Specjalnie dla nas – Karol Klimczak: Ekstraklasa to nie kółko różańcowe
Przyszły rok będzie początkiem rewolucji w rozgrywkach Ekstraklasy. Kluby zdecydują o kształcie ligi w nowym cyklu praw mediowych, który rozpocznie się wraz ze startem sezonu 2019-20. Zapewne ruszą również negocjacje w sprawie kolejnego kontraktu telewizyjnego. Ale nie tylko. Bo nie można wykluczyć zmian w przepisach. O przyszłości rozgrywek „PN” rozmawia z Karolem Klimczakiem, przewodniczącym rady nadzorczej Ekstraklasy SA. A że jednocześnie mowa o prezesie Lecha Poznań, wątku związanego z Kolejorzem nie mogło zabraknąć.
ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW PAWLAK
Kiedy dowiemy się, ile zespołów będzie liczyła Ekstraklasa od sezonu 2019-20?
Najlepiej byłoby, gdybyśmy najpierw sprzedali prawa mediowe, a potem dokonali podziału pieniędzy między odpowiednią liczbę drużyn. Wiadomo jednak, że żadna telewizja świata nie kupi kota w worku – mówi Klimczak. – A zatem wpierw musimy zdefiniować kształt ligi, system rozgrywek, dopiero potem z produktem wyjść na rynek. W lutym odbędzie się spotkanie klubów. Następnie dojdzie do posiedzenia rady nadzorczej Ekstraklasy SA. Najprawdopodobniej w marcu poznamy decyzję.
Do którego rozwiązania w tej chwili jest najbliżej?
16 lub 18 zespołów. Tyle że w normalnym systemie. Bez podziału ligi po rozegraniu 30 lub 34 kolejek. Była koncepcja skorzystania z systemu czeskiego. Od nowego sezonu w Czechach rozgrywane będzie 35 kolejek przy zachowaniu 16 zespołów. Podobnie liga wygląda w Belgii. Tyle że uznaliśmy, iż nie ma sensu robić niepotrzebnego zamieszania. Mimo że pomysł dalszej gry w formacie ESA37 definitywnie nie upadł, dążymy do uproszczenia systemu rozgrywek.
Zmniejszenie składu Ekstraklasy w ogóle wchodzi w grę?
Chcemy dostać więcej pieniędzy z telewizji. A skoro tak, siłą rzeczy nie za zdecydowanie mniejszą liczbę meczów. Można założyć, że na przykład robimy ligę 10-zespołową, gramy 36 kolejek, po cztery razy każdy zespół z każdym. Mimo wszystko jednak w 38-milionowym kraju, w którym zainteresowanie piłką nożną kibiców i mediów jest spore, liga większa wydaje się lepszym pomysłem.
Czyli liga zostanie powiększona do 18 drużyn.
Tego nie przesądzam.
Skoro ma być tradycyjny system 30-kolejkowy, co oznacza 56 meczów mniej w sezonie niż obecnie, lub tradycyjny 34-kolejkowy, w którym meczów będzie więcej, a to ważne z punktu widzenia stacji telewizyjnych, wniosek nasuwa się sam.
Tylko trzeba pamiętać o jeszcze jednym temacie. Nie może chodzić wyłącznie o poziom sportowy. Dochodzi przecież jeszcze kwestia infrastrukturalna. Jasno trzeba powiedzieć, że powody i rezultaty sportowe mogą dać awans do Ekstraklasy, ale z przyczyn związanych z infrastrukturą taka drużyna, pomimo wywalczenia promocji na boisku, w najwyższej lidze nie zagra. Nawet przy założeniu 16-zespołowego składu ligi. Ekstraklasa to nie jest kółko różańcowe czy towarzystwo wzajemnej adoracji. Są to profesjonalne rozgrywki w najpopularniejszej w Polsce dyscyplinie sportu. Zarządzane przez profesjonalną spółkę. Wszystkie kluby składające się na Ekstraklasę chcą zarabiać większe pieniądze. Aby było to możliwe, produkt, który oferują, musi być najlepszej jakości, zarówno sportowo, jaki organizacyjnie oraz systemowo. Poprzez szkolenie i selekcję zawodników. Poprzez spełniane warunków licencyjnych. Warunków, które muszą być sukcesywnie podnoszone. Chcemy to jasno zdefiniować. Jeżeli dany klub, dane miasto, ma ambicje wejścia do Ekstraklasy, musi spełniać określone wymogi. Nie może być takiej sytuacji, w której dla awansującego klubu „zaskoczeniem” jest obowiązek posiadania podgrzewanej murawy.
