Przed piątkowym meczem przy Bułgarskiej, Lech Poznań i Śląsk Wrocław były niepokonane. Po spotkaniu takim mianem może się pochwalić już tylko WKS, który pokonał Kolejorza (3:1) i awansował na pozycję lidera PKO Ekstraklasy.
Wrocławianie jeszcze przed przerwą zdobyli trzy gole (fot. Maciej Figielek / 400mm.pl)
Starcie przy Bułgarskiej było zapowiadane jako mecz na szczycie tego weekendu na polskich boiskach, ale nie mogło być inaczej. Wszak obie drużyny nie doznały jeszcze porażki w ekstraklasie i z dorobkiem siedmiu punktów znajdowały się w ścisłym czubie ligowej tabeli.
Znacznie efektowniejszy futbol zaprezentował jak do tej pory Lech Poznań, który zdobył już siedem goli, jednak także Śląsk Wrocław nie pozwalał na zbyt dużo rywalom, a chociaż w trzech spotkaniach zdobył zaledwie trzy bramki, to miało to bardzo konkretne przełożenie na zdobycz punktową.
Przed pierwszym gwizdkiem sporo miejsca poświęcano również frekwencji na stadionie, a ta – według wyliczeń – miał się zbliżyć do 30 tysięcy, co już dawno w Poznaniu się nie zdarzyło. Jak się finalnie okazało, na trybunach pojawiło się ostatecznie ponad 33 tysiące fanów, co od pierwszych minut było dla miejscowych ogromnym atutem i dawało im wiatr w plecy.
Cóż jednak z tego, skoro już w 5. minucie Lech popełnił fatalny błąd przy wyprowadzaniu piłki z własnego pola karnego. Śląsk z tego prezentu skorzystał i po zagraniu ręką jednego z obrońców Kolejorza otrzymał „jedenastkę”. Pewnym egzekutorem rzutu karnego okazał się Robert Pich i goście wyszli na prowadzenie.
Kolejorz nie zamierzał jednak składać broni i jeszcze przed upływem kwadransa zdołał odpowiedzieć. Piłkę na połowie Śląska przejął kapitan Lecha, Darko Jevtić, który popędził na bramkę rywala i mając czas oraz miejsce, zdecydował się na strzał. Przymierzył idealnie i płaskim uderzeniem pokonał swojego byłego klubowego kolegę, Matusa Putnocky’ego.
Worek z bramkami rozwiązał się przy Bułgarskiej na dobre i kilkadziesiąt sekund później Śląsk ponownie był na prowadzeniu. Tym razem w roli głównej wystąpił Łukasz Broź, który huknął nie do obrony pod poprzeczkę. Bramkarz Lecha mógł jedynie odprowadzić piłkę wzrokiem.
Lech spisywał się w ten piątkowy wieczór dramatycznie w defensywie, czego pokłosiem – jeszcze przed przerwą – była trzecia stracona bramka. Ponownie na listę strzelców wpisał się Łukasz Broź, który tym razem nie nogą, ale głową znalazł drogę do siatki.
Dwie bramki deficytu to poważna strata, jednak nie taka, której nie dałoby się zniwelować. Żeby jednak Lech mógł wrócić do meczu, musiał zacząć grać odważniej w ofensywie i dużo lepiej w tyłach, gdzie spisywał się w pierwszej połowie niesamowicie słabo.
Czas płynął jednak nieubłaganie, a podopieczni Dariusza Żurawia nie byli w stanie strzelić choćby gola kontaktowego, o doprowadzeniu do wyrównania nie wspominając. Śląsk z kolei spokojnie kontrolował przebieg wydarzeń na boisku im więcej upływało czasu, tym coraz więcej wskazywało na to, że trzy punkty padną łupem wrocławian.
Rezultat ostatecznie nie uległ już zmianie (w doliczonym czasie gry czerwoną kartką ukarany został Krzysztof Mączyński) i po końcowym gwizdku ręce w geście triumfu mogli wznieść goście, którzy wygrali i awansowali na pozycję lidera tabeli.
PiłkaNożna.pl