Jedna trzecia sezonu Premier League już minęła. Jak błysk przeleciało 13 kolejek, w których były pierwsze zwolnienia, kolejne szamotaniny Jose Mourinho z własną drużyną i wszystkimi w zasięgu jego wzroku. Jednak zamiast zabierać się za kolejny tekst o Manchesterze United, lepiej spojrzeć na liczby.
MICHAŁ ZACHODNY
Wiele cierpliwości do drużyny muszą wykazywać kibice Arsenalu – wiemy to od lat. Jednak w tym sezonie, gdy własną wizję w zespół wprowadza Unai Emery, okazuje się, że tej cierpliwości potrzeba im jeszcze więcej. Niemal każdego tygodnia muszą czekać na efekty, które… przychodzą z czasem. Otóż nie ma drugiej takiej drużyny w lidze, która przy swojej wysokiej skuteczności gole strzelałaby głównie w drugiej połowie. W przypadku Arsenalu to trzy czwarte zdobytych bramek
Seria trzech remisów z Crystal Palace, Liverpoolem i Wolverhampton nieco ich rozwój zahamowała, lecz Emery zapewnia, że to wciąż dopiero początek. – Zaczęliśmy na kilometrze zerowym, a nawet po czterech miesiącach powiem, że ledwo wystartowaliśmy! – mówił przed ostatnim spotkaniem, gdy zdecydował się szerzej i w bardziej szczery sposób określić potrzeby działania po zastąpieniu Arsene’a Wengera. – Gdy on przybył do Arsenalu, drużyna wygrywała głównie 1:0 i bazowała na solidności w defensywie. Arsene przywrócił radość z atakowania, mając zawodników mocnych fizycznie, a efektem był zespół „Niepokonanych” z 2004 roku. Jednak z czasem skupienie pozostało jedynie na technice i swobodzie w ofensywie, a drużyna straciła strukturę. Moim celem jest zjednoczenie tych cech, by walczyć o więcej. Arsenal osuwał się w hierarchii, a ja przyszedłem ten proces zatrzymać i odwrócić, byśmy znów wspinali się na szczyt – mówił hiszpański szkoleniowiec.
Efekty? Zdecydowanie warto podkreślić, że pod względem średniego trwania ataków (sekundowo i w wymienionych podaniach, według InStat) Arsenal ustępuje w lidze tylko Manchesterowi City, ma również drugi wynik goli strzelonych z gry. Ale to ledwie część z tego, o czym mówił Emery. A więc warto spojrzeć na defensywę: w niej nie ma drużyny, która tak często wygrywałaby piłkę na połowie przeciwnika, również pod względem intensywności gry w odbiorze (średnia liczba akcji w obronie na minutę posiadania przez rywala) jest najskuteczniejsza. Emery ma więc rację, na dłuższym dystansie ograniczy to i wpadki typowe dla ostatnich lat Arsenalu Wengera, i zbliży zespół do czołówki, choćby sprawiając, że będzie trudniejszy do pokonania. Warto przypomnieć, że jedyne dwie porażki, które ponieśli londyńczycy, były w pierwszych kolejkach, gdy Arsenalowi towarzyszyła ciekawość projektu Hiszpana, lecz nie pewność, że coś z tego będzie. Dziś można mówić o jego drużynie w zupełnie innych kategoriach.
Oczywiście, że wciąż całą Premier League zamiata Pep Guardiola z Manchesterem City – broniący tytułu mistrzowskiego zespół oddaje z pola karnego więcej strzałów niż połowa stawki w ogóle w meczach. Imponujące? Mowa nie tylko o liderze tabeli, ale również drużynie dominującej w klasyfikacjach stworzonych szans (średnio dziewięć w meczu), posiadania piłki (67 procent), kluczowych podań (średnio 23, a dla całej ligi – 12!), skuteczności pojedynków (53 procent wygranych)… Jednak pewnym zaskoczeniem dla kibiców może być fakt, że nie wszystkie aspekty gry ofensywnej należą do zespołu Guardioli. Dla przykładu, to do Crystal Palace Roya Hodgsona – menedżera-dinozaura? – należy klasyfikacja dryblingów. Z kolei piłka szybciej krąży w Chelsea niż w Manchesterze City – średnia lidera tego rankingu to prawie 18 podań na minutę jej posiadania. Imponujące, prawda?
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (48/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”