Kluby otrzymają czas na dostosowanie się do zaostrzonych reguł?
Jeżeli takie ustalenie wejdzie w życie ze startem sezonu 2018-19, kluby otrzymają rok lub półtora na zrealizowanie pewnych wymogów. Na przykład w zakresie zadaszonego stadionu na przynajmniej 5 tysięcy widzów lub posiadania podgrzewanej płyty treningowej. Potem już taryfy ulgowej nie może być. Chcemy wykazać się tu konsekwencją. Nie ma innej możliwości. Nie każdy musi grać w Ekstraklasie.
Ile zespołów spadnie z ligi przy prawdopodobnym powiększeniu do 18 zespołów?
Jeżeli będzie liga 16-zespołowa – 2. Przy 18-zespołowej najpewniej trzy. O barażach między drużynami z pierwszej ligi a Ekstraklasy nie myślimy. Trudno zresztą to spiąć pod kątem kalendarza rozgrywek. Zwłaszcza że Ekstraklasa powinna kończyć sezon około 20 maja. A skoro chcemy znaczyć więcej w europejskich pucharach, zdobywać punkty dla ligi w rankingu UEFA, ważna jest data zakończenia rozgrywek. Od przyszłego sezonu wchodzi w życie reforma UEFA, która – ze względu na nasze miejsce w rankingu lig w Europie – oznacza dla polskich zespołów jeszcze wcześniejszy start w rozgrywkach europejskich. Do tego kalendarza musimy się dostosować. W pewnym sensie wcale nie liczba zespołów w Ekstraklasie jest z punktu widzenia interesu polskiej piłki klubowej najważniejsza. Za to stworzenie rozgrywek dopasowanych do kalendarza UEFA już tak. Chodzi o to, żeby piłkarze mieli czas na normalny odpoczynek i przygotowania, a dziś go nie mają.
Ile zespołów spadnie z Ekstraklasy w sezonie następnym, który przy założeniu powiększenia ligi do 18 zespołów będzie przejściowym między systemami rozgrywek?
Do takich rozstrzygnięć dojdzie dopiero w lutym po spotkaniu klubów Ekstraklasy i podczas obrad rady nadzorczej. Przy tym rozwiązaniu do ligi muszą dołączyć kolejne dwa kluby, ale dróg do osiągnięcia tego stanu jest kilka. Możemy mówić o braku spadkowiczów i dwóch zespołach awansujących z pierwszej ligi, jednym spadkowiczu i trzech awansujących, albo nawet dwóch spadkowiczach i czterech awansujących. Ale podkreślę – dziś równie prawdopodobna jest nadal liga 16-zespołowa.
18 zespołów to 34 kolejki, czyli trzy terminy mniej niż obecnie. A co z Pucharem Polski, aktualny jest temat zmniejszenia liczby meczów w tych rozgrywkach?
Tak. Rozmawiamy o tym z Polskim Związkiem Piłki Nożnej. Prezes Zbigniew Boniek jasno zadeklarował chęć porozumienia. Puchar Polski miałby też grać aż do finału bez meczów rewanżowych. Do dyskusji jest także inny temat – aby zespoły występujące w Europie rywalizację w Pucharze Polski zaczynały rundę później. Kalendarz gier musi być możliwie elastyczny, gdyż celem nadrzędnym powinny być europejskie puchary. I wcale nie myślę tu o korzyści Lecha Poznań. Przecież chodzi o każdy klub reprezentujący Polskę w Europie. Musimy stworzyć sobie możliwości zaistnienia na arenie międzynarodowej i budowania ligowego rankingu UEFA, który dla wszystkich klubów Ekstraklasy powinien mieć znaczenie.
Temat rozluźnienia limitu dla obcokrajowców w Ekstraklasie jest jeszcze na wokandzie?
