Wychodzę na ulicę, idę, idę, i nic się nie dzieje
UEFA wymienia go w gronie 50 najbardziej utalentowanych pomocników Europy. Człowiek, który mógłby rozegrać dwa mecze z rzędu i pewnie mocno by się nie zmęczył. Jeszcze nie zadebiutował w reprezentacji Polski, a już uważany jest za przyszłego członka mundialowej ekipy.
Ile autografów rozdajesz w Zabrzu tygodniowo?
Jeśli już, to tylko wówczas, kiedy jest jakaś akcja w klubie i podpisujemy zbiorowo pamiątki. Na mieście raczej nie mam okazji, bo mieszkam… w Katowicach – mówi niespełna 21-letni Żurkowski (na zdjęciu).
Zatem idziesz deptakiem, przechodzisz koło słynnej Żaby…
No i idę, idę, i nic się nie dzieje. Naprawdę mogę spokojnie wyjść na miasto. Z rzadka jakieś zdjęcie z kimś zrobię albo podpis zdarzy się złożyć.
W Katowicach masz już własne mieszkanie?
Wynajmuję.
Usamodzielniasz się?
I to od trzeciej klasy gimnazjum. Pochodzę z Jastrzębia-Zdroju, ale dość szybko wyprowadziłem się od rodziców i zamieszkałem w bursie. To była lekcja życia, ponieważ trzeba było sobie umieć poradzić w nowej sytuacji. Nie chodzi mi o to, że w bursie była fala niczym w wojsku, lecz warunki sprzyjały do tego, by… się zapomnieć. Brak kontroli rodzicielskiej, pokusy, młody wiek – wiadomo. Potrafiłem się tam jednak odnaleźć, natomiast znam wielu takich, którym zabrakło wytrwałości w dążeniu do celu.
Hirving Lozano, Justin Kluivert, Sergej Milinković-Savić… Mówią ci coś te nazwiska?
Proszę nawet nie kontynuować, bo wiem, do czego zmierza to pytanie…
Zmierza do tego, że czy to ci się podoba, czy nie, UEFA umieściła cię w gronie 50 najbardziej obiecujących pomocników w Europie, między innymi z tymi właśnie kawalerami. No więc co o tym sądzisz?
Że to bardzo przyjemne, motywujące, ale nic za tym nie idzie, jeśli nie będzie poparte piłkarskim rozwojem i postawą na boisku. Nie chciałbym za kilka lat usiąść i popatrzeć na wycinki gazetowe i pomyśleć, że tak dobrze się zapowiadałem, a coś poszło nie tak i wszystko spaprałem. Dlatego muszę mieć z tyłu głowy świadomość, że na razie nic nie osiągnąłem.
Nieznany za granicą, w Polsce reklamowany jako nowy Zbigniew Boniek. Tak napisano w uzasadnieniu.
Pięknie. Odpaliłem w związku z tym nawet trochę filmików z boiskowymi popisami pana Bońka i trzeba przyznać, że jak się rozpędził, to nie było na niego mocnych. Ciekawe, że trener reprezentacji młodzieżowej Czesław Michniewicz utrzymuje, że kiedy biegam, jestem właśnie podobny do Zbigniewa Bońka.
A propos biegania, to jak to jest z twoją legendarną wytrzymałością? Podobno bez problemu możesz rozegrać dwa mecze z rzędu?
Nie wiem, nie próbowałem. Myślę jednak, że płuca by wytrzymały, gorzej mogłoby być z nogami. Niemniej nie mam problemu z grą co trzy dni. To dla mnie norma. Podobnie jak przebiegnięcie 13 kilometrów w trakcie meczu, co zresztą aż tak wyjątkowe w Górniku nie jest, ponieważ znalazłoby się więcej kolegów z podobnymi statystykami.
Ale w meczu z Sandecją przebiegłeś aż 16,5 kilometra!
No tak, ale na własne życzenie zafundowaliśmy sobie w tym meczu dogrywkę, czyli dodatkowe 30 minut biegania, i stąd aż taki wynik. Inna sprawa, że koledzy szybko podłapali i zaczęli ze mnie żartować, że mógłbym prosto ze stadionu Górnika w Zabrzu pobiec do Galerii Silesia w Katowicach, bo to porównywalny dystans.
Może więc powinieneś trenować bieganie?
Raczej nie. Wytrzymałość jednak ćwiczyłem od małego dzięki braciom. Do tej pory pozostały nam zdjęcia, jak miałem trzy latka i już dźwigałem jakieś ciężarki, biegałem okrążenia, robiłem pompki i inne cuda. Arek, który wcześniej zajmował się futbolem, a teraz baseballem, nawet na treningi zamiast dojeżdżać, często po prostu biegał. Pozostali bracia też byli wysportowani. Tomek trenował sztuki walki, Wojtek – siatkówkę. Tata co prawda preferował i wciąż preferuje sport przed telewizorem, a najlepiej przed dwoma naraz, ale już mama była na przykład piłkarką ręczną, więc nie wykluczam, że wytrzymałość do biegania odziedziczyłem w genach.
