Nowy gracz na francuskim rynku praw mediowych, hiszpańska grupa Mediapro, niespodziewanie zgarnął 80 procent tortu telewizyjnego Ligue 1 i w tyle zostawił dotychczasowych liderów – Canal+ i beIN Sports. Tyle że Mediapro nie ma we Francji struktur i nawet nazwy kanału.
Po ogłoszeniu w maju 2018 roku wyników pierwszej części przetargu na lata 2020-24 powstała konsternacja, gdyż pierwszy raz w historii Canal+ nie uzyskało żadnego z siedmiu pakietów, zostając z niczym. W pierwszej turze rozdzielono pięć pakietów – trzy powędrowały do Mediapro, jeden do beIN Sports i jeden, usługi VOD, do grupy FREE. Druga tura zakończyła się przed kilkoma tygodniami i LFP (organizacja zarządzająca profesjonalną ligą we Francji) ogłosiła, że pozostałe dwa pakiety pozyskał hiszpański podmiot. Łączna suma, jaką nadawcy będą musieli przelewać co sezon na konto ligi, wynosi 1,153 miliarda euro – to wynik o 59 procent wyższy niż poprzedni, wciąż obowiązujący kontrakt.
Nadchodzą zmiany
Po ogłoszeniu rezultatu nastał czas zaprezentowania projektu. Mimo świetnej znajomości języka francuskiego – prezes Mediapro Jaume Roures – nie zachwycił, a wręcz jego pierwsze wystąpienie zasiało ziarno niepewności, czy prawa trafiły we właściwe ręce. W ruchach i mowie flegmatyczny 70-latek nie robił wrażenia błyskotliwego i energicznego menedżera. Niemniej Roures pomysłów na promocję Ligue 1 ma wiele. Jednym z kluczowych jest próba ekspansji na rynek chiński, z tego kraju pochodzi jeden z głównych udziałowców grupy Mediapro, między innymi poprzez zmiany godzin transmisji meczów. Od przyszłego sezonu jedno z niedzielnych spotkań będzie rozgrywane o 13.00. Poza tym zapowiadana jest również rewolucja technologiczna w Ligue 1 – podwojenie liczby meczów wyprodukowanych w 4K oraz zainwestowanie w nowe kamery, umożliwiające bardziej dynamiczną realizację spotkań. Ostatnim z głównych pomysłów na komercjalizację produktu jest przekazanie części czasu antenowego klubom i kibicom, poprzez stworzenie sieci reporterów rozlokowanych po całym kraju.
Niezwykle ambitny plan przypomina nieco wejście beIN Sports na rynek francuski. Katarczycy wcześniej przejęli władzę w PSG, a Nasser Al-Khealifi był jednocześnie prezesem paryskiego klubu oraz CEO beIN Media Group, które w poprzednim rozdaniu praw TV zagarnęło dla siebie ponad połowę tortu. Wejście nadawcy przy okazji rozpoczęło konflikt z Canal+, gdyż dostęp do zawodników PSG niemal na wyłączność miało beIN.
Mimo wcześniejszych niesnasek Canal+ i beIN Sports potrafiły się jednak porozumieć. Katarczycy bowiem odstąpili Francuzom swój pakiet do rozgrywek Ligue 1 za 330 milionów euro. BeIN zachował więc tylko część praw do Ligue 2.
Wielu ekspertów uważa, że w walce o zaistnienie na rynku Mediapro sporo przepłaciło za prawa do Ligue 1 (blisko 800 milionów euro za sezon). Co więcej, niektórzy we Francji uważają, że zaplecze finansowe Hiszpanów jest o wiele mniejsze niż choćby Katarczyków, o czym ma świadczyć między innymi przegrany przetarg o prawa do Ligi Mistrzów na tamtejszym rynku. Noel Le Graet, prezes francuskiej federacji piłkarskiej, mimo wszystko uspokaja wątpiących w nowego nadawcę: – Liga nie ma się czym martwić. Umowa między LFP i Mediapro została stworzona w należytej formie. Hiszpanie nie są nowicjuszami na rynku, choć trzeba przyznać, że na pewno nie spodziewali się połączenia sił beIN i Canal+.
Cena w dół
Jednak Claude Michy, prezes klubu Clermont Foot i UCPF (związku klubów profesjonalnych), wypowiada się w mniej optymistycznym tonie: – Temat jest prosty, czysto ekonomiczny. Aby Mediapro uzyskało potencjalny przychód w stosunku do wydatków, będzie potrzebować 5 milionów subskrybentów. A po tylu latach obecności na francuskim rynku beIN ma ich 3,5 miliona.
Mediapro ma jednak plan, aby wyjść na swoje. Oczywiście nie w pierwszym roku działalności, bo takie inwestycje obliczone są na kilka lat. Niemniej obecnie, aby móc obejrzeć większość spotkań Ligue 1 i Ligue 2 trzeba było zapłacić co najmniej 49,9 euro miesięcznie. Cena oferowana przez Mediapro ma natomiast wynieść… zaledwie połowę tej kwoty. Mediapro weszło na rynek francuski z przytupem, jednak im bliżej początku kolejnych rozgrywek, tym więcej pojawia się znaków zapytania.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 7/2020)
MICHAŁ BOJANOWSKI