Przejdź do treści
System jednostek kontra jednostka

Ligi w Europie Premier League

System jednostek kontra jednostka

Są w innej fazie rozwoju sportowego i preferują inny styl gry. Tym, co różni Manchester City i Manchester United najbardziej, są jednak sposób konstrukcji drużyny, a także wynikający z niego podział odpowiedzialności za boiskowe wydarzenia. Który wariant lepiej sprawdzi się w potyczce derbowej?



Od Bruno Fernandesa zależy w drużynie Manchesteru United najwięcej. (fot. Reuters)

Kiedy po zwycięstwie nad Borussią Moenchengladbach Pep Guardiola stwierdził, że przyczyną fantastycznej formy The Citizens jest możliwość wydawania pokaźnych sum pieniędzy na sprowadzanie niesamowitych piłkarzy, wielu sądziło, iż ironizuje. Że żartuje z dziennikarzy. Że śmieje się w twarz szkoleniowcom i kibicom innych klubów. W trakcie konferencji prasowej przed starciem z West Hamem Katalończyk powtórzył jednak swoje słowa. Zaznaczył, iż mówi całkiem serio. Nawet jeśli inwestycje w kadrę zawodniczą stanowią tylko jeden z wielu czynników, dzięki którym jego zespół radzi sobie znakomicie. Manchester City wydaje dużo, acz mądrze. W efekcie ma dziś drużynę niezależną od jednostki. Zupełnie inaczej niż Manchester United.

NIE MA LUDZI NIEZASTĄPIONYCH

Guardiola nie stroni od pochwał kierowanych w stronę poszczególnych graczy. Wprost przeciwnie, wypowiadając się na temat indywidualności bywa bardzo ekspresyjny i wylewny. Ederson jest najlepiej wyprowadzającym piłkę nogami bramkarzem, z jakim pracował. Bernardo Silva bywa niemożliwy do powstrzymania. Klasa Kevina De Bruyne jest tak oczywista, że dla jej opisu nie potrzeba słów. Sergio Aguero to jeden z najlepszych napastników w historii. I tak dalej, i tak dalej.

Mimo to, na pierwszym miejscu zawodowej hierarchii trenera ekipy z Etihad Stadium plasuje się kolektyw. Drużyna i system gry, z którego korzysta. Na tym wszystko się opiera, od tego wszystko zależy. – Musimy grać zgodnie z naszym rytmem, wymieniać tysiące podań i atakować we właściwym momencie. Wygraliśmy Premier League dzięki cierpliwości i spokojowi. Ostatnio z wielu powodów nam tego brakowało, ale dziś to odzyskaliśmy – stwierdził Guardiola po styczniowym triumfie na Stamford Bridge. City ostatecznie wygrzebało się wówczas z wczesnosezonowego marazmu i położyło fundamenty pod passę zwycięstw, która trwa po dziś dzień. Zwyżka formy zawodników – szczególnie tych odpowiedzialnych za ofensywę – była istotna, lecz kluczowy okazał się powrót do korzeni. Do stylu, który w przeszłości zapewniał sukcesy.

 


 

Doprowadzenie rzeczonego systemu do perfekcji było równoznaczne z kontynuowaniem wybitnej serii i ustalaniem kolejnych epokowych rekordów. Wszystko to pomimo faktu, że The Citizens nie uodpornili się na urazy czy wahania dyspozycji piłkarzy. Za to na ich wpływ na poczynania zespołu – owszem.

To także powrót do tego, co owocowało dawniej. W sezonie 2018-19 De Bruyne spędził na ligowych murawach niespełna 1000 minut, a drużyna i tak obroniła tytuł mistrzowski. Udowodniła tym samym, iż radzi sobie bez swojego najlepszego gracza i jednego z liderów grupy. „Umarł” król, żył król w osobie Bernardo Silvy, który wziął na siebie ciężar gry. Rok później już tak kolorowo nie było. O ile wspomniany wyżej Belg zanotował wyśmienity okres i powtórzył asystencki wyczyn Thierry’ego Henry’ego (20 finalnych podań na poziomie angielskiej ekstraklasy), o tyle Manchester City nie był w stanie załatać wyrwy po kontuzjowanym Aymericu Laporte. Nikt nie wszedł w buty Francuza. Formacja defensywna zatraciła solidność. Rozgrywki trzeba było spisać na straty.

