Nigdy w historii systemu ESA37 nie zdarzyła się sytuacja, abyśmy wszystkich spadkowiczów znali już po 34. kolejce. ŁKS Łódź pożegnał się z najwyższą klasą rozgrywkową już dawno, Korona Kielce spadła w piątek, a o losie Arki Gdynia zadecydowała w poniedziałek Wisła Płock.
Arka Gdynia jako ostatnia ze spadkowiczów poznała swój los (fot. Piotr Kucza/400mm.pl)
orona od kilku sezonów co roku była typowana jako drużyna, która za chwilę zleci z Ekstraklasy. Zapowiedzi jednak były weryfikowane przez kielczan, którzy ku zaskoczeniu wszystkich punktowali lepiej niż wskazywał na to potencjał. Potrafili nawet dwukrotnie zagrać w grupie mistrzowskiej, a w pewnym momencie kibice domagali się… awansu do Ligi Mistrzów. Tak było chociażby po zwycięstwie złocisto-krwistych nad Śląskiem Wrocław w listopadzie 2017 roku, kiedy po spotkaniu fani głośno krzyczeli „Champions League!”. – Kibiców chyba poniosła fantazja – mówił wówczas przed kamerą „PN” Jakub Żubrowski. W sezonie 2016-17 Korona była największą niespodzianką rozgrywek. Zajęła ostatecznie piąte miejsce, wydawało się, że w kolejnym sezonie włączy się do walki o europejskie puchary. Z klubem po zakończeniu rozgrywek pożegnał się trener Maciej Bartoszek. Teoretycznie kontrakt ze szkoleniowcem powinien zostać automatycznie przedłużony w momencie, kiedy wywalczył awans do górnej ósemki, ale do Kielc zawitał nowy właściciel i zaczął wprowadzać swoje porządki. Jednym z pierwszych ruchów było zwolnienie Bartoszka. Lata kolejne pokazały, że był to jeden z największych błędów, które zostały popełnione w Kielcach.
Tak samo wygląda sytuacja z Arką, która w rozgrywkach 2016-17 niespodziewanie sięgnęła po Puchar Polski. Gdynianie pokonali w finale Lecha Poznań 2:1 i uzyskali prawo gry w eliminacjach Ligi Europy. Drużyna prowadzona wówczas przez Leszka Ojrzyńskiego zrobiła wynik grubo ponad stan. Rok później doszła ponownie do finału krajowego pucharu, ale uległa Legii, jednak w lidze zapewniła sobie pewne utrzymanie. Ojrzyński odszedł z klubu. Powód? Niesatysfakcjonujący styl gry zespołu… Od tamtej pory żółto-niebiescy, podobnie jak Korona, notują stały zjazd.
Łódzki Klub Sportowy przystępował do sezonu 2019-20 w roli mistrza Fortuna I ligi. Drużyna z Alei Unii miała wnieść świeżość i polot do PKO BP Ekstraklasy, a styl gry miał oczarować pół Polski. Skończyło się jedynie na hucznych zapowiedziach, a ŁKS jako pierwsza drużyna w historii ESA37 już po sezonie zasadniczym nie miał szans na zajęcie nawet dziewiątego miejsca. Spadek stał się faktem zaledwie po dwóch kolejkach rundy finałowej. Czy zatem jest nam szkoda drużyn, które pożegnają się po tym sezonie z Ekstraklasą? Niekoniecznie.
Rok później doszła ponownie do finału krajowego pucharu, ale uległa Legii, jednak w lidze zapewniła sobie pewne utrzymanie. Ojrzyński odszedł z klubu. Powód? Niesatysfakcjonujący styl gry zespołu… Od tamtej pory żółto-niebiescy, podobnie jak Korona, notują stały zjazd. Losy gdynian poznaliśmy już po zamknięciu tego wydania „PN” (Arka czekała na wynik Wisły Płock w poniedziałek), ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że gdynianie uzupełnią komplet spadkowiczów w bieżących rozgrywkach.
Łódzki Klub Sportowy przystępował do sezonu 2019-20 w roli mistrza Fortuna I ligi. Drużyna z Alei Unii miała wnieść świeżość i polot do PKO BP Ekstraklasy, a styl gry miał oczarować pół Polski. Skończyło się jedynie na hucznych zapowiedziach, a ŁKS jako pierwsza drużyna w historii ESA37 już po sezonie zasadniczym nie miał szans na zajęcie nawet dziewiątego miejsca. Spadek stał się faktem zaledwie po dwóch kolejkach rundy finałowej.