Nie jest to kwestia paląca. Ale ważna. Jestem przekonany, że pod koniec obecnego sezonu wrócimy do rozmów w tej kwestii z prezesem Bońkiem. Zdrowy kompromis na kilka najbliższych lat powinno udać się wypracować. Mam tu na myśli zwiększenie limitu z dwóch do trzech obcokrajowców mogących przebywać na boisku w tym samym czasie w jednej drużynie. Trzeba też nieustannie pamiętać o umiejętnym wprowadzaniu młodzieżowców do pierwszych drużyn. Inna sprawa, że rozumiem kolegów z różnych klubów, mniejszych i większych, którzy mówią o tym, że w Ekstraklasie są po to, żeby zdobywać tytuły. I chcą sami definiować kadry zespołów, aby cel zrealizować. A zatem jeśli na koniec nie będzie zgody w kontekście wprowadzenia regulacji lub stymulacji finansowej promującej własnych wychowanków, koniecznie należy poszukać innego rozwiązania, które wymusi na klubach postawienie na szkolenie młodzieży.
Młodzieżowiec miałby być wychowany przez dany klub czy mógłby zostać kupiony?
Najlepiej, gdyby był wychowankiem. W każdym razie nie wykluczamy też innej drogi. Przepisu nie wprowadzamy, za to dyskutujemy na przykład o dodatkowych pieniądzach z praw marketingowych czy telewizyjnych za wystawianie młodzieżowców. Taki model obowiązuje w Austrii.
W pierwszej lidze przepis o konieczności gry młodzieżowca nie do końca zdaje egzamin. Wystarczy posłuchać trenerów, prezesów, nawet zawodników, którzy mieli ten status, ale już nie mają.
Dlatego mówię wyłącznie o idei. Potrafię sobie wyobrazić, że w głowie młodzieżowca rodzi się myśl, że grę ma zagwarantowaną. I że przestaje pracować nad rozwojem piłkarskim, bo nie musi rywalizować o miejsce na boisku. Jeszcze innym rozwiązaniem może być wymóg posiadania i, podkreślę, realnego prowadzenia klubowej akademii, która ma jasno określone struktury, jej funkcjonowanie oparte jest o stworzone normy. Polskiej piłce tego nadal brakuje, a właśnie my – kluby z najwyższej klasy rozgrywkowej – musimy wziąć na siebie za to odpowiedzialność, bo temat szkolenia młodych piłkarzy trzeba jednak poruszyć.
Kiedy wystartuje przetarg na prawa mediowe do Ekstraklasy?
Na pewno w przyszłym roku. Im szybciej, tym lepiej. Zanim jednak do tego dojdzie, musimy nie tylko wybrać system rozgrywek, ale również rozstrzygnąć kwestię podziału pieniędzy między kluby z praw mediowych. Obecny model został stworzony pod obowiązujący kontrakt telewizyjny. Za niespełna dwa lata natomiast będziemy mieli nową umowę, nowe środki oraz nowy kształt ligi.
Prezes Legii Warszawa Dariusz Mioduski foruje pomysł, aby kluby występujące w europejskich pucharach otrzymywały z tytułu praw telewizyjnych zdecydowanie większe kwoty niż pozostali ekstraklasowicze.
Wydaje mi się, że narracja prezesa Mioduskiego była niewłaściwa, bo koncentrował się na Legii, a nie potrzebach ligi jako całości. Może tak być, że Legia nie gra w europejskich pucharach. I Lech nie występuje w Europie. A grają na przykład Korona Kielce i Górnik Zabrze. Nie ulega wątpliwości, że reprezentanci polskiej ligi w Europie powinni otrzymać większe środki z umowy telewizyjnej. W formie dodatkowych premii. Aby móc się dozbroić, lepiej reprezentować Ekstraklasę w Europie, budować ranking UEFA. I w rozgrywkach międzynarodowych zarabiać pieniądze. Dla siebie, ale co bardzo ważne – również dla całej ligi. Przecież Legia, awansując do fazy grupowej Ligi Mistrzów, sprawiła, że każdy klub Ekstraklasy otrzymał od UEFA po 250 tysięcy euro. Kiedy Lech grał w fazie grupowej Ligi Europy, do każdego klubu Ekstraklasy na szkolenie młodzieży trafiło ponad 100 tysięcy euro. Udane występy polskich zespołów w pucharach są w interesie wszystkich klubów. A efekty tego są policzalne! Tyle że aby tam zafunkcjonować, kluby trafiające do Europy powinny dostać większe pieniądze z praw telewizyjnych. I niech to będzie także Jagiellonia Białystok lub Zagłębie Lubin, jeśli to wywalczą.
