W Anglii wojna na słowa. Wrogość wzięta z frustracji
Nic na początku tego roku nie grzeje w piłkarskiej Anglii tak jak słowna potyczka Jose Mourinho z Antonio Conte. Przypomina wymianę zdań z piaskownicy, ale przynajmniej rozruszała sytuację w czołówce ligowej tabeli. Od wzajemnych wyrzutów menedżerów ważniejsze są jednak ich przyczyny.
MICHAŁ ZACHODNY
– Całkowicie poszaleli – skomentował zachowanie Portugalczyka i Włocha były selekcjoner reprezentacji Anglii Fabio Capello. – Nie sądziłem, że zabrnie to tak daleko – dodawał. Przecież starcie Manchesteru United z Chelsea dopiero pod koniec lutego, a obie drużyny mają ważniejsze zmartwienia niż ta rywalizacja. Pewnie Pep Guardiola, ze zdziwieniem obserwując wymianę zarzutów Mourinho z Conte, ma nie tyle dobry ubaw, ile po prostu cieszy się, że nikt jego w to bagienko nie wciąga.
PRZYRÓWNANI DO GUARDIOLI
Tak, bagienko. Zachowanie Mourinho i Conte to z każdej strony niemiłe zaskoczenie i powód do zastanowienia się, czy czasem presja w ich pracy nie jest zbyt duża. A z drugiej strony można stwierdzić, że ich wypowiedzi były jakby zaplanowane, wcześniej przygotowane.
W pewnym momencie doszło do tego, że rzecznik prasowy Chelsea musiał w specjalnym oświadczeniu prostować sens wypowiedzianej przez Conte nazwy choroby – „demenza senile” miało oznaczać „amnezję”. Tego samego dnia wieczorem Mourinho wygłosił kilkuminutową litanię o tym, że mówiąc o „zachowaniu klauna przy linii bocznej”, wcale nie chodziło mu o Włocha, ale samego siebie. A wypowiedź zakończył puentą prosto z własnego podręcznika ciętych ripost: – To, co mi się nie zdarzyło i nie zdarzy, to zawieszenie za ustawianie meczów.
Rewanż był zaplanowany, wyegzekwowany z typową dla Mourinho precyzją i wywołał reakcję. – To mały człowiek – kontynuował spór Conte. – Znam jego zachowanie z przeszłości, teraz jest małym człowiekiem, na pewno będzie nim również w przyszłości.
Całość mogła być spowodowana przypadkiem – pytaniem dziennikarza do Conte po bezosobowej wypowiedzi Mourinho o klaunie – lecz w tym, co nastąpiło dalej, nie ma już żadnego zbiegu okoliczności. Odkąd Portugalczyk przyciągnął Włocha i szeptał mu do ucha, że celebrowanie zwycięstwa 4:0 nie przystoi, że hańbi jego zespół – było to kilka miesięcy po rozpoczęciu ich pracy odpowiednio w Manchesterze i w Londynie – nie ma żadnej przyjaźni. Dawno zapomniano, że Mourinho niegdyś chwalił i porównywał do siebie Conte za jego pracę w lidze włoskiej.
Jednak pomimo tak wielu różnic można dostrzec wspólną rzecz: ciśnienie obu skoczyło w chwili, gdy stało się jasne, że ani Chelsea, ani United nie dogonią w Premier League Manchesteru City. Dla każdego z nich to klęska: londyńczycy nie obronią mistrzowskiego tytułu, piłkarze Mourinho nie przebiją sąsiadów ani stylem, ani punktami. Teraz pozostała im rywalizacja między sobą, by być tym pierwszym za plecami Guardioli – honorowe drugie miejsce w starciu z kandydatem na najlepszy zespół w lidze angielskiej w XXI wieku.
