec zaimponował charyzmą, znalazł wspólny język z zawodnikami, wprowadził nowe standardy funkcjonowania drużyny. Współpracownikom ze sztabu zabrania publicznie wypowiadać się na tematy związane z zespołem: jeśli ktoś ma rozmawiać z mediami i być rozliczanym ze swoich słów, to on sam. Kreowanie 49-latka na klubowy symbol byłoby przesadą, lecz to on, a nie żaden z piłkarzy, jest aktualnie najważniejszą postacią. Słyszysz „Pogoń” – myślisz „Kosta”.

Niektórzy mówią o nim: rekordzista bez sukcesów. Jak dotąd Runjaic niczego z Portowcami nie wygrał, jednak fakt, że tak długo utrzymuje się na stanowisku, pokazuje, iż nie jest człowiekiem przypadkowym, a przełożeni mają podstawy, by sądzić, że to właśnie pod jego wodzą Pogoń wreszcie coś osiągnie. Nikt w historii nie poprowadził szczecińskiej drużyny w tylu meczach (110) na poziomie Ekstraklasy. Jeżeli Niemiec wypełni obowiązujący do czerwca przyszłego roku kontrakt, pobije rekord legendarnego Stefana Żywotki, stając się najdłużej pracującym trenerem w dziejach klubu.

Vitezslav Lavicka o miejscu w annałach na razie myśleć nie ma prawa, ale jego trwająca dwa lata kadencja jest oznaką zmiany polityki Śląska. Patrząc na to, ile na stanowisku wytrzymywali jego poprzednicy, Czech może czuć się weteranem. Pod względem stażu pracy we Wrocławiu już wyprzedził Oresta Lenczyka, przed nim Ryszard Tarasiewicz. Lavicka ma podobną wizję futbolu, jak prezes oraz dyrektor sportowy, ze swoim spokojem, klasą i konsekwencją świetnie pasuje do obecnego Śląska. Miarą pozycji 57-latka w klubie niech będzie fakt, że ani razu nie pojawiły się choćby plotki o możliwości jego zwolnienia. Przy Oporowskiej są z Lavicki bardzo zadowoleni, o czym świadczy przedłużenie z nim umowy jeszcze w trakcie poprzedniego sezonu.

Trener Śląska zdobywa średnio 1,47 punktu na mecz. Nieco skuteczniejszy jest Runjaic, którego drużyna przeciętnie sięga po 1,56 punktu co spotkanie. W bezpośrednich konfrontacjach czeski szkoleniowiec jeszcze nie znalazł sposobu na kolegę z Niemiec – trzy razy był remis, zaś ostatnio wygrała Pogoń.

POGOŃ DZIAŁA, ŚLĄSK CHCE

Jeśli chodzi o sposób budowania kadry, między Pogonią a Śląskiem zachodzą rozbieżności. Kluby nieco inaczej rozkładają akcenty transferowe. Z 30 zawodników, którzy pojawili się w Szczecinie za kadencji Runjaica, 57 procent stanowili obcokrajowcy. Były w tym gronie strzały w dziesiątkę, jak Zvonimir Kożulj, Dante Stipica, Benedikt Zech, Alexander Gorgon czy Srdjan Spiridonović (dopóki się nie obraził), znalazło się też kilka kompletnych niewypałów – na przykład Duncan Rasmussen, Jin Izumisawa, Soufian Benyamina oraz Michalis Manias. Sporo punktów kosztowały Portowców nieudane próby zastąpienia Adama Buksy, ale Luka Zahović daje nadzieję, że Pogoń może mieć wartościowego napastnika. Po Polaków w szczecińskim klubie sięga się trochę rzadziej, natomiast zwykle są to piłkarze już ograni w Ekstraklasie, jak choćby najnowszy nabytek, Paweł Stolarski.

W Śląsku proporcje są dokładnie odwrotne: 57 procent wzmocnień to polscy zawodnicy. Podczas pierwszego letniego okna transferowego Lavicka zaakceptował zagraniczny zaciąg (trafiły się w nim takie wynalazki, jak Filip Marković i Diego Żivulić), za to przed obecnym sezonem do wrocławskiej szatni przybyli wyłącznie Polacy. Generalnie Śląsk robi ostatnimi czasy transfery niezłe i ciekawe. Szuka na różnych rynkach, łączy doświadczenie z młodością.


Wspólnym mianownikiem obu klubów w kwestii transferów jest wiek kontraktowanych graczy. Zarówno Pogoń, jak i Śląsk, sprowadzają stranierich mających przeciętnie nieco ponad 26 lat. Rodzimych piłkarzy wolą młodszych: średnia wieku Polaka zatrudnianego w Szczecinie to 23,9, zaś we Wrocławiu – 24,1.

Pod względem zysków z transferów, Pogoń bije Śląsk na głowę. W ciągu ostatnich trzech lat Portowcy wypuścili w świat Jakuba Piotrowskiego, Sebastiana Walukiewicza oraz Buksę. Doliczając do tego kwoty za mniej spektakularne transfery (na przykład Marcina Listkowskiego do Lecce), przychód Pogoni ze sprzedaży zawodników wyniósł niemal 12 milionów euro. To prawie trzy razy więcej, niż w tym okresie wpłynęło na konto klubu z Wrocławia. W tym aspekcie Pogoń jest w miejscu, w którym Śląsk chciałby być.

Zwraca uwagę fakt, że Pogoń oraz Śląsk zarobiły zdecydowanie najwięcej na młodych piłkarzach, których pozyskały z innych polskich klubów i wypromowały u siebie. Tak było zarówno w przypadku Buksy (dwa lata spędzone w Szczecinie, wcześniej Zagłębie Lubin), Walukiewicza (dwa lata, rezerwy Legii Warszawa), jak i Przemysława Płachety (tylko rok we Wrocławiu, Podbeskidzie Bielsko-Biala).

Zdecydowanie bliżej sytuacji, w której podstawę klubowego budżetu stanowią środki z transferów wychowanków, są Portowcy. Parę lat temu Pogoń mocno postawiła na rozwój akademii, co w tej chwili przynosi pierwsze owoce. Aktualnie w kadrze zespołu seniorów jest dziesięciu wychowanków, z których sześciu w minionej rundzie regularnie pojawiało się na boiskach Ekstraklasy. Jest w tym gronie Kacper Kozłowski uznawany za największy talent z rocznika 2003, a przez niektórych nawet za najbardziej uzdolnionego piłkarza młodego pokolenia w Polsce.

Jeśli chodzi o łączną liczbę minut rozegranych przez młodzieżowców jesienią, Śląsk ustępuje Pogoni minimalnie. Tyle że przeszło 80 procent tego wyniku to dorobek sprowadzonych przed sezonem Mateusza Praszelika i Marcela Zylli. Z wychowankami we Wrocławiu jest krucho: niby w kadrze znajduje się ich ośmiu, jednak w drużynie Lavicki odgrywają marginalną rolę. Na tę chwilę nie ma w Śląsku chłopaka, który by czymś błysnął w Ekstraklasie, dał pretekst, aby wróżyć mu ciekawą przyszłość.

Zespoły z Wrocławia i Szczecina zakończyły rok 2020 dokładnie na tych samych miejscach, na których go zaczynały. Miejscach wysokich, zatem trudno mówić tu o braku progresu. Jedni i drudzy czynią postępy, pozornie w podobnym tempie. Uwzględniając jednak szerszy kontekst, to Pogoń jest krok przed Śląskiem, choć startowała ze znaczącą stratą.

ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 2/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024