Faktem jest, że chyba nigdzie na świecie ligi nie dzielą pieniędzy z praw mediowych po równo.
Oczywiście. Ekstraklasa ma wypracowany model podziału środków. 55 procent całej kwoty dzielonych jest równo, 17,5 procent zależy od rankingu historycznego stworzonego na podstawie ostatnich 5 sezonów, kolejne 17,5 procent według miejsca na koniec danego sezonu, 8,5 procent trafia do czterech zespołów grających w Europie, a 1,5 jako swego rodzaju mechanizm solidarnościowy do klubów dolnej ósemki po podziale na grupy po rundzie zasadniczej. Bazę mamy. Natomiast proporcje trzeba zmodyfikować tak, aby w większym stopniu nagradzać reprezentantów Ekstraklasy w pucharach.
Jest już pomysł na pakiety, które zostaną zaoferowane telewizjom?
Zarząd Ekstraklasy nad tym pracuje.
Jednoosobowy zarząd, ale do tego jeszcze wrócimy.
Jednoosobowy, za to wsparty dyrektorem Marcinem Stefańskim oraz prezesem spółki Ekstraklasa Live Park Leszkiem Miklasem. To są osoby doskonale orientujące się w temacie logistyki rozgrywek i sprzedaży praw telewizyjnych. Podobnie zresztą jak prezes Marcin Animucki. Wydaje się, że dobrym pomysłem jest, aby w paśmie sobotnim lub niedzielnym produkować sygnał telewizyjny z kilku, powiedzmy czterech, meczów rozpoczynających się o tej samej godzinie. A to odbiorca będzie decydował, które spotkanie obejrzy w całości. Dla telewizji może to być ciekawe rozwiązanie. Zwłaszcza że możliwe przecież jest, iż z tych spotkań robiona jest multiliga. Dla klubów również jest to interesujące, gdyż takie rozwiązanie może korzystnie wpłynąć na frekwencję na stadionach.
Przygotowujecie pakiet z jednym meczem każdej kolejki w telewizji otwartej?
Proszę pamiętać, że największe pieniądze zarabiamy od stacji zamkniętych. Z kolei pod względem oglądalności, dużo większą mają te w kanałach otwartych. Zależy nam na tym, aby liga miała większy zasięg. Tylko to w dużej mierze zależy od licencjobiorcy. To on zdecyduje, czy odsprzedać jeden mecz telewizji otwartej, czy zamknąć Ekstraklasę na własnych kanałach.
To ile warte są rozgrywki Ekstraklasy? Mioduski mówi, że przynajmniej 300 milionów złotych za sezon.
A dlaczego nie 400 milionów lub więcej? Tak naprawdę nie ma co mówić o kwotach. Bo to zawsze pozycjonuje strony negocjacji. Na pewno liga poprzez atmosferę na stadionach, poprzez infrastrukturę, jakość przekazu, także dzięki dobrej grze reprezentacji Polski, zasługuje na to, aby prawa sprzedać za zdecydowanie większe pieniądze.
Co z umową na zarządzanie ligą między Ekstraklasą SA a PZPN, która obowiązuje do 2021 roku i determinuje liczbę sezonów, w obecnej sytuacji mowa o dwóch, na które można sprzedać prawa mediowe?
W lutym na posiedzeniu rady nadzorczej spółki zajmiemy się przygotowywanym projektem nowej umowy. Chcemy sprawnie porozumieć się ze związkiem w sprawie jej przedłużenia na kolejne lata. Zapewne pięć lub sześć. Rewolucji w tym względzie spodziewać się nie można. Taka umowa powinna trwać nieco dłużej niż dany cykl praw telewizyjnych. Aby nadawcy mieli gwarancję, że produkt, za który płacą, jest stabilny.
A jak w to wszystko wpisuje się umowa z MP & Silva, bo będzie obowiązywać przynajmniej w dwóch pierwszych latach nowego kontraktu telewizyjnego? I jej obsługa, która po wynegocjowaniu zapewne wyższych warunków z telewizjami będzie sporo kosztowała.
