Tomasz Urban: Bayern wziął Gnabry’ego. Bardzo dobrze zrobił!
Uli Hoeness zapowiadał granaty. Bayern miał się tego lata dać zarazić transferowym szaleństwem, nakręcanym przez kluby z Anglii czy Włoch. Twierdził, że klub jest gotowy zrobić w tym okienku rzeczy, jakich do tej pory nigdy nie robił, czytaj – zainwestować środki, jakich jeszcze nigdy nie zainwestował. I tak też się dzieje, Bawarczycy już wydali na letnie transfery nieco ponad 90 milionów euro. Pobili nawet swój rekord transferowy, ściągając na Allianz perspektywicznego Francuza Corentina Tolisso. Obiecanych granatów na razie jednak nie ma. I nie wiadomo czy będą, bo rynek wcale nie jest taki prosty. Nawet dla Bayernu.
Serge Gnabry będzie kontynuował karierę w Monachium (fot. Imagosportfotodienst/Reuters/Forum)
Karl-Heinz Rummenigge powiedział przed kilkoma tygodniami, że wcale nie tak prosto wzmocnić kadrę Bayernu. Trafił w sedno. Bo aby dołożyć te kilka procent jakości i ściągnąć kogoś, kto będzie lepszy niż ci, których Bayern w kadrze już ma, trzeba sięgać po piłkarzy z absolutnego światowego topu. Ci zaś, o ile w ogóle są dostępni na rynku, kosztują nieprzyzwoite pieniądze, których Bayern wydawać nie chce. I koło się zamyka. Dla Alexisa Sancheza monachijczycy byli w stanie dojść do limitu swoich możliwości, a nawet do granicy zdrowego rozsądku, ale Chilijczyk, według informacji prasy, chciał gaży znacząco wykraczającej poza ów zdrowy rozsądek. I to jest tak naprawdę prawdziwy problem dumy Bawarii. Bayern ma wypracowaną pewną hierarchię finansową w zespole i bardzo niechętnie ją narusza. Poza tym, budżet płacowy Bayernu, szacowany na 236 mln euro, jest bezdyskusyjnie mniejszy niż budżety Realu, Barcelony czy najbogatszych klubów brytyjskich, co biorąc pod uwagę aspiracje niemieckiego klubu, mocno utrudnia mu działalność transferową. Żądania Sancheza nie tyle by tę strukturę naruszyły, co wręcz wysadziły ją w powietrze. Bayern byłby pewnie skłonny dać Chilijczykowi najwyższy kontrakt w zespole, ale nie taki, który będzie o wiele wyższy – może nawet dwukrotnie – od tych, które mają największe gwiazdy w zespole. Pojawiły się też opinie, że piłkarz Arsenalu wykorzystuje Bayern do ugrania jak najwyższego kontraktu w Anglii i trudno z nimi polemizować. Temat przenosin Chilijczyka nad Izarę jeszcze co prawda nie umarł, aby jednak doszły one do skutku, napastnik Kanonierów musiałby mocno zrewidować oczekiwania.
Dlatego Bayern musi czekać na specjalną okazję, jak to miało miejsce w przypadku Robbena, Thiago, czy nawet Hummelsa, którzy zostali pozyskani za cenę niższą od faktycznej, rynkowej wartości, bądź też szukać alternatywnych rozwiązań i ściągać graczy, którzy aspirują do międzynarodowego topu i w Monachium będą w stanie do niego dojść. Kimś takim był przecież chociażby Javi Martinez. Takimi też wydają się być Corentin Tolisso, czy Niklas Sule, o których „Bild” napisał niedawno, że są to „Google-Spieler”, sugerując, że Real czy Barcelona znają ich właściwie tylko z internetu.
Do tej samej kategorii można tez chyba zakwalifikować świeżo pozyskanego z Bremy Serge’a Gnabry’ego. Wśród kibiców Bayernu rozległ się co prawda delikatny pomruk niezadowolenia po tym transferze, bo trudno go uznać za ów wytęskniony, hoennesowy granat, niemniej jednak decyzja klubu o zatrudnieniu go ze wszech miar się broni i może wyjść Bayernowi tylko na dobre.
Wokół transferu wciąż jeszcze w Niemczech panuje wiele nieścisłości. Frank Baumann, dyrektor sportowy Werderu, niemal przez cały sezon szedł w zaparte i uparcie twierdził, że między Werderem a Bayernem nie ma w kwestii Gnabry’ego żadnych ustaleń ani umów, choć przecież nawet Will Lemke, członek rady nadzorczej klubu z Bremy, zdradzał już we wrześniu ubiegłego roku, że bez udziału Bayernu, transfer Gnabry’ego z Arsenalu do Werderu nie doszedłby do skutku. Można zatem założyć, że Bayern zapewnił sobie dzięki pośrednictwu relatywnie niską klauzulę pierwokupu Gnabry’ego, z której teraz zrobił po prostu użytek. Choćby po to, by nie tracić z oczu i na rzecz innych klubów zawodnika, którego sportowa i rynkowa wartość może tylko rosnąć. A zainteresowanych Gnabrym wcale nie brakowało.
