Urban: Król Lew(y). Reszta się nie liczy
Zlatan Ibrahimovic zapytany niedawno przez angielskich dziennikarzy i najlepszych napastników w Premier League odpowiedział, że ceni tych, którzy robią różnicę. Wymienił od niechcenia Lukaku i Kuna Aguero, a kiedy zdziwiony dziennikarz zapytał, czemu w tym gronie nie wymienia siebie, stwierdził, że ludzi nie porównuje się z lwami. Der Klassiker pokazał, że na ten moment, wśród napastników, jest na świecie tylko jeden Król Lew(y). I wcale nie ma na imię Zlatan.
Foto: Łukasz Skwiot
Bayern mógłby strzelić w tym meczu nawet i siedem goli. Albo i dziesięć. Wszystko i tak zeszłoby w cień wobec kontuzji naszego asa. Jeśli uraz barku okaże się poważny i Robert nie będzie mógł zagrać przeciwko Realowi Madryt, cały sezon może pójść na marne. Właściwie każdego w Bayernie da się zastąpić. Każdego poza nim. Bayern pokazał, że jest w kosmicznej formie. Teraz to samo musza pokazać klubowi lekarze. Mają nieco ponad 90 godzin…
Miała to być próba generalna przed zbliżającymi się meczami w Lidze Mistrzów. I była, ale tylko dla Bayernu. Pomijając lekko kontuzjowanego Manuela Neuera i odpoczywającego Matsa Hummelsa, Carlo Ancelotti posłał w bój swoje najsilniejsze zestawienie. Takie, którą pośle też w na boisko w Lidze Mistrzów. Powrót Thomasa Müllera i Douglasa Costy niewiele w tym względzie zmieni. Borussię natomiast zalała fala kontuzji, przez co Thomas Tuchel zmuszony został do ponownego zakręcenia bębnem maszyny losującej.
Wobec urazu Juliana Weigla, Tuchel zdecydował się zmodyfikować nieco ustawienie i zagrać na dwie „szóstki”, ale na niewiele się to zdało. Ani Gonzalo Castro, ani Raphael Guerreiro w żadnym momencie tego meczu nie potrafili uzyskać nad nim kontroli. Nie radzili sobie ani z przeniesieniem piłki do formacji ofensywnej, przez co kompletnie poza meczem był Pierre-Emerick Aubameyang, ani z grą w destrukcji. Grali obok siebie, ale nie ze sobą. Nie schodzili do boków i nie asekurowali słabo radzących sobie wahadeł. Marcel Schmelzer i Felix Passlack nagminnie przegrywali pojedynki z Arjenem Robbenem i Franckiem Riberym, przez co obaj skrzydłowi Bayernu mieli mnóstwo wolnej przestrzeni do rozpędzenia się. W ofensywie też nie dawali właściwie nic pomijając oczywiście wyjątkowej urody gola zdobytego przez Raphaela Guerreiro. Tuchel powiedział przed meczem, że nie ma takiego systemu taktycznego, który uniemożliwiłby Bayernowi stwarzanie sytuacji i już po 10 minutach przekonał się boleśnie na własnej skórze, jak bardzo miał rację.
Pierwsza połowa to zdecydowana przewaga gospodarzy, którzy grali w stylu przypominającym epokę Pepa. Posiadanie piłki po pierwszej połowie wynosiło aż 63,5% na korzyść Bayernu. Nie wymieniali co prawda aż tak wielu piłek, ale do 30-40 metra przed bramką BVB grali długo, cierpliwie i dokładnie. Dopiero w ostatniej tercji boiska następowało gwałtowne przyspieszenie. Jedynym graczem BVB, który próbował cokolwiek wskórać w ofensywie był Ousmane Dembele, ale jego pojedyncze zrywy nie robiły Bayernowi wielkiej szkody.
W drugiej połowie Tuchel próbował wszystkiego, by odmienić obraz meczu. Wprowadzając Sebastiana Rodego, chciał zwiększyć agresywność w środku pola, ale nie przyniosło to zamierzonego rezultatu, bo Borussia wciąż nie potrafiła odebrać piłki Bayernowi. Wprowadzając Mora w miejsce Dembele i przesuwając wyżej Gintera, przestawił swój zespół na grę z czterema defensorami. Mecz ten pokazał przede wszystkim to, jak ważni dla Borussii są Julian Weigl i Łukasz Piszczek. Tuchel wypróbował w tym meczu pięciu różnych środkowych pomocników (wpuścił jeszcze Mikela Merino) i żaden z nich nie potrafił dać choć namiastki tego, co daje drużynie dortmundzka Passmaschine. Brak Piszczka w połączeniu z kiepską dyspozycją graczy ze środka pola sprawił natomiast, że Borussia zupełnie nie potrafiła się odnaleźć w ataku pozycyjnym. Przyjezdni kompletnie nie radzili sobie z grającym wysokim pressingiem Bayernem. Wyszli z niego parę razy dopiero w końcówce meczu, kiedy Bayern już jechał na jałowym biegu.
Wszystko nieważne. Teraz liczy się tylko to, co z Lewym. Monachium wstrzymało oddech. Madryt w sumie też.
Tomasz Urban