W poprzednim cyklu sprzedaży praw agencja nie tylko doradzała i pomogła uplasować je na rynku. Była również gwarantem wypłaty określonych kwot dla klubów. Gdyby nie udało się określonych pieniędzy pozyskać od nadawców, wówczas musiałaby sama pokryć różnicę. Dla klubów było to bardzo korzystne rozwiązanie. Choćby dlatego, że przed pojawieniem się MP & Silva rozmawialiśmy o znacznie niższych kwotach. Co do przyszłości natomiast, Ekstraklasa SA musi podejść do umowy z agencją w sposób czysto biznesowy. I strategiczny. W tej chwili prezes Animucki przedstawia nam rozwiązania w tej kwestii.
Korzystacie z doradztwa MP & Silva przy tworzeniu pakietów dla nadawców?
W tej chwili nie. Ale przyjdzie moment, w którym z pewnością skorzystamy z wiedzy agencji. Zresztą kwestia umowy z MP & Silva również musi zostać rozstrzygnięta, zanim do nadawców zostanie wysłane zaproszenie do składania ofert. Dla jasności, z treści obowiązującej umowy z agencją kluby są zadowolone.
Co z prawami międzynarodowymi, którymi dysponuje obecnie MP & Silva?
W tej chwili liga otrzymuje około 15 milionów złotych ze sprzedaży praw do rozgrywek za granicą. Co ciekawe, Ekstraklasa w zestawieniu z innymi ligami europejskimi znajduje się na 15 miejscu pod względem oglądalności poza Polską. Wbrew pozorom, to wcale nie jest zły wynik. Wiele osób wyjechało z kraju, żyją na Wyspach Brytyjskich, w Niemczech, na Półwyspie Iberyjskim. I z tego korzystamy. Dlatego spodziewamy się także wzrostu przychodów z tego tytułu. Na pewno jednak nie na takim poziomie, aby powiedzieć, że będzie to dla klubów druga noga finansowa.
Wróćmy do jednoosobowego zarządu Ekstraklasy SA. Główne cele, które rada nadzorcza spółki stawia przed prezesem Marcinem Animuckim, poza dużym wzrostem z tytułu sprzedaży praw mediowych?
Przywrócić spółkę klubom. Sprawa jest prosta. Ekstraklasa SA nie jest szefem dla klubów. Tylko jest spółką powołaną przez kluby. Aby im pomagać, korelować ich często rozbieżne interesy. Po to, aby zdobywać dla klubów jak największe pieniądze. Nie może być tak, że spółka jest wszędzie obecna, we wszystko się angażuje – nie widzę takiej potrzeby. Natomiast rada od prezesa oczekuje na przykład planu na promocję rozgrywek. Chodzi o kampanię promującą widowisko sportowe na stadionach. Nie mam na myśli reklamowania meczu Lecha z Cracovią, tylko całej ligowej kolejki jako zdarzenia, eventu, na którym warto u siebie w regionie uczestniczyć. To są główne cele nowego prezesa. Kluby chcą otrzymywać więcej pieniędzy z umów telewizyjnych oraz marketingowych. W najbliższym czasie oczekujemy od prezesa Animuckiego zdefiniowania pakietów telewizyjnych, rozpisania scenariuszy w tym zakresie. A potem przeprowadzenia procesu sprzedaży.
W głosowaniu rady nadzorczej spółki Animucki pokonał Bogusława Biszofa, który był faworytem Zbigniewa Bońka. Można to odczytywać jako demonstrację niezależności klubów względem PZPN?
W trakcie obrad rada rozmawiała z trzema kandydatami. Oprócz dwóch wymienionych przez pana, pojawił się też Tomasz Półgrabski. Bogusława i Marcina znaliśmy doskonale, obaj byli mocnymi kandydatami. Jedną rzecz jednak chciałbym wyjaśnić, prezes Boniek przed wyborami szefa Ekstraklasy SA i już po ich zakończeniu podkreślał, że jest otwarty na współpracę z każdym prezesem. Tak się zresztą dzieje. Natomiast jako liga, kluby, czasem będziemy różnić się z prezesem Bońkiem. Zdarzą się też sytuacje, kiedy będziemy idealnie zgodni. Najważniejsze jednak, abyśmy współpracowali. Pchali wózek w jedną stronę. W niedalekiej przeszłości nie zawsze tak się działo. A w końcu rozgrywki Ekstraklasy w wielu aspektach zależne są od PZPN. Nie tylko dlatego, że związek ma najwięcej udziałów w spółce zarządzającej ligą.
