Specjalnie dla nas: Eugen Polanski
W wieku zaledwie 32 lat zakończył karierę. Ponad ćwierć tysiąca meczów w Bundeslidze, kilkanaście w reprezentacji Polski i niezbyt fajne z nią pożegnanie. Jak na to wszystko patrzy po latach?
ZBIGNIEW MUCHA
Zacznijmy od tego co słychać u Eugena Polanskiego?
Dziękuję, wszystko w porządku. Zdrowie dopisuje, znów z rodziną mieszkam w Gladbach, no i przede wszystkim pracuję w moim klubie – mówi Polanski.
Czyli Borussii Moenchengladbach. Czym się zajmujesz?
Uczę się bycia trenerem. Zacząłem na początku roku w szwajcarskim FC St. Gallen, jako asystent pierwszego szkoleniowca, to jednak była – w pewnym sensie – tylko praktyka, przygotowanie do zawodu. Chciałem sprawdzić, czy jest to coś, co naprawdę mnie zainteresuje. Kiedy pojawiła się propozycja z Moenchengladbach, nie zastanawiałem się długo. Powrót do Borussii i praca szkoleniowa akurat w tym klubie, to było to, czego potrzebowałem.
W takim razie na czym konkretnie polega twoja praca?
Jestem jednym z trzech asystentów trenera Marco Rose. Uczestniczę w codziennych treningach pierwszego zespołu, a poza tym koordynuję szkolenie młodzieży w klubie. Po angielsku – development coach, tak to się nazywa. Nie tylko dwa razy w tygodniu prowadzę zajęcia z juniorami, ale też mam przegląd wszystkich naszych zespołów, wyławiam najbardziej utalentowanych, by być gotowy podpowiedzieć pierwszemu trenerowi nazwiska zawodników, którzy mogliby uzupełnić kadrę bundesligowego zespołu.
Przy okazji pewnie zdobywasz także odpowiednie wykształcenie?
Naturalnie. W Niemczech, jeśli masz za sobą określoną liczbę meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej, zyskujesz ułatwioną ścieżkę szkoleniową. Rok temu zrobiłem licencję, taki pierwszy poziom zaawansowania. W tym roku chcę zdać egzaminy na tzw. licencję A, a potem zostanie, już na ostatnim etapie, zdobyć licencję pozwalającą szkolić drużyny Bundesligi. Wszystko jednak wymaga czasu. Przepisy jasno to określają – po zdobyciu konkretnej licencji trzeba przynajmniej rok z nią popracować, nim można zacząć ubiegać się o kolejną. W każdym razie chcę mocno postawić na naukę.
Sama boiskowa praktyka nie wystarczy, ale w karierze – wynotowałem sobie – pracowałeś jako zawodnik ze znanymi trenerami: Munozem, Advocaatem, Heynckesem, Tuchelem, Koeppelem… Było się od kogo uczyć.
To prawda, pod tym względem miałem szczęście. Nawet niedawno o tym samym sobie pomyślałem. Dodatkowo w juniorach prowadził mnie Uli Stielike, w młodzieżówce Horst Hrubesch, tyle że mając 18 czy nawet 20 lat, inaczej postrzegasz życie, nie analizujesz pracy trenera, a szkoda, bo to później są doświadczenia bezcenne.
Od kogo zatem najwięcej się nauczyłeś?
W ostatnich dwóch latach spędzonych w Hoffenheim byłem już na tyle świadomy tego, co chcę robić po zakończeniu kariery, że inaczej podchodziłem do obserwacji pracy szkoleniowca. W związku z tym mocno czerpałem od Juliana Nagelsmanna. Niesamowity facet, ogromna wiedza, otwarta głowa. Utrzymujemy kontakt do tej pory.
To niemal twój rówieśnik. Piłkarze nie mają kłopotów pracując z tak młodymi trenerami?
Powiem więcej – Julian jest nawet o rok młodszy ode mnie, ale to w żaden sposób nie wpływa na postrzeganie jego, respekt jakim jest darzony. Zresztą zauważyłem, że czasy się zmieniły. Dziś piłkarze chętnie współpracują właśnie z młodymi szkoleniowcami. Takimi, którzy potrafią zrozumieć młodego zawodnika, wczuć się w jego sytuację – piłkarską lub życiową.
Borussia chyba mocno stawia na byłych piłkarzy, angażując ich do pracy szkoleniowej?