Bayern wziął do siebie gracza za 8 milionów euro, czyli za kwotę, którą bez problemu odzyska, nawet jeśli transfer ten okaże się kompletną klapą. Zresztą, jeśli można wcisnąć Borussii Dortmund Sebastiana Rodego za 15 milionów, to tym bardziej ofensywnego Gnabry’ego da się w razie potrzeby sprzedać za wielokrotność kwoty, którą na niego wydano. Pamiętajmy też, że w obliczu spodziewanego transferu Douglasa Costy do Juventusu za 40-45 mln euro, Bayern w Gnabrym pozyskuje o wiele młodszego Niemca, co szczególnie cieszy Uliego Hoenessa, i zyskuje na tej transakcji dobre 35 milionów, bez wielkiego uszczerbku (o ile w ogóle możemy mówić o jakimkolwiek uszczerbku) dla piłkarskiej jakości. A mając wolne i dodatkowe 35 mln, można się już na rynku transferowym całkiem fajnie zabawić.
Sam piłkarz też może być zadowolony. Transfer do Bayernu jest co prawda z jednej strony obarczony ryzykiem niewielkiej liczby minut spędzonych na boisku, z drugiej jednak jest także gwarancją miękkiego lądowania w solidnym klubie w przypadku, gdyby coś poszło nie po myśli zawodnika. A może nie pójść, bo mimo całej gamy zalet, o których za chwilę, Gnabry ma też wady. Nie zawsze podejmuje na boisku najwłaściwsze decyzje i dość często zdarza mu się – mówiąc kolokwialnie – tracić głowę w czystych sytuacjach. A Lewy i Robben lubią sobie w trakcie meczu pomachać rękoma na kolegów z drużyny, gdy coś im się nie spodoba…
Nie można jednak z góry spisywać Gnabry’ego na straty, jest to bowiem piłkarz, który ma potencjał, by pozytywnie zaskoczyć niedowiarków. Jego bezczelny i nieco egoistyczny styl gry, wpisuje się bowiem w profil graczy, którzy szarżują po bawarskich skrzydłach. Gra ofensywna Bayernu nadal w dużym stopniu oparta jest na indywidualnych umiejętnościach skrzydłowych, którzy muszą dysponować przede wszystkim dużą szybkością i umiejętnością wygrywania pojedynków. Gnabry nie ma z tym większych problemów. Jest bardzo szybki, ma mocne odejście na pierwszych metrach, a i technika jest jego silnym punktem. Wygrywa średnio 53 procent dryblingów i nieco ponad 40 procent pojedynków w ofensywie, co plasuje go w ścisłej czołówce ligi wśród lewoskrzydłowych. Ponadto jest piłkarzem wszechstronnym. Jego nominalną pozycją jest co prawda lewe skrzydło, ale z równie dobrym skutkiem poradzi sobie po przeciwległej stronie, a także na środku, choć bardziej jako współpartner klasycznej 9 niż jako samodzielna szpica. Kto oglądał ostatni mecz ME U21 Niemców z Czechami, ten mógł też dokładnie zobaczyć, jaka jest charakterystyka Gnabry’ego. Nowy nabytek Bayernu bardziej przypomina w stylu gry Ribery’ego niż Robbena. To skrzydłowy, który dobrze odnajduje się w preferowanym często przez Ancelottiego systemie 4-3-3, ponieważ najlepiej czuje się w tzw. półprzestrzeniach. Często gra blisko osi boiska i środkowego napastnika, co sprawia, że kryjący obrońcy muszą i jemu poświęcić więcej uwagi, a to z kolei może dać napastnikowi trochę więcej wolnego miejsca. Poza tym, uciekając często do środka, Gnabry tworzy wolny korytarz dla ofensywnie usposobionego lewego obrońcy, dzięki czemu Bayern może relatywnie łatwo tworzyć przewagę liczebną na skrzydłach.
Czy pozyskanie Gnabry’ego wyklucza zakup kogoś z absolutnego światowego topu? Raczej nie. Po pierwsze dlatego, że bossowie Bayernu mogą do samego końca okienka szukać tej złotej okazji, po drugie dlatego, że po planowanym odejściu Douglasa Costy do Juventusu, na skrzydłach nadal będą mieć ledwie czterech zawodników – Robbena, Ribery’ego, Comana i Gnabry’ego. Oczywiście, w razie potrzeby można na boku zagrać też i Thomasem Muellerem, ale wszyscy obserwatorzy Bundesligi wiedzą chyba doskonale, że nie jest to pozycja, na której Mueller robiłby różnicę. Poza tym, w razie nadpodaży skrzydłowych, Gnabry’ego zawsze można gdzieś jeszcze na rok wypożyczyć. Według niemieckiej prasy, Hoffenheim przyjęłoby go do siebie z otwartymi ramionami. Pytanie tylko, czy taki ruch ma sens, biorąc pod uwagę krótki, tylko trzyletni kontrakt Serge’a z Bayernem.
I ten trzyletni kontrakt to jedyna rzecz, która w tej transakcji mocno zastanawia. Zazwyczaj nie podpisuje się tak krótkich umów, zwłaszcza z piłkarzami o takim potencjale, jak Gnabry. Chyba że w umowie są zapisy i klauzule, których niemiecka prasa jeszcze nie zdołała wywęszyć.
Tomasz Urban