Prezes Animucki będzie kierował pracami Ekstraklasy SA sam czy dołączy do zarządu spółki ktoś jeszcze?
Na ostatnim posiedzeniu rady nadzorczej ustaliśmy, że Marcin Animucki na tym etapie pokieruje pracami spółki samodzielnie. Wszyscy się ze mną zgodzili. Jeśli natomiast ocenimy w przyszłości, że jeszcze jedne ręce do pracy są niezbędne, wtedy rozważymy poszerzenie zarządu i obowiązkiem przewodniczącego rady będzie rekomendacja takiej osoby. Z kolei kwestia doboru menedżerów, ułożenia pracy spółki na poziomie operacyjnym, pozostaje w gestii prezesa. Z efektów zostanie przecież rozliczony. Rada nadzorcza ma kontrolować pracę prezesa, a przede wszystkim wyznaczać strategię rozwoju.
To kiedy zarekomenduje pan osobę, która wejdzie do zarządu spółki? Już w lutym?
Nie. To będzie zależało od natężenia pracy, może w ogóle albo może dopiero jesienią. Zresztą Marcin Animucki sam zapewne zgłosi się do mnie, kiedy będzie czuł, że obowiązków jest coraz więcej. Mamy normalne relacje. Krótko mówiąc, stawiamy na jakość działania spółki, a nie na podejmowanie szybkich, pochopnych decyzji.
Gdy widzi pan takie obrazki jak podczas derbów Krakowa, zadymiony stadion, strzelanie racami w kibiców drużyny gości, co pan sobie myśli?
Że takich zachowań ze stadionów należy się absolutnie pozbyć. Przy całym ogromie pracy, którą wykonujemy we wszystkich klubach, również na poziomie spółki Ekstraklasa, stale poprawiając wizerunek polskiej piłki – zachowania idiotów, którzy nie rozumieją, do czego służy stadion, jawnie wszystkim przeszkadzają. Wszystkim, czyli nie tylko klubom, ale również nadawcom telewizyjnym i pozostałym kibicom. Stadiony nie są miejscem na robienie zadym. Dosłownie i w przenośni. Dodam do tego brak akceptacji na wszelkie afiszowanie się i manifestowanie poglądów politycznych, społecznych i tak dalej. Mówimy o miejscu, w którym dostarcza się pozytywnych emocji i rozrywki. Czas najwyższy surowo karać tych, którzy choćby o milimetr próbują przekroczyć granicę. A jeśli granicy nie widzą, to należy im ją jasno wyrysować. I właśnie ta granica zostanie wyrysowana już od nowej rundy.
Racowiska, przerwane mecze, jak to wpływa na wycenę produktu, jakim jest Ekstraklasa?
Wyraźnie obniża wartość produktu, przerwy w meczach wpływają też na nastawienie broadcasterów, powodują generalnie niechęć biznesu. Na opinię ogółu, do którego tak często nie trafiają pozytywne komunikaty, bo nie są tak nośne. A wybryki już tak i tworzą stereotypy. Nie to jest zresztą najważniejsze. Mamy do czynienia z eskalacją tego zjawiska, a kluby i PZPN są poniekąd z tym same. Należy doprowadzić do rozwiązania problemu na poziomie znacznie szerszym, w dużej współpracy. Piłka nożna jest najważniejsza, ludzie przychodzą na stadion nie po to, żeby się gonić, tylko żeby się dobrze bawić. I chcę podkreślić, że nadal będziemy prowadzili dialog ze środowiskiem kibicowskim. On był i będzie. Rozumiemy bowiem potrzeby kibiców, chęć uczestniczenia w widowiskach sportowych poprzez tworzenie opraw. Ale są też granice i należy wyraźnie je określić.
Jaki ma pan pomysł na walkę z racami na stadionach? Co może w tym względzie Komisja Ligi?