Jest jeszcze jedno podobieństwo: frustracja wynika z faktu, że ligowe niepowodzenie – czy raczej bycie zdeklasowanym – przydarza się pomimo robienia dokładnie tego, co wcześniej przynosiło im sukcesy. Mourinho dokonał wielkich transferów, ma w drużynie piłkarza do swojego systemu idealnego (Nemanję Maticia), do pary supertalent w środku pola (Paula Pogbę), silnego i szybkiego napastnika (Romelu Lukaku), błyskawicznych skrzydłowych (choćby Anthony’ego Martiala) i bramkarza najwyższej klasy (Davida de Geę). A mimo to zespół częściej bije po oczach klasą bardziej wymuszoną niż naturalnie wynikającą z wartości całości oraz pojedynczych ogniw.
Wystarczy przypomnieć wyrzut Mourinho, że City sprowadza bocznych obrońców za kwoty zarezerwowane wcześniej dla napastników. Jednak to United byli oraz pozostają bogatsi w konkurencję na tych pozycjach, mając tam piłkarzy i młodych, i sprawdzonych. A jednak wtłaczanie tych zawodników w filozofię przychodzi United z trudem, gdy Guardioli sprawdza się nawet wrzucenie na lewą stronę defensywy Fabiana Delpha czy młodego Ołeksandra Zinczenki. Zupełnie jakby maszyna Portugalczyka, która w poprzednich latach rozwijała (i też weryfikowała negatywnie) wielu utalentowanych piłkarzy, nagle się zacięła. Także przy Henrichu Mchitarjanie.
Irytacja Conte jest inna, on jest świadom, że teraz może tylko czekać. Nie sprawi, że ściągnięci latem piłkarze – wybory z dalszych numerów na priorytetowej liście transferowej, wobec opieszałości oraz chęci oszczędzania szefostwa Chelsea – staną się lepsi z dnia na dzień i dorównają klasą tym kupowanym przez City. Alvaro Morata strzelał gole, lecz potrzebuje czasu, by dawać taką jakość jak Sergio Aguero.
Tak samo Antonio Ruediger nie będzie topowym obrońcą jeszcze w tym czy w następnym sezonie. Intensywność Premier League zweryfikowała umiejętności techniczne Tiemoue Bakayoko, a Danny Drinkwater znajduje się dwa poziomy niżej od Cesca Fabregasa, nie mówiąc o Kevinie De Bruynie. Z pozostałych, którzy rok temu wywalczyli mistrzostwo, wydaje się, że wycisnął już maksimum. O Edenie Hazardzie mówi się w kontekście transferu do Realu Madryt, walki o Złotą Piłkę, ale na półmetku rozgrywek Belg miał ledwie sześć goli i dwie asysty.
NIESKUTECZNE SPOSOBY?
Problemem może być to, że po prostu każdy z nich robi to samo. Oczywiście Mourinho upierał się na wstępie ich sporu, że jest już innego typu trenerem, woli obserwować ze spokojem, niż szaleć w strefie technicznej. Jednak wszystkie symptomy z dotychczasowego sezonu tylko potwierdzają, że Portugalczyk jest po prostu sobą. Gdy drużyna ma problem, trzeba ją doinwestować. Gdy nie strzela goli, należy przypomnieć rekordy z przeszłości. Gdy nie wygrywa, można wskazać na zbyt ciche trybuny lub mentalność piłkarzy.
Przede wszystkim United grają tak, jak każdy przewidywałby to po zespole Mourinho. Z potencjałem, ale nigdy nie realizując go do maksimum. Z pewnością siebie, ale zawsze pierwszą myślą w głowie jest ta o obronie. Z jakością, ale w najważniejszych starciach schowani za podwójną gardą. Nie ma aspektu, w którym Portugalczyk zaskoczyłby kibiców od czasu pojawienia się na Old Trafford. Nawet odnalezienie w Jesse Lingardzie swojego człowieka od zadań specjalnych jest czymś identycznym z poprzednimi drużynami, które prowadził.
