W jaki sposób i po co sprowadzać dawne gwiazdy do Polski?
– Był już raczej wrakiem piłkarza, widać było blizny, pociętą skórę, najwyraźniej po kontuzjach obu kolan – to o Salence. – Nie mówiłem po polsku, ale wiedziałem, jak powiedzieć „dwanaście”, bo grałem z tym numerem. Dlatego też zawsze zamawiałem dwanaście piw – to Borowka sam o sobie. Ale jest też druga strona medalu. Od piłkarzy pokroju Ljuboi czy Krasicia uczyć się mogło pół ligi.
MICHAŁ CZECHOWICZ, ZBIGNIEW MUCHA
Sporo klubów Ekstraklasy mogłoby wystawić jedenastki złożone z samych obcokrajowców. W większości nie podnoszą oni poziomu rozgrywek, ponoć są jednak tańsi. W zalewie obcokrajowców, których w polskiej lidze grało już grubo powyżej tysiąca, czasami znajdują się perełki. Zauważone lub nie – jak miało to miejsce w przypadku Paulinho, niechcianego w ŁKS, dziś pomocnika Barcelony. Oddzielną kategorię stanowią dawne, często mocno podstarzałe i przebrzmiałe gwiazdy. Piłkarze, którzy publikę mają zainteresować jeśli już nie umiejętnościami, to przynajmniej życiorysem.
NA INNYCH NAS NIE STAĆ
Przed ostatnim meczem Cracovii z Legią Michał Probierz zabrał głos na temat systemu rozgrywek ESA 37, w nawiązaniu do wprowadzania do polskich drużyn młodych zawodników. – Eduardo? Na innych nas nie stać. Przyszedł ze względu na to, że znał tych ludzi i dowiedział się, jakim klubem jest Legia. Nie chcę oceniać transferu Legii, Eduardo na pewno coś wniesie do naszej ligi, tak jak kiedyś Danijel Ljuboja, ale u nas powinni grać zawodnicy do 24-25 lat, żeby ich promować i sprzedawać. Polska musi żyć ze szkolenia, bo nie mamy oligarchów i nie mamy wielkich możliwości… To jest jednak nierealne, nowa reforma rozgrywek spowoduje, że takich Eduardów, czyli zawodników do zrobienia punktów, będzie jeszcze więcej. Tą reformą zrobiliśmy bardzo duży krok wstecz, jeśli chodzi o szkolenie młodzieży.
To spojrzenie Probierza, do którego ma prawo. Gwiazdy podnoszą prestiż ligi, budują markę, napędzają koniunkturę. Pod warunkiem że mamy do czynienia faktycznie z gwiazdami, a tych choć teoretycznie przez polską ligę przewinęło się kilkanaście, sprawdziło się co najwyżej kilka. Na pewno Ljuboja.
TRZY DNI NEGOCJACJI
– Zdobyłem numer telefonu Danijela i po prostu do niego zadzwoniłem – mówi Marek Jóźwiak, były reprezentant Polski, wtedy, w 2011 roku, dyrektor sportowy Legii, który do niedawna odpowiadał za transfery w Lechii. – Mamy wielu wspólnych znajomych, dlatego nie traciłem czasu na tłumaczenie, kim jestem, ponieważ był już wprowadzony w temat. Do Warszawy przyleciał razem z ojcem i bratem. Przez trzy dni negocjowaliśmy w pełnym gronie; jeden wymyślał, drugi dopowiadał, Danijel odzywał się najmniej. W końcu powiedziałem: musimy pogadać w cztery oczy. Następnego dnia załatwiliśmy sprawę w półtorej godziny. Jak na tamte czasy zarabiał bardzo dobrze, ale dziś ta kwota nawet w Ekstraklasie już tak nie szokuje. Kiedy kończył mu się kontrakt, zgodził się na znaczną obniżkę, tak bardzo podobało mu się w Legii i w Warszawie.
Ljuboja w pierwszej umowie miał zagwarantowane 360 tysięcy euro rocznie plus premie (w umowie był m.in. zapis, zgodnie z którym mógł liczyć na 8 tysięcy euro za każdą zdobytą bramkę), za sam podpis dostał 150 tysięcy. W drugim roku przystał na warunki o ponad 30 procent niższe. O tym, że do stolicy trafił, myśląc przede wszystkim o aspektach sportowych, świadczą też słowa Macieja Skorży („PN Plus” z grudnia 2011 roku): „- Czy to prawda, że Ljuboja zarabia 60 tysięcy euro? – Nie ma szans. Może tyle otrzymywał w lidze francuskiej. Podzielmy to. Ostatnio z nim rozmawiałem, a działo się to w momencie, gdy niektórzy narzekali, że nie otrzymali pieniędzy. Zapytałem, czy Legia mu płaci, a on do mnie, że nawet nie sprawdzał jeszcze konta po przyjeździe do Warszawy. Nie wiedział, czy mu coś przelali, bo żył z pieniędzy zarobionych wcześniej. – Czy Ljuboja sprawia jakieś problemy? – Spodziewałem się po nim, że da nam dużo sportowo, ale nie spodziewałem się, że da tak wiele w szatni. Można liczyć na jego doświadczenie. Należy do tych, którym najbardziej zależy. On żyje Legią. Nie wsiada po meczu do mercedesa i nie rusza z piskiem opon”.
Sama końcówka przygody Serba w Polsce to zawieszenie po zbyt długim świętowaniu w dyskotece na ulicy Mazowieckiej zdobycia Pucharu Polski, przez co finisz wyścigu o mistrzostwo oglądał z trybun.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (11/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”