Wnioski zostały jednak wyciągnięte. Latem do klubu trafił Ruben Dias, co w połączeniu z drugimi narodzinami Johna Stonesa oznacza, iż w kadrze The Citizens jest trzech stoperów wysokiej klasy. Ewentualny kłopot sportowy lub pozasportowy jednego z nich nie zachwiałby konstrukcjom zespołu. To samo obowiązuje zresztą na każdej pozycji. Flanki defensywy obstawiają Kyle Walker, Oleksandr Zinchenko i ultrauniwersalny Joao Cancelo. Zabezpieczaniem obrony dzielą się Rodri oraz Fernandinho. W formacji ofensywnej dzieje się prawdziwa magia. Kiedy urazu doznał De Bruyne, od którego przez niemal półtora roku zależały wyniki drużyny, kibice byli pełni obaw. Guardiola? – Musimy sobie z tym poradzić i się przystosować – rzucił i zaczął majsterkować. Cancelo uczynił wchodzącym w drugą linię kreatorem i konstruktorem akcji. Od czasu do czasu obsadzał w tej roli również Zinchenkę. Phila Fodena raz ustawiał po lewej stronie, raz po prawej, a raz w środku – Anglik wszędzie prezentował się wybornie. Ilkaya Guendogana przesunął bliżej bramki rywala, dzięki czemu ten strzelił 11 goli w 12 występach ligowych. Gdy i Niemca dopadły problemy natury zdrowotnej, stery przejął Silva. Portugalczyk zaliczył kapitalne występy w meczach z Evertonem i Borussią Moenchengladbach. Dodanie do tego pracujących na wyższych obrotach Raheema Sterlinga oraz Riyada Mahreza nie tylko sprawiło, iż absencja De Bruyne nie była odczuwalna, ale też zrodziło pytania, czy zespół nie wygląda bez Belga lepiej. Wcześniej rzecz nie do pomyślenia. Absurd. Istne kuriozum. Za Aguero tęskni się natomiast bardziej z sentymentu niż potrzeby. Bo choć Manchester City nadal bywa niedostatecznie precyzyjny pod bramką rywali, nikt nie zdobywa w Premier League więcej bramek od niego.

Pep ma rację. Siła The Citizens bierze się z mnogości drogich, niesamowitych piłkarzy. Pozwala ona na równomierne rozłożenie akcentów i sprawiedliwy podział odpowiedzialności. Tak, by drużyna nie była kolosem na glinianych nogach lub – co gorsza – nodze. By zmiana wykonawców planu nie wymuszała zmiany planu. By lider przekazywał pałeczkę liderowi. By w składzie nie było ludzi niezastąpionych.

BRUNOCENTRYZM

Kompletnie inaczej sprawy mają się w Manchesterze United. O ile klub z czerwonej części miasta również wydaje sporo pieniędzy na wzmocnienia (według danych transfermarkt.de, od sezonu 2016-17 zainwestował w kadrę około 780 milionów euro przy 950 milionach wypłaconych przez City), o tyle trudniej przychodzi mu łączenie jakości z ilością. Za kwotę, którą The Citizens pakują w dwóch piłkarzy, ma niekiedy jednego. Ochoczo bije rekordy transferowe, lecz nie przekłada się to na kolektywną moc drużyny. Trudno zresztą, by się przekładało, skoro dwóch z czterech najdroższych graczy w jego historii nie ma już na Old Trafford (Angel Di Maria i Romelu Lukaku), a trzeci raz chce tam być, a raz nie (Paul Pogba). Od początku kadencji Jose Mourinho po aktualne rządy Ole Gunnara Solskjaera Czerwone Diabły bazują na jednostkach.

Wcześniej pierwsze skrzypce grali David de Gea, Pogba czy chociażby Zlatan Ibrahimović. Dziś owy instrument trzyma w dłoniach między innymi Luke Shaw, pod nieobecność którego formacja obronna, ale nie tylko ona, prezentuje się zgoła odmiennie, z reguły gorzej. Prawdziwa magia znów dzieje się jednak w ofensywie. Krótko przed przyjściem Bruno Fernandesa wszystko zależało od Marcusa Rashforda. Anglik nie spuścił z tonu (w bieżących rozgrywkach zdobył 18 bramek i zaliczył 11 asyst), cały czas jest arcyważną postacią, ale od roku świat Manchesteru United kręci się wokół Portugalczyka.

Paul Ince porównał go do Erica Cantony. – Odmienił cały klub. Zawsze, gdy nie gra, jest to ogromny problem. Drużyna jest od niego uzależniona – powiedział o nim Gary Neville. Innym razem były obrońca Czerwonych Diabłów przyznał natomiast: – Z nim United wygląda na niepokonywalne. Bez niego jest od tego miana bardzo dalekie. Problemem Ole jest to, że nie może rotować. Fernandes musi grać w każdym ważnym meczu, ponieważ jego absencja jest zbyt niekorzystna dla zespołu.