Od ostatniego posiedzenia rady nadzorczej Ekstraklasy w listopadzie trwają prace grupy roboczej powołanej przez gremium, we współpracy z PZPN, której zadaniem jest opracowanie jawnego, transparentnego taryfikatora kar za każdorazowe łamanie regulaminów na stadionach. Komisja Ligi zacznie pracować w oparciu o niego już od pierwszego meczu 2018 roku. Same kary mogą być bardzo dotkliwe i dzięki temu skuteczne. Zmianie ulegną między innymi regulaminy sprzedaży biletów we wszystkich klubach, zmianie ulegnie sposób i zasady dystrybucji biletów dla kibiców gości. Co istotne, pojawiają się bardzo restrykcyjne pomysły, nawet rocznego lub dwuletniego okresu rozgrywania meczów w całej Ekstraklasie bez udziału kibiców drużyny przyjezdnej. A gdy już decyzje zapadną, działanie będzie wymagać konsekwencji nas wszystkich, wszystkich klubów. Jestem przekonany, że rada nadzorcza w obecnej kadencji to uporządkuje.
Na koniec nie mogę nie zapytać o Lecha. Kolejorz może grać jeszcze nudniej?
Najlepiej byłoby grać piłkę, która się wszystkim podoba. A przy tym punktować. Tymczasem faktem jest, że mieliśmy okres, kiedy i nie graliśmy ładnie dla oka, i punktów specjalnie nie przybywało. Ale był też czas, gdy Lech tworzył widowisko, zwycięstw jednak nie odnosił. Pod koniec jesieni znaleźliśmy się na etapie, w którym musieliśmy liczyć przede wszystkim punkty. To jest ważne w ostatecznym rozrachunku. A po przerwie zimowej liczymy, że wrócimy na właściwą ścieżkę także pod względem atrakcyjnego stylu. Mamy piłkarzy i trenera, którzy powinni dawać radość z oglądania ich.
Zadyszkę Lecha można łączyć z przyspieszonymi przygotowaniami do sezonu, co miało związek ze startem w europejskich pucharach?
Być może znajduje to odzwierciedlenie w grze. Wiemy jednak, że od strony przygotowania fizycznego, wydolnościowego zespół wyglądał dobrze. Trochę tak jest, że kiedy idzie, to idzie i jest OK, wszyscy są zadowoleni. A kiedy zaczynasz gubić punkty, upraszczasz grę. Szukasz prostych rozwiązań. Myślisz o tym, żeby nie stracić bramki, zamiast o tym, aby odważnie pójść do przodu. To się z kolei przekłada na postrzeganie gry. Przestaje być atrakcyjna. Problem zaczyna powiększać się też w głowach zawodników. Nad tym musimy pracować zimą.
Tyle że komunikowaliście, iż latem Lech sprowadził zawodników doświadczonych, z sukcesami na koncie, właśnie po to, żeby potrafili udźwignąć presję.
I jesienią przez jakiś czas widzieliśmy drużynę pewną siebie, mającą liderów. Do meczu z Legią włącznie wyglądaliśmy dobrze. Nawet pomimo odpadnięcia z europejskich pucharów, choć proszę mi wierzyć, że akurat ten argument nie sprawia mi żadnej radości. Tyle że później, po dobrych meczach, choć nie wygranych, z Lechią Gdańsk czy Wisłą Kraków, w grę wkradła się zachowawczość. Inna sprawa, że straciliśmy najmniej bramek w lidze.
Można już ogłaszać fiasko letniej rewolucji w kadrze Kolejorza?
Skądże znowu! Rafał Janicki dobrze wygląda w obronie. Z Emira Dilavera jesteśmy bardzo zadowoleni. O Mario Situmie, do momentu kontuzji, słyszeliśmy ochy i achy. Duże nadzieje wiążemy z Nikolą Vujadinoviciem. Christian Gytkjaer, jakkolwiek by patrzeć, strzelił jesienią dziewięć goli. Jak już dostaje piłkę, potrafi wykorzystać sytuację. Tylko trzeba mu futbolówkę dowieźć, ale że to zawodnik o takim profilu – wiedzieliśmy.
A Deniss Rakels, Niklas Baerkroth, Vernon De Marco?
W Szwedzie na pewno widzimy potencjał. Daje dobre zmiany. Vernon został sprowadzony jako uzupełnienie. Zresztą, rzetelnej oceny letniego okna transferowego najwcześniej dokonać będzie można w czerwcu. Po zakończeniu sezonu.
Nenad Bjelica może spać spokojnie?
Nie może. Bo musi myśleć o drużynie i poprawie gry. Natomiast w kontekście, w którym zadał pan pytanie – śpi spokojnie.