Kiedyś w Górniku był już taki kozak, a nazywał się Waldemar Matysik. Nawiasem mówiąc Odkrycie „Piłki Nożnej” sprzed 36 lat. Swoje zaangażowanie przypłacił potem skrajnym wyczerpaniem organizmu po mundialu w Hiszpanii w 1982 roku.
Trener Marcin Brosz sporo mi o nim opowiadał, zresztą wielu ludzi w Zabrzu zaczyna mnie porównywać z panem Matysikiem. Mogę tylko podziękować, bo to był naprawdę superzawodnik i gwiazda reprezentacji Polski na mistrzostwach świata.
Skoro o tym wspominasz, to są już głosy, że mimo braku wciąż jeszcze debiutu w dorosłej reprezentacji, nikogo nie zdziwi twoja obecność w kadrze, którą Adam Nawałka wyselekcjonuje na rosyjski mundial.
To, że ktoś tak powie, jeszcze nic nie znaczy. Ja muszę być coraz lepszy, a wtedy selekcjoner mnie powoła. Wierzę w to mocno i marzę o tym. Staram się jednak nie pompować takimi opiniami, zewnętrze wręcz tonować, natomiast nie ukrywam, że w środku coś tam we mnie rośnie.
Jesteś gotów na takie wyzwanie?
Jeśli trener uzna, że jestem gotowy, to będzie znaczyć, że jestem. I tyle.
Chodzi mi o aspekt psychologiczny.
Nie dzielmy skóry na niedźwiedziu. Jeśli rzeczywiście będę miał ten zaszczyt i odbiorę zaproszenie od trenera Nawałki, to wierzę, że starsi koledzy, rozumiejąc moją sytuację, pomogą mi w aklimatyzacji. A na razie skupiam się na występach w młodzieżowej reprezentacji. To także duża sprawa.
No to jeszcze trochę pospekulujmy. Włoski dziennikarz specjalizujący się w tematyce transferowej Gianluca Di Marzio pod koniec okna transferowego informował o możliwej przeprowadzce Żurkowskiego do Fiorentiny. Gdzieś również pojawiła się wiadomość o Borussii Dortmund. Oczyma wyobraźni już widzisz siebie…
…obok Łukasza Piszczka, w obecności 80 tysięcy kibiców na trybunach skandujących moje nazwisko? Spokojnie, nie mam takich projekcji. Nie ma też chyba obawy, że odlecę. Jeden z moich braci już zapowiedział, że jak sodówka uderzy mi do głowy, to osobiście od niego dostanę w łeb. A tego akurat bym nie chciał, bo już bym się chyba nie odkręcił. Poza tym starsi koledzy też pilnują. Gdy Igor Angulo dowiedział się o tej pięćdziesiątce UEFA, to tylko powiedział: Don’t fly, stay on the ground…
Ubawiła cię oferta Wisły Kraków? To akurat na razie jedyny klub, który oficjalnie zapytał Górnika o możliwość transferu Żurkowskiego.
Ubawiła? Nie, to nieodpowiednie słowo. Wiem, że przez pewien czas kluby ze sobą rozmawiały, natomiast ze mną się nikt nie kontaktował. Ostatecznie do porozumienia nie doszło.
Nie wierzę, że byłbyś zainteresowany przejściem do innego polskiego klubu.
Nigdy nie mów nigdy. To strasznie oklepany slogan, ale bardzo prawdziwy. Życie bywa nieprzewidywalne, dlatego nie zamierzam palić żadnych mostów, choć nie ukrywam, że z czasem chętnie spróbowałbym sił za granicą. Trudno też mi sobie wyobrazić grę dla innego polskiego klubu niż Górnik. Wcześniej, nim zacząłem występować w zespole, przez cztery lata jako kibic, jeśli tylko mogłem, chodziłem na mecze KSG. Tak, to prawda, jestem emocjonalnie związany z tym klubem.
Masz 20 lat, więc stosunkowo niedawno musiałeś wyrosnąć ze swoich idoli.
Pewnie, że tak. Zawsze miałem tzw. swoje kluby, które darzyłem sympatią. Nie byłem sezonowcem ani kibicem sukcesu, ale jednak uważniej śledziłem tych, którzy po prostu grali dobrą piłkę. Dopóki występowałem na boisku jako dziewiątka, czyli klasyczny środkowy napastnik, wzorowałem się na Fernando Torresie. Dziś raczej podglądam Edena Hazarda, Andresa Iniestę, Xaviego, no i przede wszystkim Gabiego oraz Koke.
Macie w Zabrzu chyba jakieś, przepraszam za wyrażenie, zboczenie z tym Atletico.
Mamy. Ale to już nie jest tajemnica, że trener Brosz zaleca nam wzorowanie się na tym właśnie zespole. Staramy się przejmować co najlepsze ze stylu hiszpańskiej drużyny; podglądamy ją, analizujemy grę i poszczególnych zawodników. Stąd właśnie moja uwaga skupiona bywa na Koke i Gabim. Aha, zawsze też lubiłem obserwować Sebastiana Milę. Odnosiłem przy tym nieustannie wrażenie, że zawsze ma on mnóstwo miejsca na boisku. Z czasem jednak przekonałem się, że owo miejsce faktycznie jest, ale dlatego że Mila ma tak duże umiejętności, a przy tym zawsze zachowuje spokój w rozegraniu piłki.