Prócz mnie w sztabie jest choćby były znakomity były bramkarz Uwe Kamps, jest Alexander Zickler, także pierwszy trener Marco Rose ma za sobą oczywiście przeszłość piłkarską w Bundeslidze. Naprawdę super, że udało się go zatrudnić po sukcesach, jakie odnosił w Salzburgu. Z Rose grałem wspólnie jeszcze w Mainz, ale pewien jestem, że nie miało to związku z moim zatrudnieniem. Klub szukał kogoś odpowiedniego w miejsce Otto Addo, który zajmował moje stanowisko, nim trafił do Dortmundu. Miałem więc szczęście – klub uznał, że kogoś takiego jak ja potrzebuje.
Masz niespełna 34 lata, a już ponad rok temu zdecydowałeś się zakończyć karierę. Dlaczego tak szybko?
Na pewno nie dlatego, że brakowało zdrowia. Naprawdę chętnie pograłbym dłużej. Gdy skończył się mój kontrakt w Hoffenheim, liczyłem na to, że bez problemu pojawią się fajne, satysfakcjonujące oferty. Tymczasem tak nie było i nawet mnie to trochę dziwiło. Owszem, pojawiały się propozycje z różnych klubów, ale nie zdecydowałem się ich przyjąć. Dla mnie piłka to pasja, nie tylko biznes. Nie mógłbym wstawać codziennie rano na trening i nie być szczęśliwy, nie czuć radości, satysfakcji z pracy. To bez sensu, ja tak nie potrafię. Dlatego w pewnym momencie uznałem, że lepiej z tym skończyć.
To prawda, że miałeś propozycję gry w Ekstraklasie?
Tak, z dwóch klubów.
Z Pogoni?
Chyba nie. Zresztą tymi sprawami zajmowali się moi przedstawiciele. Ja wiedziałem tylko, że jeśli mam grać w Ekstraklasie, to chciałbym walczyć o mistrzostwo Polski. Szanuję ludzi, z którymi rozmawiałem, ale jeśli oceniłem, że z danym klubem czeka mnie gra o miejsca 7-10, uczciwie i grzecznie odmawiałem.
Borussia to twój klub, sam tak powiedziałeś. To ułatwia pracę?
Zaczynałem w Gladbach profesjonalną karierę, w koszulce Borussii debiutowałem w Bundeslidze. Cieszy mnie powrót do tego miejsca, do ludzi, którzy mnie pamiętali. Dla rodziny – żony i trójki dzieci – to również fajna sprawa, nie było nas tutaj 12 lub 13 lat…
Borussia jest rewelacją tego sezonu w Bundeslidze. Jak do tego doszło?
Wiele rzeczy się na to złożyło, także to, że obecny sezon wydaje się lekko szalony, stawka dość wyrównana, każdy może wygrać z każdym i… całkiem nieźle się w tym odnajdujemy.
Na tyle nieźle, że potrafiliście pokonać Bayern Monachium. Trybuny niemal oszalały ze szczęścia.
To prawda, nasi kibice potrafią stworzyć niesamowicie gorącą atmosferę. Uczciwie trzeba przyznać, że Bayern miał okazję, by ten mecz wygrać. Nie wykorzystał ich, my byliśmy skuteczniejsi.
Czuć w mieście tęsknotę za czasami świetności Borussii?
Na pewno. Nie tylko wśród kibiców. Każdy w klubie, w drużynie marzy o tym, by dorównać legendarnym zawodnikom. Ja jestem za młody, nie mogę pamiętać z boiska Simonsena, Netzera czy Vogtsa, ale jako początkujący piłkarz spotkałem się z opowieściami o znakomitych latach siedemdziesiątych, kiedy Borussia była najlepsza w Niemczech. Z niektórymi członkami tamtej legendarnej drużyny się później zetknąłem, niektórzy, jak choćby Stielike czy Jupp Heynckes byli moimi trenerami.
Jak z perspektywy czasu oceniasz całą karierę, czyli ponad 250 meczów w Bundeslidzie, kilkanaście bramek, 19 meczów w reprezentacji Polski, tyle samo w niemieckiej młodzieżówce U-21. To wszystko jest tak akurat czy jednak czujesz niedosyt?
Dla mnie zawsze ważne było, by robić tyle, ile mogę. Dawać tyle, na ile mnie stać. By nigdy później nie żałować, że coś zaniedbałem. Trudno samemu oceniać karierę, być może ktoś z boku miałby bardziej obiektywne spojrzenie. Według mnie liczba meczów w Bundeslidze, udany sezon w La Liga, fakt, że poznałem różne style gry, nauczyłem się języka hiszpańskiego, to wszystko ważne rzeczy. Ile umiałem, tyle zostawiłem na boisku. Nigdy nie byłem wirtuozem techniki, nie byłem szybki, bazowałem na taktyce, na atletyce, na tym, by dawać sto procent z siebie.