Conte brak zmian maskuje drobnym manewrem: odejmując jednego piłkarza z ofensywy i dodając środkowego pomocnika. Szukając przewagi w jednej strefie, obdziera zespół z kreatywności. Jeszcze bardziej schematycznie gra jego Chelsea, jeszcze bardziej jest uzależniona od dośrodkowań i indywidualnych szarż Hazarda.
Są chwile, gdy nad przecież mistrzowską Chelsea unosi się aura znudzenia. Mecze tej drużyny ogląda się bez napięcia – niedawny remis 2:2 z Arsenalem jest wyjątkiem – nawet mając okazję postawić się City i Guardioli, Włoch wybrał minimalizm do kwadratu i to na własnym terenie. Czyli w obliczu największego wyzwania jeszcze bardziej zwrócił się ku temu, w co wierzył – i jakby tym samym nie wierząc, że inaczej nastawiając drużynę, może jeszcze bardziej zyskać. Letnie poprawienie kontraktu bez przedłużenia tylko podkreśliło tymczasowość jego projektu.
TRIUMF NARRACJI
Mamy więc dwa mocne charaktery, których oddanie własnym filozofiom jest godne podziwu oraz wielokrotnie stawiało ich na szczycie. Można więc sobie wyobrazić, jak wątpliwości narzucane przez nad wyraz skuteczny wzorzec Guardioli uszczuplają ich pewność siebie. Oczywiście, że to dwóch trenerskich macho, którzy do zwątpienia nigdy się nie przyznają, ale jak inaczej odbierać to siłowanie się na mocne słowa i dumne reakcje, jeśli nie jako przesadne prężenie muskułów?
Premier League na tym korzysta, zresztą są publicyści, którzy nieeleganckie przytyki określili mianem najciekawszego wydarzenia sezonu. To też efekt pewnego rodzaju strachu: przed utraceniem tego, co miało być w lidze angielskiej wyjątkowym, czyli napiętej rywalizacji. Teraz nie sposób patrzeć na obecne rozgrywki inaczej jak sprint Manchesteru City przy drepczącej reszcie stawki. Owszem, czołowej piątce za liderem nikt z dalszej części tabeli nie jest w stanie zagrozić, lecz patrząc na Chelsea, United, Arsenal, Liverpool i Tottenham, można powiedzieć, że są na różnych etapach, ale żadna z drużyn nie jest nawet bliska finalizacji projektu. A przynajmniej nie tak jak przeklęte City Guardioli.
Angielski futbol bardziej niż taktyką żyje narracją. Uwielbia historie z cyklu Dawid bije Goliata, ale jeszcze bardziej kocha wyrównaną rywalizację kilku potęg. Szukanie przyczyn niepowodzeń innych blednie, gdy patrzy się na wyniki City – rewelacyjne, poza zasięgiem – więc trzeba patrzeć na inne możliwości. Pewnie taką było pytanie jednego z dziennikarzy do Conte o to, czy uwagę Mourinho o zachowaniu klauna wziął do siebie.
Każdy może sobie wyobrazić, jak będą mijały kolejne tygodnie do prawdziwego starcia Mourinho z Conte – odgrzewanie słów, prowokowanie reakcji, szukanie punktów zaczepienia, byle tylko wycisnąć coś jeszcze z tej procesji jednej drużyny po mistrzowski tytuł. Nie grzeje już wyrzucanie Arsene’a Wengera z Arsenalu, projekt Mauricio Pochettino lekko się już przejadł, na prawdziwy Liverpool Juergena Kloppa trzeba zbyt długo czekać, więc oto mamy nowych bohaterów. Mniejsza o to, że w zasadzie o nic konkretnego nierywalizujących, bardziej przekrzykujących się na wyzwiska, ale po prostu chętnych do sprawiania wrażenia, że coś się w tej lidze ciekawego stało.
[fot. Reuters]
TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (3/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”