W efekcie tego Bruno jest na murawie niemal zawsze. Zazwyczaj prezentuje się wyśmienicie. Od chwili debiutu w czerwono-biało-czarnych barwach maczał stopy w 54 akcjach bramkowych (34 gole, 20 asyst). Żaden zawodnik reprezentujący barwy klubu Premier League nie może się w tym okresie pochwalić bardziej okazałym dorobkiem. W tym sezonie odpowiadał za 35 z 85 trafień (41%) Czerwonych Diabłów. A wpływ 26-latka nie kończy się na liczbach. Chodzi o wszystko, co robi. O to, jaki przykład daje partnerom. Jak ich motywuje gestami oraz słowami. Niekiedy gani, czego w starciach z Sevillą i Evertonem doświadczyli odpowiednio Victor Lindelof i Nemanja Matić. Bywa sterem, żeglarzem i okrętem w jednym. Jest kapitanem, choć opaskę zakłada sporadycznie.

 


 

W kampanii 2020-21 piłkarze z Old Trafford wygrali tylko pięć spotkań, w których Fernandes nie przyczynił się bezpośrednio do umieszczenia piłki w siatce. Z Sheffield United w lidze, z Watfordem i West Hamem w Pucharze Anglii, z Brighton i Evertonem w Pucharze Ligi. Sześć przegrał, siedem bezbramkowo (!) zremisował. W razie, gdyby ktoś potrzebował potwierdzenia słów Neville’a – voilà.

Trudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym Manchester United osiąga sukces bez Portugalczyka. Strach pomyśleć, co stałoby się, gdyby pomocnika zabrakło przez dłuższy okres. Siła drużyny bierze się z klasy jednostek lub wręcz jednostki, na której wszystko się opiera. Zgodnie z zasadą: „Nie wiesz co zrobić? Podaj do Bruno!”. Kibice powinni trzymać kciuki za to, by lider ich ukochanego klubu nadal głosił brak zmęczenia, unikał urazów i chorób. W innym wypadku bardzo prędko okaże się, z czego wykonane są nogi kolosa, za którego odpowiada Ole Gunnar Solskjaer. Prawdopodobnie nie jest to żelbeton.

WIĘKSZA SZANSA NA SUKCES

Sposób konstrukcji drużyny i równomierny podział odpowiedzialności za boiskowe wydarzenia są być może najważniejszymi czynnikami, dzięki którym Manchester City nie przegrał żadnego z minionych 28 spotkań, a 21 kolejnych wygrał. Dzięki którym według uznanego portalu FiveThirtyEight ma obecnie 99% szans na sięgnięcie po trzeci tytuł mistrzowski na przestrzeni czterech lat. Dzięki którym jako jedyny zbliżył się do zdominowania angielskiego futbolu, kiedy wydawało się, iż jest to kompletnie niemożliwe.

Pep Guardiola ponownie ma rację twierdząc, że wspomnianej passy zwycięstw nie udałoby się osiągnąć bez tak rozbudowanego składu, ponieważ żaden człowiek nie jest w stanie znieść tylu meczów sezon w sezon. Manchester United igra z ogniem i płaci za to cenę. Do 26 stycznia był liderem Premier League, a Wayne Rooney przepowiadał, że tak samo będzie po ostatniej kolejce. Dziś traci do przewodzących stawce The Citizens aż czternaście punktów. Marzenie o odzyskaniu korony prysło niczym bańka mydlana na London Stadium.

Nieporównywalnie łatwiej jest bowiem unieszkodliwić jednostkę niż grupę jednostek tworzących spójny system. Mierząc się z Czerwonymi Diabłami, silniejsze zespoły wyłączają z gry Fernandesa i mają spokój. Nawet, jeśli nie zdobędą bramki, same też raczej jej nie stracą (w tym sezonie pięć potyczek ligowych United z członkami klasycznie pojmowanego „big six” kończyło się bezbramkowymi remisami). Grając z The Citizens tak łatwych – przynajmniej w teorii – dróg do sukcesu nie ma. Jeśli niewidoczny jest De Bruyne, błyszczy Guendogan. Jak nie on, to Silva. Albo Foden. Albo Mahrez. Albo Sterling. Albo Jesus.

Wydając pokaźne sumy pieniędzy na sprowadzanie niesamowitych piłkarzy, Manchester City wyraźnie zwiększa szansę na osiągnięcie sukcesu. Nawet, jeśli w niedzielę nie wygra w derbach, w dłuższej perspektywie będzie od sąsiada zza miedzy lepszy. Ale przerwania serii zwycięstw nikt na Etihad Stadium nie zakłada. Bruno Fernandes nie jest ostatnio w najlepszej formie. Co w takim przypadku naturalne, nie jest w niej również cały Manchester United, który nie zdobył bramki od trzech meczów. Wiele wskazuje na to, że po dzisiejszym starciu Manchester będzie błękitny.

Maciej Sarosiek

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024