A reprezentacja Polski? Także dałeś sto procent?
Jeśli grałem – na pewno. Ile osiągnąłem wraz z kolegami, to inna sprawa. Wiadomo, że szkoda nieudanych mistrzostw Europy. Ale z oceną swojej postawy na boisku nigdy nie miałem i nie mam problemu. To był ważny i piękny etap w moim życiu i karierze. Wciąż czuję się emocjonalnie związany z reprezentacją Polski. Oglądam jej mecze w telewizji.
Jednej rzeczy nie można ci odmówić – zawsze byłeś szczery. Nie czarowałeś, nie bajerowałeś opowieściami, że na wakacje jeździsz na Mazury, uwielbiasz pierogi i znasz wszystkie zwrotki polskiego hymnu. Chciałeś się bronić jakością i poziomem sportowym?
Oczywiście, natomiast pamiętam, co powtarzali mi rodzice, gdy byłem mały. Mówili: nie zapominaj, gdzie się urodziłeś. Dlatego pamiętam, że trzy lata mieszkałem w Polsce, że urodziłem się w Sosnowcu i dlatego nigdy nie zapomniałem polskiego języka, a nawet w pewnym momencie postanowiłem go udoskonalić. Nie wyobrażałem sobie sytuacji, bym przyjeżdżał na zgrupowanie reprezentacji i wstydził się mówić po polsku, lub wręcz nie potrafił. Wydaje mi się jednak, że cokolwiek dziś powiem, ludzie uwierzą lub nie. Ale ja naprawdę byłem szczęśliwy, zakładając biało-czerwoną koszulkę, czułem dumę, słuchając hymnu. Wiem, że wszystkich nie przekonam, ale tak było.
Zawsze?
Tak. Kiedy grałem w Hiszpanii, w Getafe, udzieliłem wywiadu po hiszpańsku. Zapytano mnie kim jestem, kim się czuję? Powiedziałem, że Polakiem. Ale piłkarsko czuję się Niemcem. W Niemczech się wychowałem i nauczyłem grać w piłkę, dużo temu krajowi zawdzięczam. Źle przetłumaczono moje słowa, źle zinterpretowano, wyszło potem niezręcznie. Natomiast jeśli zapytasz mnie o to dzisiaj, odpowiem tak samo: czuję się Polakiem.
Kibice w Polsce mieli chyba mniejsze obiekcje przy powołaniach Obraniaka, Perquisa, Boenischa, z tobą było inaczej. Może dlatego, że byłeś kapitanem niemieckiej młodzieżówki, powtarzałeś długo, że interesuje cię tylko gra w niemieckiej reprezentacji…
Jeśli wcześniej ktoś zadzwoniłby i zapytał, czy chcę grać w reprezentacji Polski, powiedziałbym, że tak. Ale nikt nie dzwonił, a ja sam zgłaszać się nie chciałem. Dopiero gdy odezwał się trener Smuda, wszystko się zaczęło.
Żałujesz tego, jak skończyła się przygoda z reprezentacją Polski? Skrytykowałeś Adama Nawałkę, przyjechał do Niemiec, spotkaliście się, ale do porozumienia nie doszło.
Popełniłem błąd, nie powinienem był tak reagować. Moje słowa o rezygnacji z występów w kadrze były pochopne. Kuba Błaszczykowski powiedział mi mądrą rzecz, że nie gra się dla trenera, ale dla kraju. Dla mnie spotkanie z trenerem Nawałką i rozmowa z nim były bardzo ważne. Byłem jednak w kiepskiej formie psychicznej. Źle znosiłem to, co o mnie pisano i mówiono, że Polanski to nie Polak. Bolało mnie to, ponieważ nigdy się nie oszczędzałem, grając dla Polski.
Ale podobno przeciwko reprezentacji Niemiec zagrać nie chciałeś?
No i co mam powiedzieć? Jeśli ktoś chce coś napisać, to nic go nie zatrzyma, a ja nic na to nie poradzę. Cokolwiek bym tłumaczył, inni zawsze będą wiedzieć lepiej. Mogę tylko powtórzyć, że otrzymując wezwania do reprezentacji, zawsze byłem dumny i szczęśliwy.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NUMER 52/53)