Widmo spadku przy Reymonta
5. Tyle meczów pozostało Wiśle Kraków do rozegrania w obecnym sezonie PKO Bank Polski Ekstraklasy. Każdy z nich będzie dla Białej Gwiazdy finałem. A przecież – jak zwykło się mawiać – finałów się nie gra, tylko je wygrywa. Tego ostatniego podopieczni Jerzego Brzęczka potrzebują niczym tlenu. W przeciwnym razie znajdą się w Fortuna I Lidze.
Walka o utrzymanie trwa. A raczej walka o niezajęcie 16. miejsca w tabeli. Dwa najniżej sklasyfikowane zespoły, a więc Bruk-Bet Termalica Nieciecza oraz Górnik Łęczna, są już praktycznie poza grą. Wprawdzie nadal zachowują matematyczne szanse na ekstraklasowy byt, lecz biorąc pod uwagę ich sytuację punktową, formę i terminarz, degradacja beniaminków wydaje się być w gruncie rzeczy przesądzona.
Trzydrużynową strefę spadkową uzupełnia Wisła. Biała Gwiazda od ponad dekady nieustannie znajduje się na równi pochyłej. Od mistrzostwa kraju w 2011 roku i otarcia się o fazę grupową Ligi Mistrzów, przez kilkuletni status ligowego średniaka, do drużyny bezpośrednio uwikłanej w bronienie się przed spadkiem. Spadkiem, którego krakowski klub nie zaznał od połowy lat 90. XX wieku.
Teraz perspektywa rywalizowania na zapleczu najwyższego szczeblu rozgrywkowego w Polsce stała się jak najbardziej realna. A przecież kończący się właśnie sezon miał wyglądać zupełnie inaczej. Upragniona stabilizacja – mimo ambitnych planów firmowanych przez nieobecnych już dzisiaj w klubie dyrektora sportowego Tomasza Pasiecznego i trenera Adriana Guli – nie nadeszła.
Misji uratowania zasłużonej ekipy z Reymonta podjął się Jerzy Brzęczek. Były selekcjoner reprezentacji Polski niewątpliwie zaryzykował, stawiając na szali swoją trenerską reputację. Ewentualny spadek do I ligi w pierwszym klubie po odejściu z drużyny narodowej, delikatnie rzecz ujmując, nie wygląda w CV zbyt dobrze. A mimo to podjął się tego wyzwania. Zresztą, jak mógłby odmówić, skoro prezesem i piłkarzem-legendą klubu są jego dwaj siostrzeńcy – kolejno Dawid i Jakub Błaszczykowscy.
Jeśli spojrzeć tylko i wyłącznie na liczby, to okazuje się, że Brzęczek w Wiśle radzi sobie po prostu źle. 1 zwycięstwo, 5 remisów, 3 porażki, w tym kompromitacja w ćwierćfinale Pucharu Polski z trzecioligową Olimpią Grudziądz, średnia punktów na mecz – 0,89.
Niemniej jednak nie sposób dostrzec zauważalnego gołym okiem progresu Białej Gwiazdy pod jego wodzą. „Jestem naprawdę zbudowany tym, co oglądam na treningach. I na tym bazuję. Widzę zaangażowanie całej kadry zawodniczej, widzę jak chętnie i oddanie podporządkowali się nowemu reżimowi treningowemu. Kto ogląda mecze Wisły, ten zauważył zmianę. Właściwie w jednym tylko spotkaniu, przeciw Pogoni w Szczecinie, byliśmy drużyną słabszą, ponieśliśmy zasłużoną porażkę. To sprawa bezdyskusyjna” – powiedział Brzęczek na łamach Piłki Nożnej. I trudno nie przyznać mu racji.
Brzęczkowi i spółce niejednokrotnie brakowało po prostu szczęścia. Uśmiechu losy, który sprawiłby, że przebieg boiskowych wydarzeń ułożyłby się bardziej po ich myśli. Gola na wagę porażki z Legią (1:2) stracili w 94. minucie. Gola na wagę remisu z Lechem (1:1) stracili w 98. minucie, a wcześniej sędzia pomimo konsultacji z VAR nie uznał – w opinii wielu – prawidłowo zdobytego trafienia na 2:0. W zremisowanym spotkaniu z Piastem (2:2) tylko w pierwszej połowie dwukrotnie obili poprzeczkę i tyle samo razy trafiali w słupek bramki gliwiczan.
„Punkty muszę przyjść natychmiast. Zwycięstwa są nieodzowne, jeśli chcemy poważnie myśleć o zrealizowaniu celu” – przekonuje Brzęczek w rozmowie z „PN”. Choć Wisła wreszcie przełamała się i ograła wysoko 4:1 Górnik Zabrze, to w następnej kolejce w meczu o życie z również zagrożonym spadkiem Śląskiem Wrocław nie potrafiła znowu przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść, tylko remisując 1:1. Tym samym zmarnowała (niepowtarzalną?) okazję na długo wyczekiwane opuszczenie strefy spadkowej.
W tej chwili położenie w tabeli Białej Gwiazdy jest z pewnością nie do pozazdroszczenia, ale jednocześnie jej sytuacja nie jest pozbawiona nadziei. Według matematycznych obliczeń Pawła Mogielnickiego, redaktora naczelnego portalu „90minut.pl”, ryzyko spadku krakowskiego klubu wynosi 37,5%, podczas gdy mającego o dwa punkty więcej i znajdującego się tuż nad czerwoną kreską Zagłębia Lubin – aż 50,3%.
Jest to efekt korzystniejszego bilansu meczów bezpośrednich. Wiślacy raz pokonali „Miedziowych” 3:0, a w rewanżu ulegli 1:2, lecz w końcowym rozrachunku mają przewagę 4:3. Poza tym nie można zapominać o łatwiejszym terminarzu. Krakowianie mają już za sobą konfrontacje z czołowymi ekipami, w przeciwieństwie do lubinian, których czekają spotkania z dwoma pretendentami do mistrzostwa (Lech i Raków), dwoma drużynami walczącymi o 4. miejsce (Lechia i Radomiak), a do tego potyczka z zawsze groźnym Górnikiem Zabrze.
Z tego punktu widzenia przed Wisłą są teoretycznie łatwiejsze mecze, lecz bynajmniej nie oznacza to równocześnie, że będzie jej łatwo o punkty. Rozkład jazdy krakowian prezentuje się następująco: Wisła Płock u siebie, derby z Cracovią przy Kałuży, Jagiellonia u siebie, Radomiak na wyjeździe, Warta u siebie.
Każde z tych spotkań będzie miało do Białej Gwiazdy miało rangę finału. A przecież – jak zwykło się mawiać – finałów się nie gra, tylko je wygrywa. Tego ostatniego podopieczni Jerzego Brzęczka potrzebują niczym tlenu. W przeciwnym razie wylądują w Fortuna I Lidze.
„Jest w nas wiara i przekonanie, że możemy się uratować” – kwituje Brzęczek.
Jan Broda, PilkaNozna.pl