A na którym etapie kariery zostałeś wycofany z pozycji napastnika?
Wydaje mi się, że to był moment, kiedy w juniorach zamiast na małe, zaczęliśmy grać na duże bramki. Mówiąc żartobliwie, chyba musiałem przestać trafiać w te większe, skoro decyzją szkoleniowców zostałem przesunięty do drugiej linii.
To przypomnij jeszcze, jak to było z tym baseballem w twoim przypadku?
Nigdy nie była to dla mnie dyscyplina numer 1, bo zawsze mała piłka przegrywała z dużą. Kiedy jednak akurat były wakacje i miałem sporo wolnego czasu, zaczynałem mocno i na poważnie trenować właśnie amerykański sport narodowy w klubie Gepardy Żory. Doszło wręcz do tego, że wybrano mnie na najlepszego rzucającego eliminacyjnego turnieju kadetów w ramach mistrzostw Europy. Co tu jednak dużo mówić, w Polsce nie ma tradycji baseballowych, stąd pasję zawsze stanowił futbol. Aczkolwiek jeden z moich kolegów, ale nie z Gepardów, lecz z Silesii Rybnik, podpisał później kontrakt z New York Yankees, czyli klubem, który w świecie baseballu jest niczym Real Madryt w futbolu.
Poważne granie w piłkę w twoim wypadku rozpoczęło się już w Gwarku Zabrze. Co takiego jest w tym małym klubie, że potrafił wyszkolić takich zawodników jak Kosowski, Piszczek, Danch, Cywka czy Kuźba?
Wydaje mi się, że do Gwarka nie trafiają przypadkowi juniorzy. Wszyscy chłopcy marzą o jednym – zostać piłkarzem, temu podporządkowują wszystko. I jeśli nie ulegną słabościom, o czym już mówiłem, przebijają się do świata futbolu – mniejszego lub większego. W Gwarku nie ma także trenerów z łapanki, pracują tam znakomici fachowcy. Pamiętam słynne poniedziałki, kiedy w saunie trener Janusz Kowalski razem z prezesem Marianem Ryndakiem omawiali taktykę i analizowali ostatni mecz weekendowy. Po porażkach frekwencja w saunie była stosunkowo niewielka, jakoś nikt nie miał wówczas ochoty na odnowę w towarzystwie przełożonych.
A warunki do treningu?
Mieliśmy dwa boiska – sztuczne i trawiaste. To drugie było niczym świątynia i mogliśmy korzystać z niego tylko w czasie meczów. Jeśli na treningu piłka wtoczyła się przypadkowo na trawę, to długo zastanawialiśmy się, czy iść po nią, czy lepiej nie, żeby tylko uszanować murawę.
Jeszcze dwa lata temu grałeś w Centralnej Lidze Juniorów, dziś walczysz z Górnikiem o mistrzostwo Ekstraklasy. Jak radzisz sobie z presją?
Podejrzewam, że pomaga mi podbudowa baseballowa. Zapewniam, że tam to dopiero była presja. Jest mecz, mam na koncie dwa striki i trzy balle. Muszę odbić nadlatującą piłkę. Odbiję – wygrywamy, nie trafię – przegrywamy. Oj, trzeba było trzymać nerwy na wodzy.
Ale na boisku wciąż czasami widać, że potrafisz się zagotować.
To prawda, sam niejednokrotnie, oglądając siebie później w telewizji, widziałem, jak klnę pod nosem. Trzeba nad tym cały czas pracować, nie ma wyjścia. Tym bardziej że nieudane zagrania długo we mnie siedzą. Często nazajutrz po meczu jestem w kościele i podczas kazania nie mogę się skupić na słowach księdza. Wtedy mam kwadrans sam na sam ze swoimi myślami i roztrząsam dlaczego kopnąłem tak a nie inaczej.
Kiedy się ten Górnik narodził? Wraz z pierwszymi meczami w Ekstraklasie czy może już wcześniej zahartował się w I lidze?
Przed meczem z Chojniczanką chyba kiero napisał na tablicy sentencję: „Kiedy już wszyscy w ciebie zwątpili, pokaż im, że się mylili”. Wygraliśmy wysoko, 6:1, i zaczęliśmy zerkać nieśmiało w tabelę, śmiejąc się między sobą, że może, kto wie, coś z tego wyjdzie… Tak, to chyba było przełomowe zwycięstwo. Za chwilę był mecz ze Stomilem. Przegrywaliśmy 0:2, ale wygraliśmy 4:2. To również była niezwykle istotna wygrana, natomiast napis, który wówczas pojawił się na szatnianej tablicy, nie został do dziś wytarty. Właśnie od tej pory nam żre wyjątkowo. I oby tak zostało…
Rozmawiał ZBIGNIEW MUCHA
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”