Czy zatem jest nam szkoda drużyn, które pożegnają się po tym sezonie z Ekstraklasą? Niekoniecznie.
BRAK STYLU
Arka i Korona przez dłuższą część sezonu kompletnie nie miały pomysłu na organizację gry w ofensywie. Częściej akcje były konstruowane na dwa uda: albo się uda, albo się nie uda i zazwyczaj górę brała ta druga opcja. Bazowanie na stałych fragmentach czy indywidualnych zrywach poszczególnych piłkarzy to za mało, aby poważnie myśleć o utrzymaniu. W Kielcach szybko dało się odczuć rękę trenera Bartoszka, który nadał drużynie charakter, waleczność, ale jak pokazała rzeczywistość ten ruch został zrobiony o kilka miesięcy za późno. Trener Ireneusz Mamrot w Jagiellonii stawiał na futbol techniczny, oparty na wymianie krótkich podań. W Gdyni wiedział, że na takie rozwiązania nie może sobie pozwolić, a największym problemem jego piłkarzy jest gra w ofensywie. Atak udało się nieco naprawić, bo gdynianie w siedmiu pierwszych spotkaniach pod wodzą nowego szkoleniowca zdobyli tylko o połowę mniej bramek (dokładnie 11) w stosunku do swoich popisów przez 26 kolejek obecnego sezonu. Inna sprawa, że w defensywie żółto-niebiescy są dziurawi niczym szwajcarski ser i aby załatać wszystkie braki potrzeba kilku miesięcy wytężonej pracy…
O ile w przypadku Arki i Korony w zasadzie od początku sezonu mówiło się o braku stylu, to jeśli chodzi o ŁKS wcale tak nie było. Drużyna pod wodzą Kazimierza Moskala stawiała na futbol techniczny, momentami przyjemny dla oka, ale jednocześnie bardzo ryzykowny. Szkoleniowiec kazał grać swoim piłkarzom krótkimi podaniami, co wiązało się z licznymi błędami w okolicach własnej bramki. Beniaminkowi przyklejono łatkę „ładnie grają, ale nie wygrywają”, jednak trudno z takim stwierdzeniem się zgodzić. Łodzianie mieli faktycznie momenty, kiedy prezentowali piłkę dającą radość, ale znacznie częściej wyglądali na zagubionych… Z drugiej strony patrząc na jakość kadry trudno oczekiwać, żeby ci piłkarze grali w piłkę na takim poziomie, jak chociażby Lech czy Legia. Może trzeba było postawić na prostsze środki, które byłyby skuteczniejsze?
BRAK INDYWIDUALNOŚCI
Łodzianie w zasadzie nie wnieśli nic nowego do ligi. Słaba drużyna, słabe transfery, brak obiecujących młodzieżowców. W zasadzie ŁKS możemy podziękować za jedną postać – Daniego Ramireza. Hiszpan jesienią często w pojedynkę ciągnął beniaminka za uszy. To było jednak za mało, aby poważniej myśleć o utrzymaniu na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Pomocnik w zasadzie od pierwszych tygodni po awansie nie narzekał na brak zainteresowania i w zimowym okienku transferowym zmienił pracodawcę. Przeszedł do Lecha, gdzie nie jest gwiazdą, ale kiedy ma wokół siebie lepszych piłkarzy, jeszcze częściej możemy zachwycać się jego popisami, jak chociażby przy podaniu do Christiana Gytkjaera w czerwcowym starciu z Zagłębiem Lubin.
Takich indywidualności jak Ramirez w ŁKS już jednak nie ma. Przyszedł Pirulo, który miał być lepszą wersją Daniego, ale skończyło się na hucznych zapowiedziach, bo rzeczywistość brutalnie zweryfikowała jego umiejętności.
W Koronie i Arce próżno szukać takich panów piłkarzy, jakim przez pół roku w Łodzi był Ramirez. OK., w Gdyni mają Marko Vejinovicia, ale pomocnik Arki nie pokazuje w tym sezonie nawet w połowie tego, co prezentował przez pół roku, będąc w Polsce na wypożyczeniu. Osiadł na laurach i choć ma przebłyski, to z pewnością oczekiwaliśmy po nim znacznie więcej. W Kielcach przez pół roku nikt nawet nie aspirował do miana tamtejszego Vejinovicia. Dopiero wiosną w rolę największej gwiazdy Korony wcielił się Petteri Forsell. Fin kapitalnie uderza z rzutów wolnych, czasami miewa „magiczne” zagrania, ale to było za mało, aby wyciągnąć zespół z dołka.
Każda z pozostałych drużyn PKO BP Ekstraklasy ma w swoich szeregach prawdziwą gwiazdę, która błyszczy przez cały sezon. W Arce, Koronie i ŁKS takich indywidualności po prostu nie było. Albo inaczej: były, ale się nie ujawniły.
OFENSYWNE ZBRODNIE
Piłka nożna to bardzo prosta gra – strzelasz dużo goli, więc punktujesz, a kiedy nie strzelasz, zazwyczaj przegrywasz. Spójrzmy zatem na najgorsze zespoły w PKO BP Ekstraklasie pod względem zdobywania bramek. Na ostatnim miejscu Korona, na przedostatnim ŁKS, na trzecim od końca Pogoń (ależ wyjątek!), a na czwartym od końca Arka. Różnica między Koroną a Legią po 33. kolejkach wynosiła aż 42 gole! Dramat.
Trudno jednak oczekiwać, aby padały bramki, skoro tegoroczni spadkowicze oddają zatrważającą liczbę celnych strzałów. Z liczbami się nie dyskutuje. Statystyczny portal Ekstrastats wyliczył, że najgorszą drużyną pod względem celnych uderzeń (stan po 33. kolejce) na mecz w lidze polskiej jest Wisła Kraków, która oddaje średnio 3,7 strzałów w światło bramki na mecz. Tuż za nią jest Arka – 3,79, Lechia – 4,06, ŁKS – 4,15 i Korona – 4,18. Pod względem wszystkich strzałów nie jest już tak źle, bo na przykład ŁKS zajmuje piąte miejsce od góry – średnio 14,42 uderzeń na spotkanie, Korona jest jedenasta, a Arka czternasta w tej statystyce. Kiedy jednak zagłębimy się jeszcze mocniej i zerkniemy na współczynnik xG (expected goals – z ang., co znaczy oczekiwane gole), który uwzględnia jakość tych strzałów, to już tak kolorowo nie jest. Według tej statystyki Korona zajmuje przedostatnie miejsce (30,61, ostatnia jest Wisła Płock – 29,52), Arka trzecia od końca – 32,49, a ŁKS dziesiąty – 37,79.
Portal Ekstrastats wyliczył również liczbę wykreowanych sytuacji: Arka jest najgorsza w lidze z dorobkiem 41 okazji (do spółki z Pogonią), a ŁKS i Korona stworzyły dokładnie jedną sytuację więcej od gdynian. Jeśli spojrzymy natomiast na statystykę wypracowanych okazji w meczach przeciwko trzem spadkowiczom, wówczas liderem jest Arka – 86 szans przeciwników, wiceliderem ŁKS – 79, a podium zamyka Korona – 71.
TRANSFEROWE PUDŁA
Tak się składa, że od wielu lat w Ekstraklasie najwięcej transferów w zimowym oknie dokonują kluby z dolnych rejonów tabeli. Zimą 2020 nie było inaczej. Jedynie Arka sprowadziła zaledwie czterech piłkarzy, ale trudno się temu dziwić, skoro klub zalegał z wypłatami zawodnikom na kontraktach, więc skąd miał znaleźć pieniądze na nowe nabytki? W transferach jednak zawsze najważniejsza nie jest ich liczba, a jakość sprowadzanych piłkarzy, a pod tym względem było bardzo przeciętnie.
Arka sprowadziła za 450 tysięcy euro Nemanję Mihajlovicia, wypożyczyła Oskara Zawadę i na zasadzie wolnego transferu zatrudniła Douglasa Bergqvista, ale żaden nie okazał się zawodnikiem na pierwszy skład. W Koronie jedynym prawdziwym wzmocnieniem jest tak naprawdę wspomniany Forsell, który wniósł jakość. Jacek Kiełb niby miał dodać charakteru i wpłynąć na kolegów pod względem mentalnym, ale piłkarsko wypada średnio. ŁKS natomiast sprowadził trzech Hiszpanów, z których żaden nie nadaje się na ekstraklasowy poziom. Do Łodzi zawitał też Maciej Dąbrowski, który miał załatać dziurę w linii defensywnej, ale to on dostosował się poziomem do kolegów, a nie odwrotnie… Jakub Wróbel natomiast zaliczył rundę życia na zapleczu, jesienią strzelił osiem goli i zaliczył siedem asyst, ale na wyższym poziomie nie potrafił się odnaleźć – efekt: jedna asysta w dwunastu spotkaniach.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI